Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

1 czerwca 1943 roku Niemcy rozstrzelali na Staroniwie 44 osoby

Jaromir Kwiatkowski
Pomnik-obelisk przy ul. Bohaterów w Rzeszowie, upamiętniający ofiary pacyfikacji Staroniwy.
Pomnik-obelisk przy ul. Bohaterów w Rzeszowie, upamiętniający ofiary pacyfikacji Staroniwy. FOT. WOJCIECH ZATWARNICKI
Dwunastu mężczyzn pełniących tej nocy wartę zginęło w pierwszej kolejności. Zostali zabici strzałami z pistoletu w tył głowy. Pozostali zginęli również od strzałów z tyłu, prawdopodobnie z pistoletu maszynowego.

1 czerwca 1943 roku (niektórzy świadkowie podają datę 2 czerwca) Niemcy rozstrzelali 44 mieszkańców podrzeszowskiej wsi Staroniwa (dziś to dzielnica Rzeszowa). By to odwet za uszkodzenie podstacji transformatorowej położonej w rejonie dzisiejszej ulicy Bohaterów.

Ciemności nad Rzeszowem

Podstacja została uszkodzona w nocy z 31 maja na 1 czerwca kilkoma strzałami. W gazetce "Na posterunku", wydawanej przez Armię Krajową, podano informację, że były to strzały z karabinu. Zdaniem Bogusława Kleszczyńskiego, historyka z rzeszowskiego oddziału IPN, nie można tego przesądzić.

- Logika wskazuje, że osoby, które strzelały do transformatora, jeżeli nawet pod osłoną nocy przedostały się w pobliże podstacji transformatorowej, na której byli uzbrojeni żołnierze niemieccy, powinny mieć raczej broń krótką, którą łatwiej ukryć - uważa historyk.

Przy podstacji pełnili wówczas dyżur Polacy Stanisław Bałut i Stanisław Bernacki oraz jakaś uzbrojona formacja niemiecka, prawdopodobnie policja kolejowa. Gdy rozległy się strzały, Niemcy ukryli się. Polacy wyłączyli płonący już transformator i zawiadomili przełożonych - dyrektora zakładu energetycznego w Tarnowie Gumischa oraz inspektora Jenknera, którzy przybyli na miejsce.

- Na kilkanaście godzin została wstrzymana dostawa prądu dla części Rzeszowa i zakładów PZL, pracujących na rzecz okupanta. Niemcy przywieźli nowy transformator, osadzili go w tym miejscu i podłączyli - opowiada Kleszczyński, który analizował dokumenty dotyczące tej sprawy, znajdujące się w zasobach Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Przeciw Narodowi Polskiemu.

Bezmyślność czy prowokacja?

Kto strzelał do transformatora? Michał Jerzy Kryczko, autor wydanej w 1998 roku w Przemyślu broszury "Staroniwa 1-2 czerwca 1943", rozważa dwie koncepcje. Pierwsza -uszkodzenie transformatora było dziełem oddziału Gwardii Ludowej. Druga - była to operacja zorganizowana przez Zenona Sobotę, od niedawna komendanta Rejonu "Kedywu" Rzeszów. - To bardzo "naciągana" wersja, a Kryczko poświęca jej najwięcej uwagi - mówi o tej drugiej koncepcji Kleszczyński.

Zdaniem historyka IPN, mogła to być akcja wykonana przez grupę młodych, uzbrojonych Polaków. Mogli to być mężczyźni nie zrzeszeni lub członkowie GL.

Kryczko w aneksie swojej broszury przytacza anonimową relację, której zgodność z oryginałem jest potwierdzona pieczęcią kierownika Biura Zarządu Okręgu Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Rzeszowie Tadeusza Styki. Wynika z niej, że do transformatora strzelał niejaki N. Sanecki, członek GL.

Wcześniej, w gronie kilku mężczyzn, miał wracać ze spotkania GL. Idąc w kierunku Staroniwy zobaczyli niemieckiego oficera podczas stosunku płciowego z Niemką. Gdy ich zaczepili, oficer próbował wyjąć pistolet, ale Sanecki był szybszy. Po zabiciu oficera GL-owcy mieli dokonać gwałtu zbiorowego na Niemce. Sanecki miał być tak rozochocony ta przygodą, że bezmyślnie strzelił kilka razy do transformatora.

Innego zdania jest Bogusław Kotula, historyk, pisarz, znawca dziejów Rzeszowa. Jego zdaniem, uszkodzenie transformatora było "bezczelną hitlerowską prowokacją". - Jeżeli Polacy mieliby robić sabotaż, to porządny, a nie taki - uważa Kotula. - Dlaczego nie rzucono w transformator wiązki granatów czy kilku kostek trotylu? Prawdopodobnie strzelał któryś z Niemców, by mieli pretekst do pacyfikacji Staroniwy i pokazania, kto tu rządzi.

Wyciągnęli z domów 100-200 osób

W pacyfikacji Staroniwy brało udział ok. 120 Niemców. Akcją kierowali funkcjonariusze z Sichercheitspolizei (policji bezpieczeństwa, w jej skład wchodziło Gestapo). Oprócz tego byli tam policjanci z rzeszowskiego batalionu policji porządkowej (Schutzpolizei) oraz prawdopodobnie z różnych placówek żandarmerii z okolic Rzeszowa. W akcji nie brali natomiast udziału polscy policjanci (tzw. granatowi). Oni dopiero kilka dni później nadzorowali ekshumację i przewiezienie zwłok ofiar na cmentarz na Staroniwie.

Niemcy otoczyli wieś, przeprowadzili rewizje w domach i wyciągnęli - według różnych zeznań świadków - ok. 100-200 osób. W czasie tej akcji na swoim podwórku został zastrzelony Stanisław Pasierb, który prawdopodobnie rzucił się do ucieczki.

Później, w oparciu o przygotowaną listę, część wyłapanych osób Niemcy oddzielili od pozostałych i zatrzymali do rozstrzelania. - Nie wiadomo, według jakich kryteriów ich wybierali - mówi Kleszczyński. - Czy posiadali precyzyjne dane o osobach, które stanowiły dla nich zagrożenie, czy też były to tylko pozory, a lista była przygotowana "z sufitu".

Wiadomo, że wśród gestapowców byli ci najbardziej znani w Rzeszowie, czyli Friedrich Pottenbaum i Hans Flaschke, a także Johann Gawron (Gaumann), Alois Zieliński i Gold (imię nieznane). Z Schupo: Otto Weise, dowódca plutonu żandarmerii w Rzeszowie, Till, Julius Białas (powieszony na Zamku w Rzeszowie 23 listopada 1946 roku) oraz Willi Hahn, ówczesny dowódca posterunku w Rzeszowie, zabity przez Polaków w Przeworsku rok później. Nie ma natomiast pewności co do obecności starosty Heinza Ehausa. Niektórzy świadkowie go wymieniają, inni nie.

Zginęli od strzału w tył głowy

Miejsce kaźni było położone nieopodal podstacji. Jako pierwsi zostali rozstrzelani członkowie warty nocnej, mieszkańcy Staroniwy. Dwunastu. Warta nocna to była instytucja, którą wymyślili Niemcy. W jej skład wchodzili mieszkańcy danej wsi, uzbrojeni z reguły w kije, widły i grabie. Ich zadaniem było ewentualne odparcie bandyckiego napadu na daną miejscowość. Za wybór i koordynację wartowników byli odpowiedzialni sołtysi.
Wartownicy musieli uklęknąć plecami do swych oprawców. Zostali zabici strzałami z pistoletu w tył głowy.
Po rozstrzelaniu wartowników do mieszkańców przemówił wysoki, rudy gestapowiec Gold. Tłumaczył Flaschke. Gold oświadczył, że dwunastka wartowników zginęła, bo nie spełnili swojego zadania i dopuścili do tego, że bandyci zniszczyli transformator. Zapowiedział też, że jeśli taka sytuacja się powtórzy, to cała wieś zostanie spalona, a wszyscy mieszkańcy zabici.

Pozostałym wyłapanym mężczyznom kazano wykopać dół, który stał się ich zbiorową mogiłą. Zginęli również od strzałów z tyłu.

- Jeden z zeznających przed Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich podał, że strzelano z pistoletów, inny - że z pistoletów maszynowych, czyli nie tylko w głowę, lecz także w korpus - mówi Kleszczyński. - To by się potwierdzało, bo osoby, które ich chowały, mówiły, że byli cali poszarpani. Świadkowie mówią, że nie rozstrzelano wszystkich na raz, ale w grupach po kilku. Niektórzy podają, że rozstrzeliwani mieli się wcześniej położyć twarzą do ziemi.

Na podstawie analizy istniejących dokumentów można stwierdzić, że potwierdzona jest śmierć 44 ofiar, z czego 41 lub 42 w miejscu egzekucji koło podstacji transformatorowej.

Pogrzeb po trzech dniach

W jednym z zeznań pojawia się ciekawy motyw: do mężczyzn przeznaczonych do rozstrzelania podbiegła mała dziewczynka i podała jednemu z nich kawałek chleba. Niemiec, który stał obok, przepuścił ją. Później ten sam Niemiec miał pchnąć tego człowieka do dołu, gdzie już były ciała zastrzelonych wartowników, i w ten sposób uratować mu życie.

- Relacja jest mało logiczna, niespójna, ale istnieje i nie można jej wykluczyć - uważa Kleszczyński.

Dwóch spośród wybranych do rozstrzelania zaczęło uciekać. Jeden został zabity strzałem w plecy. Drugiemu (nazywał się prawdopodobnie Rusin) udało się zbiec.

Sześć osób, w tym kobietę, nie rozstrzelano, tylko przewieziono do siedziby Gestapo na ul. Jagiellońskiej, gdzie ich przesłuchiwano. Dwoje zwolniono tego samego dnia, pozostali spędzili kilkanaście tygodni w areszcie rzeszowskiego gestapo i także wrócili do domu.

- Niemcy chcieli uzyskać informacje na temat podziemia - mówi historyk IPN.

Zwłoki przysypano ziemią. Dopiero po trzech dniach Niemcy wyrazili zgodę na pochowanie pomordowanych na cmentarzu na Staroniwie we wspólnej mogile. Spoczywają tam do dziś. Na budynku podstacji wmurowano pamiątkową tablicę, a biegnącą obok ulicę nazwano ulicą Bohaterów. W latach późniejszych postawiony został pomnik-obelisk i odnowiono zbiorową mogiłę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24