Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

14 mieszkańcom Jasła udało się uciec z Libii. Tam jest koniec świata!

Ewa Wawro
Łukasz Barzyk, jeden z pięciu pracowników PNiG w Jaśle, który w środę wieczorem wrócił szczęśliwie do domu, na tle platformy wiertniczej. - Jestem szczęśliwy, że udało nam się wyrwać - mówi.
Łukasz Barzyk, jeden z pięciu pracowników PNiG w Jaśle, który w środę wieczorem wrócił szczęśliwie do domu, na tle platformy wiertniczej. - Jestem szczęśliwy, że udało nam się wyrwać - mówi. Marek Dybaś
Jadąc na lotnisko, unikali niebezpiecznych miejsc. W oddali widzieli płonące posterunki policji. Dopiero na lotnisku poczuli grozę sytuacji. Tysiące ludzi walczyło, by wydostać się z ogarniętej wojną domową Libii. 14 jaślanom się udało. Wielu jeszcze pozostało.

Jasielska spółka Poszukiwania Nafty i Gazu już od pięciu lat ma swój oddział w Trypolisie. Świadczy tam usługi w ramach Grupy Kapitałowej Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa. W ostatnich tygodniach firma miała na kontrakcie czternastu pracowników.

Jeszcze w tym kwartale mieli zacząć wiercenia ośmiu otworów w basenie naftowym Murzuq. Właśnie kończyli modernizację swojej bazy w Misuracie, gdy nagle przyszedł nakaz natychmiastowej ewakuacji.

- Słychać było strzały, przelatujące co chwilę samoloty - opowiada Łukasz Barzyk, jeden z pięciu pracowników PNiG w Jaśle, który w środę wieczorem wrócił szczęśliwie do domu. - Wiedzieliśmy, że coś się dzieje w kraju, ale sami tego nie doświadczyliśmy. Czekając na ewakuację, nie wychodziliśmy nigdzie, nie chcieliśmy tego oglądać, w biurze czuliśmy się bezpieczniej.

Oczywiście, że się denerwowali, ale rozmów na ten temat unikali. - Każdy z nas przeżywał to inaczej, nie chcieliśmy się niepotrzebnie nakręcać - przyznaje pan Łukasz.

Gdy w końcu dotarli na lotnisko, zrozumieli dramatyzm sytuacji. Tłumy czekających na odprawę ludzi, niektórzy z całym dobytkiem, kobiety z dziećmi śpiące na kocach, przerażenie w oczach, widoczne na twarzach ogromne zmęczenie.

- Na odprawach najpierw przepuszczali kobiety z dziećmi, tłum bez szemrania rozchodził się na boki, by je przepuścić - opowiada Barzyk. - A potem słychać było jeszcze ich płacz i rozpaczliwe oczekiwanie, aż dołączą do nich mężowie.

On sam odetchnął dopiero w samolocie. Ważne dla niego było, że już zajął miejsce. Ani na chwilę nie zwątpił, że prędzej czy później wylecą.

Zamieszki wybuchły nagle

Protesty przeciwko reżimowi Muammara Kadafiego rozpoczęły się tydzień temu na wschodzie kraju, m.in. w Bengazi, ale szybko objęły także Trypolis. Odpowiedź sił bezpieczeństwa i wojska była brutalna. Zginęło już co najmniej kilkaset osób.

Konflikt nasila się z godziny na godzinę.

- A jeszcze parę tygodni temu nic nie wskazywało, że dojdzie do zamieszek - mówi Piotr Gawlik z Jasła, który z Libii wrócił początkiem lutego.

W biurze warszawskiego oddziału Polskiego Górnictwa Naftowego w Trypolisie pracował przez 4 lata i zdążył poznać specyfikę tego kraju. Gdy pojawiły się szokujące doniesienia o wydarzeniach w Libii, Gawlik codziennie wydzwaniał do kolegów, którzy pozostali w biurze w Trypolisie.

- Byli spokojni, nie było żadnej paniki - opowiada. - Nasze biuro znajduje się na obrzeżach Trypolisu, w dzielnicy willowej, tuż obok ekskluzywnego ośrodka wypoczynkowego. Do nas niewiele docierało z tego, co się dzieje w innych częściach miasta. Zamieszki były tam, gdzie stacjonowały jednostki wojskowe i policyjne.

Trypolis to duże miasto, liczy półtora miliona mieszkańców, z jednego końca na drugi jest 30 km.

- Jak coś się dzieje na jednym końcu, to w innej części tego się nie odczuwa - dodaje Gawlik.

Jego koledzy trzy dni siedzieli na walizkach.

- Padło hasło, że jest ewakuacja, że muszą wracać do kraju, więc się spakowali i czekali na wizę wyjazdową - opowiada pan Piotr. - Bo żeby opuścić Libię, potrzebna jest wiza wyjazdowa. Nie można tak po prostu kupić biletu i wsiąść do samolotu. Procedura trwa, a teraz jeszcze ta cała zawierucha, więc siedzieli na walizkach i czekali.

Wszędzie policja, wszędzie wojsko

Reżim wojskowy w Libii wyczuwalny był na każdym kroku. Na każdej większej ulicy był posterunek policji czy wojska, mnóstwo patroli. Ale tylko czasem kogoś zatrzymali i sprawdzali dokumenty. Chodziło raczej o zastraszenie, demonstrację siły, pokazanie, że rząd ma wszystko pod kontrolą.

- Na obcych może to robiło wrażenie, ale miejscowa ludność, przez 42 lata panowania Kadafiego, przyzwyczaiła się do ciągłego widoku policji i wojska. Wielu ludzi z takim obrazem wyrosło - podkreśla Gawlik.

On sam przez cztery lata w Trypolisie czuł się całkowicie bezpieczny. - Nigdy nie miałem zatargów z policją czy służbami porządkowymi, a relacje z Libijczykami układały się bardzo dobrze.

Musiałem tylko przyzwyczaić się do ich mentalności. Libijczycy zupełnie inaczej podchodzą do życia niż my. U nich jak się czegoś nie zrobi dziś, to nie ma problemu, zrobi się jutro, albo pojutrze. Mają swoje słynne powiedzenie, którym kwitują wszystko: "Jak Bóg da, to się zrobi". Kiedy? "Jak Bóg da".

Wylądowali szczęśliwie

W Libii pracowało ponad 30 pracowników PGNiG. Po wybuchu zamieszek, na hasło - ewakuacja wracali do Polski czym się dało, regularnymi linami Lufthansy i wyczarterowanymi samolotami. W środę późnym wieczorem do Jasła dotarła pierwsza pięcioosobowa grupa, pozostałych dziewięciu pracowników jasielskiej firmy dotarło do domu w czwartek.

- W obliczu tego, co się tam dzieje jesteśmy szczęśliwi, że w ogóle nasi dojechali na lotnisko - podkreśla Joanna Zakrzewska, rzeczniczka PGNiG.

- W Libii jest koniec świata. Tam jest pogrom i sceny dantejskie. Nie wiem, jakim cudem znaleźliśmy się w samolocie - na gorąco zaraz po powrocie do kraju mówił w TVN24 o. Augustyn Lewandowski z zakonu Trójcy Świętej.

Wrócił w środę w nocy pierwszym rządowym embraerem, który miał zabrać 80 Polaków, ale na lotnisko udało dostać się tylko 15. Zabrali się z nimi obywatele Wielkiej Brytanii i Rumunii. Wczoraj po południu w Warszawie wylądował drugi samolot z Libii. 11 polskich obywateli przyleciało samolotem z Kijowa.

Jeszcze wrócimy do Libii

PGNiG może być spokojna o losy podpisanych kontaktów. Ktokolwiek będzie tam rządził, ropę będą chcieli wydobywać, bo to ich największe bogactwo. W Libii znajdują się największe udokumentowane złoża ropy naftowej w Afryce (42 proc. zasobów Afryki i ok. 3 proc. zasobów światowych) i sięgnie po nią każdy, kto tylko będzie mógł.

- Tak się szczęśliwie dla nas złożyło, że wszystkie prace geofizyczne i sejsmiczne zostały zakończone przed zamieszkami - mówi Joanna Zakrzewska. - W tej chwili trwają analizy wykonanych badań, a przy obecnej technice można je robić bez problemu w Polsce. Wierceń jeszcze nie rozpoczęliśmy. Nasz sprzęt jest raczej bezpieczny. Znajduje się przecież 1500 km od Trypolisu.

Pani rzecznik zapowiada, że jak tylko sytuacja się uspokoi i będzie całkowicie bezpiecznie, to pracownicy wrócą do Murzuq. Dodaje, że wszyscy byli dobrze przeszkoleni na wypadek sytuacji kryzysowej.

- Ostanie szkolenie było w grudniu - opowiada. - Ćwiczyli wszelkie możliwe sytuacje, nawet porwanie, albo zagubienie się na pustyni. Większość to twardzi faceci, którzy pracowali już w takich warunkach, doświadczeni specjaliści. Potrafią poradzić sobie w każdej sytuacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24