MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Do drzwi puka domokrążca

Marian Dziadul
Teresie Godlewskiej mocno podskoczyło ciśnienie krwi, gdy zobaczyła, o ile taniej taki sam aparat do jego mierzenia kosztuje w sklepie.
Teresie Godlewskiej mocno podskoczyło ciśnienie krwi, gdy zobaczyła, o ile taniej taki sam aparat do jego mierzenia kosztuje w sklepie.
Zazwyczaj jest gustownie ubrany. Ładnie mówi i rozbrajająco się uśmiecha. Wnosi powiew wielkiego świata.

Czujemy, że jeśli nie kupimy od niego towaru, tracimy życiową okazję. I będziemy pluć sobie w brodę. Będziemy, to pewne. Tylko z innych powodów.

Domokrążca to najbardziej drapieżny gatunek handlowca. Terenem obfitych łowów są wsie oddalone od butików, hipermarketów i innych centrów handlowych. Takie jak Ujazd w gminie Bobolice.

Ciśnienie podskoczyło

Niełatwo było namówić Teresę Godlewską na zakup ciśnieniomierza za prawie 400 złotych, oj, niełatwo. Pani domokrążca dwoiła się i troiła. Dziwiła: jak można przepuścić taką okazję?! Wreszcie postawiła wszystko na jedną kartę: za darmo zmierzy Godlewskiej ciśnienie. Na przegub założyła jej opaskę. Jezus Maria!

- Aparat wskazał, że mam prawie dwieście na sto - wspomina Teresa Godlewska. - Aż mi się słabo zrobiło z wrażenia. Ona mi mówi: - Chce pani dostać wylewu krwi do mózgu? Kobieto, musisz mierzyć ciśnienie trzy razy dziennie! Tym mnie wzięła. I kupiłam.

Na wszelki wypadek wystraszona pani Teresa pojechała też do ośrodka zdrowia. - Tam zmierzyli ciśnienie. Owszem, wyższe było niż norma, ale tylko trochę - opowiada. - Pani pielęgniarka wypróbowała też mój aparat. Strasznie zawyżał.

Godlewskiej ciśnienie krwi skoczyło jeszcze bardziej, gdy pojechała do miasta i zobaczyła w sklepie podobny ciśnieniomierz. - Trzydzieści złotych kosztował - do dzisiaj nie pogodziła się z materialną stratą.

Zofii Żarnowskiej ciśnieniomierz - zakupiony od domokrążcy za ponad 800 złotych - o mało nie zrujnował. - Wzięłam go na raty, na dwa lata - nie ukrywa. - Pani, co przyszła do mnie z ciśnieniomierzem, od ręki załatwiła mi kredyt z banku. Zdarzało się, że normalnie nie miałam na ratę. Zaraz słali pisma, straszyli. To ja szłam do starego pegeeru i kopałam tam złom, żeby mieć na spłacanie rat. I dalej go kopię, aż ręce mi nieraz mdleją.
Dojeżdżacie? Dojeżdżamy!

Gdzie te czasy, gdy do Ujazdu przyjeżdżało objazdowe kino? Pamiętają je już tylko najstarsi mieszkańcy. Młodsi mają okazję doświadczyć nowych czasów: do wsi systematycznie przyjeżdża objazdowy bank.

- Pożyczki dają gotówkowe - tłumaczy Zofia Żarnowska. - Ja miałam już taki kryzys finansowy, że sama wzięłam. Wszystkich Świętych się zbliżało i na znicze potrzebowałam. Do tego tak się niedobrze złożyło, że siostra zachorowała i musiałam do niej pojechać. Wzięłam od nich tysiąc złotych. Co tydzień przyjeżdżają po raty.

Wielu mieszkańców Ujazdu skorzystało z oferty objazdowego banku. W rok muszą spłacić prawie dwa razy tyle, ile wzięli.

- Ja dopiero potem pojechałam do banku w Bobolicach, tak z ciekawości - przyznała się nam pani Zofia. - Wtedy się kapnęłam, że straciłam ponad pięćset złotych.

Zamki włamaniowe

Stanisława i Czesław Adamczewscy byli święcie przekonani, że nigdy nie dadzą się omotać domokrążcom. Zwłaszcza po tym, jak sprzedali im złote obrączki z tombaku.

- Ta cholera z palca zdjęła swoją niby złotą obrączkę - choć dobrych parę lat temu to było, pani Stanisławie na dobre utkwiło w pamięci to jawne oszustwo. - Bo my z mężem głośno powątpiewaliśmy, że te oferowane przez nią obrączki są ze złota. A ona: - Jak mi nie wierzycie, to macie moją. I wzięliśmy i tę, i jeszcze jedną.

A mimo to kiedy domokrążcy zapukali do starych jeszcze drzwi Adamczewskich z propozycją sprzedaży nowych i ich odręcznego montażu, pan Czesław nie namyślał się długo.

- Drzwi to nie obrączki - pomyślał w tym momencie. - Nie muszą być ze złota.

- Ja się jednak wkurzyłam - przyznaje pani Stanisława. - Dobrze pamiętałam okazję z obrączkami. Mówię do męża: - Rób, jak chcesz. A sama wyszłam z domu.

- Co miałem robić? - tłumaczy się Adamczewski, chyba raczej przed żoną. - Stare drzwi były nieszczelne, zimno do mieszkania leciało.

Nie on jeden we wsi kupił drzwi od domokrążców. Tu i tam krzywo je zamontowali, że nie można ich otworzyć. Jednemu przyspawali nową framugę do starej. Nabywcy drzwi popłacili za nie po 1700 złotych.

- Ja mówię do ojca, że takie same drzwi, ze zwyczajnej oklejonej płyty, w sklepach są najwyżej po pięćset złotych - z nieudanej transakcji rodzica śmieje się Andrzej Kosiński. - A ojciec na to, że na pewno te zamki antywłamaniowe są takie drogie.

To ja wziąłem spinkę do włosów i otworzyłem ten niby antywłamaniowy zamek - Andrzej, który trochę zna się na ślusarce i to niekoniecznie z pomocą łomu, aż pęka ze śmiechu.

Henryk Życki dostaje białej gorączki na sam widok domokrążców.

Niedawno dostali wezwania do sądu na rozprawę przeciwko oszustom, którzy im te drzwi sprzedali.

- Nie byłem w sądzie - przyznaje Czesław Adamczewski. - Kto tam pojedzie tak daleko, aż na Śląsk?!

Przez judasza

Henryk Życki od dawna obserwuje w Ujeździe domokrążców, ale z daleka. Nowe drzwi kupił w sklepie, okna zamówił bezpośrednio w firmie produkcyjnej w Koszalinie.

- Tych łazików ja pędzę od drzwi. Bo dostaję białej gorączki na sam ich widok - chyba jednak pan Henryk musiał w przeszłości się sparzyć, bo aż czerwony się robi ze złości na samo brzmienie słowa "domokrążca". - Dobrych psów na nich trzeba - wygraża pięścią niewidzialnym wrogom.

Z kolei Antoni Więcławski ma konkretny powód, by ich nienawidzić.

- Oszuści telewizję cyfrową mi wcisnęli za osiemset złotych: talerz i dekoder - pan Henryk pokazuje sprzęt. - A syn taką samą kupił za połowę tej ceny.

Stanisława Karolak od domokrążców zakupiła "okazyjnie" trzy okna. - Chciałam jedno. Ale oni tak mnie bajerowali, tak bajerowali, że kupiłam trzy. Mówią: - Te dwa po pięćset złotych, to jedno większe za siedemset. Przysyłają rachunek: ponad pięć tysięcy złotych. W głowie mi się zakołowało, mało zawału nie dostałam - pani Stanisława na zdrowiu podupadła po tej przykrej przygodzie z domokrążcami.

Gdy jako tako doszła do siebie, słyszy raz, ktoś puka do drzwi jej mieszkania. Patrzy przez judasza: kobieta modnie i elegancko ubrana.

- Otwieram jej, a ona mówi, że sprzeda mi komplet sztućców. Okazyjnie, za czterysta pięćdziesiąt złotych. A ja jeszcze w głowie miałam te nieszczęsne okna i do niej tak otwarcie: - A idź pani do diabła z tymi swoimi sztućcami! Obrażona odeszła.

Kilka dni później pani Stanisława była w mieście na targowisku. Na straganie identyczne sztućce widziała po sto złotych. Z miejsca humor jej się poprawił! Tym razem ona była górą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza