Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

99-letni kustosz pilnuje księgozbioru w klasztornej bibliotece w Leżajsku

Józef Lonczak
W klasztornej bibliotece doliczył się 2650 sztuk starodruków. Wśród nich XV-wieczne inkunabuły. Na ich konserwację potrzeba milionów złotych. - Skąd wziąć tyle pieniędzy - martwi się Zbigniew Larendowicz.
W klasztornej bibliotece doliczył się 2650 sztuk starodruków. Wśród nich XV-wieczne inkunabuły. Na ich konserwację potrzeba milionów złotych. - Skąd wziąć tyle pieniędzy - martwi się Zbigniew Larendowicz. Krzysztof Kapica
Napisał 80 książek, ciągle pomaga studentom i pasjonatom historii. Ale nade wszystko Zbigniew Larendowicz z Leżajska od 30 lat dba o "swój" cenny klasztorny księgozbiór. I choć ma 99 lat, z pracy nie rezygnuje.

Na początek ustalmy podstawową rzecz - o czym będziemy rozmawiać. Muszę to wiedzieć - zdecydowany głos Zbigniewa Larendowicza świadczy, że stojący przede mną 99-latek jest człowiekiem zasadniczym i uporządkowanym.

- O panu, oczywiście - odpowiadam. I chcąc ocieplić atmosferę, dodaję: - Przecież od kilku miesięcy jest pan autentycznym "Świadkiem Historii". I pomimo słusznego wieku nadal pan pracuje w bibliotece klasztornej. Jest pan żywym dowodem na to, że rząd wiedział, co robi, przesuwając wiek emerytalny z 65 na 67 lat i łagodząc napięcia w ZUS...

- ...Proszę pana, nie jestem żadnym dowodem na łagodzenie czegokolwiek w ZUS-ie. Na emeryturę przeszedłem w swoim czasie (w wieku 63 lat - dop. JL), a poza tym nie pracuję w bibliotece, tylko jestem wolontariuszem i od trzydziestu kilku lat nie wziąłem z tego tytułu ani jednej złotówki! - zastrzega. - Proszę, niech pan siada, porozmawiamy - ton jego głosu łagodnieje.

100 marek za świadectwo

Zbigniew Larendowicz zaczyna opowieść od tego, jak "w najstarszej w Leżajsku szkole, która znajdowała się w prywatnym domu Makosika, pierwszych nauk udzielała mu stara, garbata hrabianka". Zapamiętał ją dobrze, bo nie chciała mu wydać świadectwa ukończenia II klasy.
- Zapomniała sobie zapisać, że zapłaciłem jej sto marek za świadectwo (polska marka obowiązywała w II RP do 1924 r. - dop. JL).

Mały Zbyś płakał z tego powodu, ale ojciec, Franciszek Larendowicz, który po studiach w Paryżu był organistą u ojców bernardynów (o, w tym klasztorze! - pan Zbigniew wskazuje ręką za okno), powiedział synowi, aby się nie martwił, bo nauczycielkę zmienią i przyjdzie nowy, porządny nauczyciel.

Słowa ojca się sprawdziły. Z nowym nauczycielem Kazimierzem Bentkowskim szło gładko. Potem była nauka w gimnazjum, harcerstwo, nauka gry na skrzypcach, orkiestra i śpiew w chórze.

- Pamięć mam jeszcze dobrą, niektóre rzeczy z dzieciństwa pamiętam doskonale - zaznacza. - Miałem dwa latka, jak przez Leżajsk przemaszerowało nasze wojsko, aby obwieścić, że mamy wolną Polskę. To musiał być rok 1918. Orkiestra grała pod klasztorem i kto żyw tam pobiegł, także ojciec i mój straszy brat. Ja tylko z dziadkiem zostałem. Stałem przy płocie i płakałem...

- Ja też pamiętam coś ważnego ze swojego dzieciństwa - wtrąca Bogumiła Kozioł, 70-letnia córka pana Zbigniewa. - Jak do nas przyszli ubecy czy enkawudziści robić rewizję i szukać broni tatusia. Też miałam wtedy dwa latka i bardzo się bałam. Pani Bogumiła, teraz wdowa (mąż był m.in. ordynatorem oddziału urologii w szpitalu w Kolbuszowej), mieszka wraz z ojcem w rodzinnym domu (zbudowanym w 1840 r.).

Tamtego dnia ubecy przyszli szukać broni, bo pan Zbigniew w czasie wojny był oficerem Narodowej Organizacji Wojskowej, a następnie Armii Krajowej, ps. Wicher. Pod koniec wojny pełnił nawet funkcję dowódcy placówki AK w Leżajsku, więc ubecy się nim interesowali. Larendowicz przeciwnie, tej znajomości nie chciał podtrzymywać, bo wiedział, czym to pachnie. Miał wtedy za sobą bogate przejścia wojenne. W kampanii wrześniowej walczył jako podporucznik 24. Pułku Artylerii Lekkiej w Jarosławiu. Po wkroczeniu Armii Czerwonej dostał się do sowieckiej niewoli.

- Załadowali nas w 60 wagonów, mówiąc, że zawiozą nas do Warszawy. Ale jak byliśmy w wagonach, to dwie lokomotywy przetoczyli na tył składu i transport ruszył na wschód pod eskortą żołnierzy z karabinami. Ja z tego transportu wyskoczyłem, a mój dowódca, kpt. Tadeusz Seifert z Łańcuta, już nie.

Ta ucieczka i powrót do domu to materiał na osobną opowieść. Jak się potem okazało, kpt. Seifert został wraz z tysiącami polskich oficerów zamordowany w Katyniu.

Wojny nie przeżył też brat Zbigniewa, Mieczysław, rozstrzelany w 1943 r. przez Niemców podczas pacyfikacji Leżajska.
Pod koniec wojny Larendowicz snuł plany na dalsze życie. W czerwcu 1944 r. poślubił Annę Zofię (też była żołnierzem AK). Partyzancki ślub miał miejsce w kościele w Woli Zarczyckiej. Po wojnie pan Zbigniew wyruszył do Poznania i zapisał się na studia leśne.

- Bo do muzyki mnie nie ciągnęło, tylko bardziej do lasu. Sądziłem, że w ten sposób łatwiej się ukryję - mówi.

Towarzysze, ja partyjny!

Zaczął pracować w wielkopolskich lasach, ale funkcjonariusze UB i NKWD namierzyli go. - Podczas przesłuchania radziecki oficer krzyczał, abym się przyznał do wszystkiego, bo mnie wywiozą. To koniec - pomyślałem. Jednak postawiłem się zdecydowanie, że jak oni mogą się tak zachowywać, bo ja zapisałem się nawet do partii, aby lepiej służyć ojczyznie. A wy mnie tak traktujecie! - wołałem komandirowi w twarz.
To ich zaskoczyło, przesłuchanie zakończyli, Larendowicza wypuścili na wolność.

A on członkiem partii wcale nie był.

- Tak mi strzeliło do głowy na przesłuchaniu. Jak mnie wypuścili, zrozumiałem jednak, że to nie żarty i opowiedziałem o wszystko mojemu dyrektorowi, wierząc, że mnie nie wyda - opowiada pan Zbigniew. - Nie ma wyjścia, niech pan szybko wstąpi do partii, bo przecież oni to sprawdzą - poradził mi dyrektor i dał do wypełnienia deklarację partyjną. Wypełniłem ją, ale się w działalność nie angażowałem. Pracowałem w lasach jako leśniczy. Do domu wracałem tylko w soboty, aby w niedzielę pójść z rodziną do kościoła, zjeść razem obiad. I wracałem do lasu. Od tej pory UB mnie już nie nachodziło.

W latach 60. Larendowicz wraz z profesorem botaniki leśnej, Stefanem Myczkowskim (ur. w Jankowicach k. Jarosławia), tworzył plan zagospodarowania Tatrzańskiego Parku Narodowego, urządzał także inne rezerwaty w południowej Polsce. - W Tatrach przeszło dwa lata pracowałem z leśnikami i geodetami - wspomina. - Starałem się być dokładny i rzetelny, dlatego opiniowałem też opracowania dla ministra leśnictwa.
Szczególne uznanie zyskał za opracowanie dostosowanych do polskich warunków tabel i wskaźników leśnych, bo dotąd polscy leśnicy posługiwali się niemieckimi.

- "Skrócone tabele zasobności drzewostanów i wskaźników trzebieżowych dla najważniejszych gatunków drzew leśnych" wydane zostały w nakładzie 10 tys. egzemplarzy - pan Zbigniew pokazuje zieloną książkę, a właściwie katalog tabelek. - Jednak pierwszą "prawdziwą" książkę napisałem już na emeryturze. Została wydana w nakładzie 10 tys. egzemplarzy przez Instytut Wydawniczy Pax w 1984 r. To "Kult Matki Bożej Pocieszenia w bazylice oo. Bernardynów w Leżajsku" - mówi z dumą i pokazuje nieco sfatygowaną książkę w miękkiej oprawie. - Egzemplarze tej książki trafiły do Ojca Świętego Jana Pawła II oraz prymasa Józefa Glempa. Proszę spojrzeć, świadczą o tym listowne podziękowania.

Tak zostałem kustoszem

- Jak przeszedłem na emeryturę, to przyjechałem do Leżajska odwiedzić bliskich spoczywających na przyklasztornym cmentarzu. Tam zagadnął mnie jeden z zakonników - co ja tu robię, bo mnie nie zna. Odpowiedziałem, że modliłem się przy grobie ojca. On znów zapytał: a ojciec to kto? Jak usłyszał, że to długoletni organista z tego klasztoru, to od razu zaproponował, żebym zajął się uporządkowaniem książek w klasztornej bibliotece. Spodobało mi się to, dla zasady zapytałem jeszcze o zgodę żonę i tak bezpłatnie robię to od trzydziestu lat - wspomina pan Zbigniew swoje powołanie na opiekuna sporego księgozbioru w leżajskim konwencie oo. bernardynów.

Nie spodziewał się, jaki ogrom pracy go czeka. - W pomieszczeniach klasztornych leżały na stertach tysiące woluminów. Część z nich to niemal cudem uratowane książki z bernardyńskich klasztorów znajdujących się na ziemiach polskich, które zajęła armia sowiecka. Roboty było mnóstwo.
W porządkowaniu i opisywaniu zbiorów pomagała mu pani Krystyna, zawodowa bibliotekarka. - Miała sporą wiedzę, ładne pismo i czytelnie wypełniała karty. Pracowała z wielkim zaangażowaniem. Teraz jest w Ameryce, ale pisze do mnie - mówi opiekun biblioteki.

Samych starodruków doliczył się 2650 sztuk. Napisane po polsku, niemiecku i łacinie. Wśród nich XV-wieczne inkunabuły.
- Niestety, praktycznie wszystkie wymagają fachowej konserwacji. A na to trzeba milionów złotych. Skąd wziąć tyle pieniędzy - martwi się Zbigniew Larendowicz.

Kiedy przechodzimy do biblioteki, z dumą pokazuje katalogi i opisy bibliograficzne całego klasztornego księgozbioru.
- Niektóre rozwiązania są tu lepsze niż w Jagiellonce, bo korzystałem z różnych doświadczeń - zapewnia.

I oprowadza po swoim królestwie:
- Tu są wszystkie książki, jakie papież napisał i jakie o nim zostały napisane. Tu słowniki, tam periodyki, tu encyklopedie, leksykony, historia Kościoła, powszechna i historia Polski - wylicza. Robi to niczym zawodowy przewodnik, bo przecież nieraz zdarzało mu się oprowadzać zwiedzających.

Zatrzymuje się przed jednym z regałów. - To są prace magisterskie i doktorskie, które powstały dzięki książkom z naszych zbiorów - podkreśla z dumą. Bo i jego w tym zasługa. Od lat wspiera studentów i doktorantów oraz pasjonatów zainteresowanych historią regionalną.
- Jakie księgi w zbiorze są najcenniejsze? - podpytuję.

- W sensie historycznym najcenniejszy jest "Codex aureus Gnesnensis", czyli Złoty kodeks gnieźnieński. To ewangeliarz z XI wieku - odpowiada pan Zbigniew. I zaraz dodaje, widząc moje zdziwienie. - To reprint tego dzieła. O proszę, jak karty są pięknie zdobione złotem i srebrem - mówi, przerzucając lśniące strony ewangeliarza (oryginał jest przechowywany w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie - dop. JL).

- Zaraz pokażę jeszcze coś cennego. W jakim języku jest to napisane? - pyta kustosz, otwierając wielką księgę.
- Ormiańskim? - odpowiadam pytaniem.
- Tak, to oryginalny mszał ormiański. Był używany przy odprawianiu mszy przez ormiańskich księży, którzy odwiedzali klasztor w Leżajsku - wyjaśnia.

Aktywność Larendowicza na emeryturze nie ogranicza się do biblioteki, gdzie pracuje społecznie czasem nawet pięć dni w tygodniu. Współpracuje też z Muzeum Ziemi Leżajskiej, spotyka się z uczniami w ramach lekcji szkolnych, pisze wspomnienia, książki i opracowania dotyczące historii regionu. Oczywiście, korzysta przy tym także ze zbiorów "swojej biblioteki".

- Napisałem około 80 pozycji, ale wydanych zostało tylko kilkanaście - wylicza. - Przede wszystkim pozycje związane z klasztorem i sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w bazylice oo. Bernardynów w Leżajsku.

Teraz trochę mniej się udziela, bo zdrowie już nie to. Ale mimo 99 lat na "emeryturę" się nie wybiera. Odbierając w grudniu z rąk prezesa IPN Nagrodę Honorową "Świadek Historii", powiedział:
- To dla mnie zachęta do dalszej pracy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24