Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Adam Pucykowicz: To mieszkańcy chcieli rocka. W sobotę będzie w Jaśle głośno

Jakub Hap
Jakub Hap
Już w najbliższą sobotę, 30 lipca, Przystanek Kwiatowa w Jaśle znów stanie się podkarpacką stolicą muzyki rockowej. Tym razem nie za sprawą Krushfestu, ale festiwalu Rock in Jasło. O obu imprezach, ale też podejściu samorządu do mocnych brzmień (i nie tylko) porozmawialiśmy z ich pomysłodawcą i organizatorem, Adamem Pucykowiczem.

Dlaczego Jasło jest miastem wina, a nie może stać się również miastem rocka?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu nie rozumiem, dlaczego osoby odpowiedzialne w Jaśle za kulturę, rozdzielające pieniądze na różne przedsięwzięcia kulturalne mogli znaleźć kasę na organizację Dni Jasła, Dni Wina, seansów kina plenerowego, festiwalu kolorów, finału WOŚP i wielu innych imprez, a na festiwal Krushfest, który od 2006 roku jest wizytówką Jasła, tym razem nie znaleźli. Chciałbym to zrozumieć, ale nie umiem. Każda edycja tego festiwalu była udana, wystarczy sprawdzić nazwy zespołów, jakie na nim grały, obejrzeć nagrania, zdjęcia, porozmawiać z uczestnikami. Jasło może być miastem rocka, ale w pojedynkę nie sprawię, że się nim stanie.

Ratusz nie rozumie Pana rozgoryczenia. Broni się, że choć w tym roku nie dofinansował organizacji Krushfestu, przez co imprezy nie będzie, mieszkańcy i tak mogą liczyć na porządne, rockowe granie. Festiwal Rock in Jasło, zaplanowany na najbliższą sobotę to również Pana sprawka.
I taka narracja, sugerowanie, że Krushfest oraz Rock in Jasło to w zasadzie jedno i to samo jeszcze bardziej podnosi mi ciśnienie. Fakty są następujące - Krushfest to wydarzenie cykliczne, organizowane od przeszło piętnastu lat. Ma już swoją markę, publiczność, rok w rok przyciągał do Jasła ludzi z różnych części Polski. Nawet z Pomorza. Ta impreza na stałe wpisała się w kalendarz wydarzeń kulturalnych w regionie oraz ma swoje miejsce na mapie cenionych rockowych festiwali. Natomiast Rock in Jasło to nowa, dodatkowa inicjatywa, która zdobyła przychylność jaślan jako projekt zgłoszony do budżetu obywatelskiego i - co chciałbym raz jeszcze stanowczo podkreślić - nie widzę powodu, by łączyć ze sobą te festiwale. Może miastu jest to na rękę? Nie wiem.

Ale przecież od pierwszych edycji Krushfestu samorząd oficjalnie współorganizował tę imprezę. Na plakatach widniał herb Jasła, co roku - z większymi lub mniejszymi trudnościami - udawało się Panu wywalczyć finansowe wsparcie od samorządu.
No właśnie - wywalczyć. Wielu moich kolegów, którzy organizują podobne imprezy w różnych zakątkach Polski ma właśnie taki komfort, że jeżeli przykładowo w sierpniu robią festiwal, to jeszcze w tym samym miesiącu mają zaklepane u lokalnych decydentów, w budżetach samorządów pieniądze na kolejną edycję. I mogą się do niej przygotowywać, o nic nie muszą się dopraszać. Są to często o wiele większe dotacje niż 40 tys. zł, sięgające nawet 200 tys. i to w miejscowościach podobnych do Jasła pod względem liczby mieszkańców. Co istotne - zielone światło na organizację imprezy magistrat dawał mi z reguły bardzo późno, co utrudniało przygotowanie wszystkiego na spokojnie, zaproszenie tych zespołów, które w pierwszej kolejności chciałem zaprosić. Bo terminy koncertów często rezerwowane są wiele miesięcy wstecz, o firmach od nagłośnienia nie wspominając. Wszystko zawsze musiałem dogrywać na ostatnią chwilę. Jakoś się udawało, ale lekko nie było.

O festiwalu Krushfest bywało głośno nie tylko z powodu poziomu wybrzmiewających ze sceny decybeli, czy nazwisk artystów, którzy na nim grali. „A po co tam miało być piwo? Muzyka nie wystarczyła?”. Pamięta Pan te słowa?
Oczywiście. 2010 rok i kuriozalna argumentacja ówczesnej burmistrz Marii Kurowskiej, która nie wyraziła zgody na sprzedaż piwa podczas festiwalu. Pismo w tej sprawie rzekomo zostało złożone przez nas za późno, co było bzdurą (Kurowska tłumaczyła się również anonimem o satanistycznej muzyce - red.). Przez zupełnie niezrozumiałą, złośliwą decyzję burmistrz nie zostały spełnione warunki umowy, jaką zawarliśmy z jednym z najważniejszych sponsorów - znanym koncernem piwowarskim. Co z tego, że kilka dni przed Krushfestem, podczas Dni Wina, alkohol o większej zawartości „procentów” lał się w mieście strumieniami. Co z tego, że nie ma festynu, miejskich czy gminnych imprez bez stoisk z alkoholem. Pani Kurowska uznała, że fanom rocka jest on zbyteczny i nie mieliśmy nic do gadania. Mimo że Krushfest można zaliczyć do najbezpieczniejszych wydarzeń kulturalnych w powiecie, bo żadnemu z uczestników festiwalu nigdy - mając na uwadze wszystkie edycje - nie stała się żadna krzywda i nie doszło do innych zdarzeń, za które jako organizator mógłbym się wstydzić. Jak teraz widzę ją zbierającą podpisy pod projektem ustawy w sprawie dyskryminacji chrześcijan i jak sobie przypomnę rok 2010, to mnie krew zalewa. Przez jej decyzję popadłem w długi, bo dziurę budżetową musiałem pokryć z własnej kieszeni. Ale dobra, było, minęło, zostawmy to.

W 2014 roku, po kilku edycjach Krushfestu zorganizowanych w hali MOSiR miasto udostępniło na organizację festiwalu nowo powstały Przystanek Kwiatowa.
I wtedy jeszcze nic nie zwiastowało tych problemów, z którymi musimy się mierzyć obecnie. W roku 2015 organizowaliśmy drugą edycję festiwalu na terenie ośrodka rekreacyjnego przy ul. Kwiatowej. Za rozdzielanie pieniędzy na kulturę odpowiadała już świeżo upieczona wówczas wiceburmistrz Elwira Musiałowicz-Czech. Wtedy przeznaczyła na tę imprezę porządne pieniądze i jako gwiazdy wystąpiły zespoły Acid Drinkers i KSU. Rok później publiczność bawiła się przy muzyce m.in. Decapitated i Turbo, w kolejnych latach Krushfest uświetniły natomiast koncerty formacji Nocny Kochanek, Hunter oraz Frontside. Wszystko układało się bardzo dobrze, aż do 2020 roku. Nieustannie liczę, że wszystko wróci na właściwe tory.

W 2020 roku festiwal nie odbył się. Przez pandemię?
Ostatecznie tak, ale wcześniej, po raz pierwszy w całej historii imprezy usłyszałem, że miasto nie wspomoże jej finansowo. Powiedziała mi to wiceburmistrz Musiałowicz-Czech, tłumacząc, że ma obciętą dotację na kulturę w mieście . Domyślam się, że przez radę miasta. Skierowała mnie do burmistrza Ryszarda Pabiana, a ten zdecydował, że spróbuje pomóc i mieliśmy ten Krushfest zrobić. Sytuacja związana z COVID-19 sprawiła jednak, że odpuściliśmy. Z tego samego powodu zrezygnowaliśmy z festiwalu w 2021 roku. W roku obecnym nic nie stało już na przeszkodzie, by wrócić z Krushfestem.

Ile Jasło traci na tym, że samorząd nie pali się do wykorzystania potencjału tego festiwalu w kontekście promocji miasta?
Myślę, że sporo, ale nic na to nie poradzę. Ja to widzę tak: Krushfest, dla władz samorządowych, urzędników odpowiedzialnych za kulturę to rozwiązanie wręcz idealne. Gość robi nam imprezę za 100 tysięcy, dajemy mu 40 i nic nas nie obchodzi. Chłopak sprawdzony, rozwija mu się to, przyjeżdżają ludzie z całej Polski, a my mamy wolne - ci ludzie mogliby mieć takie podejście. Według mnie wystarczy tylko dobra wola. Nie chodzi przecież o duże pieniądze. Tym bardziej, że na przestrzeni ostatnich lat było wiele imprez, na które zostały przeznaczone spore środki finansowe, ale nie cieszyły się popularnością i nie wpisały się w coroczny kalendarz imprez.

Nie Pan jeden kwestionuje kompetencje naszych włodarzy, to, w jaki sposób gospodarują publicznymi pieniędzmi. Weźmy kluby sportowe…
Po ogłoszeniu kwot dotacji na sport, co roku wszyscy są wkurzeni i wieszają psy na magistracie. Skoro brakuje kasy, to nie wiem czy dobrym pomysłem była organizacja walk w klatce na hali MOSiR. Co ta impreza Jasłu dała? Że przez chwilę nasza hala była w ogólnopolskiej telewizji? W tym mieście nie ma pieniędzy na pomoc ludziom z potencjałem, kwoty, jakimi docenia się młode talenty są często śmieszne. Jeśli komuś uda się wypłynąć na szersze wody, to miasto nie ma w tym zbyt dużego udziału. A jak wypływają, to tylko i wyłącznie dzięki samozaparciu ich samych (nasz rozmówca podaje przykład Michała Rakoczego, piłkarza Cracovii i młodzieżowego reprezentanta kraju - red.), czy wsparciu takich osób jak pani Ewa Grzebień, która zrobiła z Jasielskiego Domu Kultury prawdziwą kuźnię talentów. Gdyby nie ona, Roksana Węgiel czy inni znani dziś wokaliści z Jasła nie robiliby kariery i nie byłoby o nich głośno.

Zakręcanie kurka i przyczynienie się do zawieszenia, a finalnie może i upadku takich przedsięwzięć jak Krushfest to również podcinanie skrzydeł zdolnym i kreatywnym muzykom z regionu. Na przestrzeni lat na scenie Pańskiej imprezy grywały przecież zespoły z Jasła i okolicy, Krosna, Rzeszowa. Promował Pan ich twórczość, realizując niejako funkcje niegarnących się do tego lokalnych instytucji kultury.
Przygotowując program festiwalu zawsze zależało mi na tym, żeby stawiać na różnorodność. Zapraszałem zespoły z długą i imponującą historią, legendy polskiej sceny, ale również te, które aktualnie są na topie. Warto podkreślić, że ściągałem na Krushfest artystów nie tylko z Polski, ale także z USA, Niemiec, Czech, Słowacji, Anglii, Finlandii. Rosjanie grali na jednej scenie z Ukraińcami. Można zadać sobie pytanie: czy zespoły z tej półki, jak znane na całym świecie Decatitated czy Vader przyjechałyby do Jasła, gdyby nie było tu Krushfestu? Śmiem wątpić. Naturalnie, dawaliśmy też szansę młodym adeptom rocka, kapelom stąd. Obecnie dużo ich nie ma. Jeszcze w okolicach 2011 roku, kiedy organizowałem koncert Jasielskiej Sceny Rockowej mieliśmy w regionie z dziesięć bandów grających ostrzej, obecnie zliczyłbym takie na palcach jednej ręki. Stawiając na mocniejsze granie trzeba mieć świadomość, że przebicie się, regularne koncertowanie to coś, co jest dane nielicznym. Ludzie rocka zawsze mieli pod górkę względem tych z „głównego nurtu”, komercyjnych. Takich zespołów jak chociażby Krusher nie pokazuje się w telewizji, na antenach radiowych z reguły też nie ma dla nas miejsca. Media promują papkę, bo to się sprzedaje. Rock jest ciągle żywy m.in. dzięki festiwalom, na których dominuje taka muzyka. Choć ostatnimi czasy zauważyłem, że zespoły grające ciężkiego rocka, a nawet metal, coraz częściej występują jako gwiazdy podczas dużych imprez plenerowych typu dni miasta czy gminy. To dla mnie pozytywne zaskoczenie. Takie ruchy pod prąd przełamują stereotypy, bo okazuje się, że ludzie potrafią bawić się do muzyki niekomercyjnej.

Odważnych z wiarą, że ciężkie riffy przyciągną pod festynową scenę tłumy, na Jasielszczyźnie jeszcze raczej nie znajdziemy. Analizując programy dużych imprez plenerowych, organizowanych tutaj w ostatnich latach na język nasuwa się jedno hasło: disco ponad wszystko. Kilka lat temu disco-polo zawitało nawet na festiwal folklorystyczny w Trzcinicy. A od lidera jednej z nielicznych grup rockowych z powiatu jasielskiego usłyszałem niedawno: „prędzej zagramy w Warszawie, niż w Jaśle, bo tu nas nie chcą”.
Disco-polo puszczane jest już nawet w przedszkolach, jestem tym zszokowany. Nikt nie każe serwować kilkulatkom muzyki metalowej, ale czemu nie klasycznej, Szopena czy Bacha. Nie można włączyć też np. Beatlesów? Jeśli chodzi o otwarte imprezy, takie, dla tzw. szerokiego odbiorcy, moje podejście jest następujące: musi być jakiś zespół znany, medialny, puszczany w radiu, ale jednocześnie takim wykonawcom powinna towarzyszyć muzyka, której w mediach nie ma, mimo że jest bardzo dobra. Kiedyś po koncercie w jakiejś miejscowości podeszła do mnie starsza pani, emerytka. - Żyję już tyle lat, byłam na wielu koncertach, Bajmach, Perfectach itd., ale w szoku jestem, że można grać tak dobrze jak wy, lepiej niż te wszystkie gwiazdy w telewizji. Macie niesamowitą energię, wasza muzyka jest innowacyjna, nareszcie coś nowego - powiedziała. To było o Krusherze. Wielu ludzi ma dość rutyny, nudy, słuchania w kółko tego samego, tych samych głosów, oglądania na scenie tych samych twarzy. Dobrze, że coraz więcej osób odpowiedzialnych za kulturę zaczyna zdawać sobie z tego sprawę. Mam nadzieję, że i ci nasi, lokalni decydenci, w końcu to zrozumieją. W 2019 r. zagraliśmy z Krusherem na obchodach 60-lecia uzdrowiska Wysowa i 70-leciu Wysowianki. Organizatorzy sami nas odkryli i zaprosili. Na miejscu zostaliśmy super ugoszczeni, pełna klasa. Zapytałem: nie obawiacie się zapraszać takiego zespołu jak nasz? Odpowiedź: Nie! Chcemy pokazać ludziom coś świeżego. Nie pamiętam, ile płyt tam sprzedaliśmy, ale sporo. Seniorzy ustawiali się w kolejkach. Inna historia - Brzesko. Popularny Zakopower z uwagi na jakiś występ w TV musiał zagrać wcześniej, więc z nas zrobiono główną gwiazdę wieczoru. Pomyśleliśmy: pewnie ludzie się rozejdą, zagramy dla kostki brukowej, bo przecież dla miejscowej publiczności jesteśmy totalnie anonimowi, nawet nazwy zespołu wielu nie będzie w stanie poprawnie przeczytać. A jak było? Cały rynek ludzi, bisowaliśmy sześć razy.

Nie wystarczy Panu więc sama radość z muzykowania? Skoro wielokrotnie podkreśla Pan, że włączanie się w organizację kultury, podejmowanie prób zmniejszania dystansu między światem rocka, jego pierwszą ligą a prowincjonalnym Jasłem to ciągła walka, pot, częste bicie głową w ścianę, po co to wszystko? Nie szkoda Panu czasu i zdrowia?
Chyba - mimo wszystko - mam z tego frajdę, satysfakcję. Lubię to. Jednak ostatnio coraz mniej. Ze mną to jest tak, że się pozłoszczę, pokrzyczę, że rezygnuję, a potem mi przechodzi i znowu walę głową mur. Na ten temat może coś więcej powiedzieć moja żona, która na co dzień przeżywa ze mną wzloty i upadki. Jest w naszym regionie pan, którego wielką zajawką jest kolej. Nazywa się Adam Filar, pojawia się w waszej gazecie. Nie znam go osobiście, ale jego pasja, zaangażowanie w to, czym się zajmuje, inicjowanie nowych połączeń kolejowych, bardzo mi imponuje. On wierzy, że to, co sobie wymyślił ma sens i dzięki takiemu podejściu realizuje cele i marzenia, przy okazji dając radość innym. Ja z koleją nie mam nic wspólnego, mój konik to muzyka, jednak myślę, że tacy ludzie są bardzo potrzebni dla lokalnego środowiska. Również dążę do realizacji tego, co postanowiłem i nie zamierzam się poddawać. Nawet, gdy rzucają kłody pod nogi.

Jest Pan również fanem sportu. Kto wie, czy rozmawialibyśmy dziś o festiwalach, gdyby nie on.
Cała historia związana z moją działalnością festiwalową rozpoczęła się od inicjatywy, która łączyła dwa zamiłowania - muzykę i sport. To, co dziś znamy jako Krushfest zapoczątkowały trzy imprezy pod hasłem Muzyka& Sport&Rock’N’Roll, organizowane w latach 2006-2008 na boisku MOSiR przy ul. Sikorskiego. Każdorazowo był turniej piłkarski dzikich drużyn, a wieczorem koncerty. Później zrezygnowaliśmy ze sportu, bo gdy impreza osiągnęła już większe rozmiary ciężko było wyrobić się z organizacją jednego i drugiego. Ale prawda jest taka, że to piłka pozwoliła mi powołać do życia festiwal muzyczny. Uznałem, że prędzej zyskam przychylność urzędników sportem, niż rockiem, który nie wszystkim dobrze się kojarzy. Udało się. Trafiłem na wspaniałą urzędniczkę, panią Bożenę Molską, która pełniła funkcję kierownika wydziału kultury w magistracie (dziś jest już na emeryturze - red.). W ratuszu chyba tylko ona jedna była naprawdę oddana sprawie, jaką jest Krushfest, przez lata mnie wspierała. Festiwal wiele jej zawdzięcza. Dużą pomoc otrzymywałem też zawsze od mojej żony Klaudii (wokalistka Krushera - red.), Panka (Karol Pankiewicz, ex-Mindfield) i kilkorga znajomych. Zawsze znajdą się osoby chętne do działania, np. poprzez nieodpłatne rozwożenie i rozwieszanie plakatów. Kilka dni temu przyszedł do mnie chłopak, który docenia to, co robię i sam z siebie postanowił się w ten sposób zaangażować. To miłe.

Zwycięstwo projektu pod nazwą Rock in Jasło w budżecie obywatelskim to dowód, że w mieście jest zapotrzebowanie na mocne granie. No chyba że sam „wyklikał” Pan tę imprezę w głosowaniu.
Jestem za mało bystry na to (śmiech). Głosowali mieszkańcy, ale jak wszyscy wiemy, w tej edycji JBO z 2019 r. różne cuda się działy. Nasz projekt walczył o zwycięstwo i nagle, jakieś inne projekty dostały niewyobrażalny zastrzyk głosów i wyszły na prowadzenie. Sprawę badała nawet prokuratura i dowiedziono nieuczciwe zagrania, głosowanie z jakichś lewych kont, choć śledztwo prokuratorskie zostało umorzone. Burmistrz Pabian podjął wtedy rozsądną decyzję, zdyskwalifikował te projekty, przy których kombinowano i wygraliśmy (wraz z projektem dot. wykonania drenażu boiska na stadionie przy ul. Śniadeckich - red.), zostawiając w tyle kilkadziesiąt innych projektów. I tak - ten sukces to potwierdzenie, że mieszkańcy Jasła lubią posłuchać na żywo mocniejszej muzy i powinno się im to umożliwiać. Niekoniecznie raz do roku. Oni również mogą czuć się zawiedzeni, że Krushfestu nie będzie.

A skąd w ogóle pomysł na drugi festiwal?
Mimo że nie jestem rodowitym jaślaninem, nie urodziłem się tu, mieszkam w tym mieście i gdy uruchomiono budżet obywatelski, stwierdziłem, że powinienem zgłosić coś od siebie. Może by tak zrobić jeszcze jedną imprezę muzyczną , np. w maju, gdy oprócz uroczystości trzeciomajowych nic się w Jaśle nie dzieje? - pomyślałem. Ostatecznie stanęło na tym, że Rock in Jasło odbędzie się w lipcu.

Zgłaszając projekt miał Pan już pomysł na konkretnych artystów, których chciałby ściągnąć do Jasła?
Pierwotna wizja była trochę inna, miało być nieco lżej. Ale gdy okazało się, że z Krushfestu nici, stwierdziłem: trzeba przywalić. Muzyka będzie mocna, choć różnorodna. Illusion - tej kapeli przedstawiać specjalnie nie trzeba. Absolutna legenda, w niezapomnianych latach dziewięćdziesiątych ub. wieku jeden z topowych zespołów rockowych w kraju, dla mnie chyba najważniejszy, obok Acid Drinkers - można powiedzieć, że na nich się wychowałem. Przed pandemią byłem na koncercie Illusion w krośnieńskim Rock Klub Iron, wciąż grają niesamowicie, Nie ma drugiej takiej kapeli, cieszę się, że w końcu przyjadą do naszego miasta. Pozostałe zespoły? Jeśli chodzi o Sauerkraut, jest to młoda kapela z Jedlicza. Zależało mi na tym, żeby był jakiś akcent regionalny, chłopaki grają fajnie, myślę, że dzielenie sceny z Illusion to będzie dla nich wielka sprawa. Post Proffesion są z Sosnowca, znamy się od kilku lat, i oni powinni spodobać się publiczności. The Materia - zachęcam do obejrzenia na YouTube niesamowitego koncertu tego bandu na Pol’and’Rock Festival w 2017 roku. Świetna kapela.

W programie festiwalu nie mogło zabraknąć koncertu gospodarzy. Co przygotował dla swoich fanów zespół Krusher?
Zagramy utwory z ostatniej płyty Oblivion, ale wybrzmią też starsze kawałki. Będzie raz szybciej, raz wolniej, przez chwilę mocniej, potem ciszej, klimatycznie - bo taka już jest muzyka Krushera. Tego lata zagramy jeszcze kilka koncertów, chociażby końcem sierpnia w nadmorskim Szczecinku, gdzie będziemy dzielić scenę m.in. z zespołami Vader i Hunter. Ale w pierwszej kolejności zapraszamy w sobotę przed scenę w Jaśle. Ufam, że uczestnicy festiwalu spędzą fajny czas przy dobrej muzyce. Wstęp jest darmowy, więc tym bardziej warto się wybrać.

Za rok widzimy się na dwunastej edycji Krushfestu?
Mam taką nadzieję. Mimo napiętych relacji z magistratem liczę, że jakoś się dogadamy. Również w interesie miasta jest to, by ten festiwal przetrwał. I przetrwa. Mocno w to wierzę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto