Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adrian Zandberg: Partia Razem reprezentuje realnych pracowników. Tych z Mordoru, i tych z McDonald's

Witold Głowacki
Adrian Zandberg historyk, doktor nauk humanistycznych, wykładowca akademicki i przedsiębiorca. Współzałożyciel i członek Zarządu Krajowego Partii Razem. Zarząd Krajowy liczy 11 osób - podejmują one decyzje kolektywnie. Partia Razem nie ma jednoosobowego przywództwa - Adrian Zandberg jest jednak tym najbardziej rozpoznawalnym spośród liderów ugrupowania.
Adrian Zandberg historyk, doktor nauk humanistycznych, wykładowca akademicki i przedsiębiorca. Współzałożyciel i członek Zarządu Krajowego Partii Razem. Zarząd Krajowy liczy 11 osób - podejmują one decyzje kolektywnie. Partia Razem nie ma jednoosobowego przywództwa - Adrian Zandberg jest jednak tym najbardziej rozpoznawalnym spośród liderów ugrupowania. Piotr Smoliński
Liberałowie mają dziś propozycję dla 10-15 proc. najzamożniejszych Polaków. Musiałby się zdarzyć cud, żeby wygrali. A PiS jest kontynuatorem III RP. Podmienia tylko elity na własne - mówi Adrian Zandberg z Zarządu Krajowego Partii Razem.

W kilku ostatnich sondażach Razem ma wynik w okolicy progu wyborczego. Jak będzie, tym razem wejdziecie do Sejmu?
To już chyba dosyć oczywiste, że Razem w następnym Sejmie będzie. W poprzedniej kampanii startowaliśmy od 1 procenta i udało nam się przemnożyć ten wynik prawie czterokrotnie. Teraz naszym punktem wyjścia są już okolice progu, 4-6 procent. Telewizja publiczna może nas ignorować, ale nasza rozpoznawalność i tak rośnie. Z tym kapitałem wejdziemy w serię kampanii - najpierw do wyborów samorządowych, choć te są oczywiście nietypowe, ale przede wszystkim do wyborów europejskich i parlamentarnych.

Wybory samorządowe to te najtrudniejsze dla nowych partii.
My myślimy o wyborach samorządowych w szczególny sposób. Nie mamy obsesji wbijania wszędzie fioletowego sztandaru. Liczy się dla nas to, żeby program nowej lewicy - w wielu miejscach zbieżny z postulatami ruchów miejskich - miał swoją reprezentację, wcale niekoniecznie partyjną. Potrafimy cofnąć o dwa kroki po to, żeby podmiotowo i naprawdę serio traktować naszych partnerów - co pewnie może być zaskakujące na tle sposobu działania polskiej sceny politycznej.

Razem będzie współpracować z ruchami miejskimi?
Tak. Ale mówiąc o traktowaniu partnerów podmiotowo, trochę też odpowiedziałem, dlaczego trudno będzie rzucać szczegółami w wywiadzie. Rozmawiamy o budowaniu takich bloków w miastach...

...a każde miasto to inna lokalna polityka?
To też. Ale przede wszystkim poważne traktowanie partnerów polega na tym, że nie prowadzi się dyplomacji za pośrednictwem mediów.

Nie wyobrażam sobie, żeby Razem mogło startować razem z Platformą. To partia bardzo mocno konserwatywna

To o miastach. A są takie miejsca, w - by użyć Newsweekowego określenia - „interiorze”, w którym Razem czuje się mocno?
Mam poważny problem z tym określeniem „interior”, ono jest naprawdę mocno... Newsweekowe (śmiech). To są bardzo różne światy. Inaczej działa się w dawnych miastach wojewódzkich, inaczej w małych miasteczkach. Ta forma działania, którą stworzyła Partia Razem, jest stosunkowa łatwa do przeszczepienia w miastach. Zupełnie innym światem są regiony wiejskie. I tutaj muszę powiedzieć bardzo uczciwie - tam nasze struktury sięgają rzadko. Choć są też oczywiście takie wsie, gdzie Partia Razem jest widoczna. Bardzo aktywnie funkcjonujemy na przykład w gminach wiejskich okalających Opole czy w Bieszczadach. Ważnym obszarem jest dla nas wschodnie Podlasie. To świat, w którym docenia się wartość wielokulturowowości - we wsiach i miasteczkach żyją tam razem prawosławni, katolicy i muzułmanie. Oburza ich kult zbrodniarzy pokroju Rajsa „Burego”, czują się zagrożeni wzbierającą fali nacjonalizmu. Niestety, w Polsce wschodniej bardzo aktywnie wspieranego przez administrację rządową.

Adrian Zandberg o marszu ONR w Białymstoku

To jak będzie z waszym wynikiem w wyborach samorządowych?
Będziemy w nich obecni, ale często nie będziemy wpychać partyjnej flagi na pierwszy plan. Nam zależy na tym, żeby wystartowały listy, które upominają się o sprawy ważne dla Razem, takie jak transport publiczny czy budownictwo komunalne. Ale wiemy, że na poziomie gminy proste upartyjnienie częściej szkodzi, niż pomaga. Inaczej jest oczywiście w sejmikach wojewódzkich - to tak naprawdę małe regionalne parlamenty, więc Partia Razem wystawi listy sejmikowe. Ale jeśli chodzi o politykę krajową, to dla nas realnym testem będą dopiero wybory europejskie.

Te z kolei mogą wam sprzyjać.
One będą dla nas podwójnie ważne. Jesteśmy partią zdecydowanie proeuropejską, przyszłość zjednoczonej Europy jest nas ważna. Ale te wybory będą też ważne, bo bezpośrednio poprzedzają wybory do Sejmu. Tym, którzy się obawiają, czy Razem będzie wystarczająco silne, będziemy mieli okazję pokazać: tak, jesteśmy silni.

To wybory samorządowe będą jednak tym czasem, w którym cała scena polityczna i jej medialne zaplecze będą wam mówić, że to właśnie był moment, w którym powiedziano wam „sprawdzam”. Znów będzie powtarzana opowieść o sojowej latte - ułożona zresztą przy sojowej latte przez prawicową młodzież - że jesteście partą miejskiej inteligencji, bez kontaktu z ludem.
Słowa „lud” rzadko dziś się w Polsce używa na serio. Występuje głównie w konstrukcjach PiSowskich publicystów, udowadniający że ktoś „nie jest z ludem”. Kim w rzeczywistości roku 2017 jest „lud”? Pracownicy wyglądają dziś inaczej niż w 1905 roku. Upowszechniło się średnie i wyższe wykształcenie, wzrosła rola usług - to tam pracuje istotna część z nas. Ważną grupą są zatrudnieni w usługach publicznych - od nauczycieli i pielęgniarek po pracowników Domów Pomocy Społecznej. Na to nakłada się rozdrobnienie gospodarki - bardzo wielu pracowników pracuje w mikrofirmach, miliony zostały wypchnięte na śmieciówki i pseudo-samozatrudnienie. Tak wygląda dziś „lud”. Czasem słyszę, że z faktu, że Razem jest silne w dużych miastach, oznacza, że nie dociera do „ludu”. To dość zabawne, bo pokazuje tylko oderwanie prawicowych elit od rzeczywistości. To „lud” na śmieciówkach obsługuje tych panów w restauracji, siedzi w call-center czy w centrum obsługi klienta. Partia Razem jest dziś w dużym stopniu partią pracowników sektora usług, partią pracowników sektora publicznego, partią nauczycieli, pielęgniarek...
...partią lekarzy?
Tak, w naszych szeregach są też młodzi lekarze. To zresztą było źródłem popularnej na prawicy teorii spiskowej. Prawicy nie mieści się w głowie, że lekarze naprawdę mogą upominać się o dobrą opiekę zdrowotną dla pacjentów i godne warunki pracy dla siebie, więc wymyśliła sobie, że protest rezydentów to polityczny spisek Partii Razem. I zaczęła atakować ich kłamliwą propagandą. To było dość bezczelne - propagandziści kasujący kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie za swoje usługi atakowali jako „elitę’ rezydentów, którzy za swoje groszowe wynagrodzenia z trudem są w stanie się utrzymać. Oczywiście w środowisku lekarskim są ogromne nierówności - jest i lekarska elita. Są te wszystkie kliniki ordynatorskie, pasożytniczy system lecznictwa prywatnego, który wszystkie poważniejsze przypadki, cięższe zabiegi i operacje przesuwa na publiczną ochronę zdrowia, natomiast sam pasie się na deficytach opieki ambulatoryjnej i na ogromnych kolejkach, w których trzeba czekać na wizytę u lekarza specjalisty. Ten system jest patologiczny. I tak, na szczycie drabiny są środowiska lekarskie, które świetnie z tej patologii żyją. Ale na Boga, to nie młodzi lekarze-rezydenci! Przeciwnie, oni bardzo krytycznie patrzą na tę chorobę, chcą zasadniczej zmiany. Mają dosyć systemu, w którym z jednej strony oczekuje się od nich przekraczania tygodniowego czasu pracy o dziesiątki godzin, a z drugiej daje do zrozumienia, że to wszystko odbywa się z przymrużonym okiem, bo jest lecznictwo prywatne. Młodzi lekarze chcą publicznej ochrony zdrowia na serio. Takiej, która nie zmuszałaby ich do szukania pięciu fuch, żeby w ogóle dało się jakoś związać koniec z końcem - i która tych fuch nie podnosi do rangi zasady. Solidarność młodych lekarzy nie ogranicza się tylko do własnej grupy zawodowej. Pamiętają o tych, którzy mają jeszcze gorzej. Upominają się o pielęgniarki czy o ratowników medycznych, wypychanych na samozatrudnienie. I mówią wprost o zadaniach publicznej ochrony zdrowia. Nikt tam nie odgrzewa kotletów z lat 90, tych opowieści, jak to wystarczy wszystko sprywatyzować i dzięki temu będzie super. Ten protest pokazał ogromną pokoleniową zmianę. A zarazem różnicę pomiędzy środowiskiem młodych lekarzy a światem medycznego biznesu, który z obecnego systemu niedofinansowania publicznej ochrony zdrowia czerpie ogromne zyski.

Pan tu tyle o lekarzach, że aż sojowa latte by nam wystygła, gdybyśmy tylko ją pili.
Oczywiście Partia Razem urodziła się w środowiskach inteligenckich. Ale dziś ten stereotyp ma się do nas nijak. Czy protestujący w Częstochowie pracownicy DPS-ów to wielkomiejska hipsterka?

Nie sądzę.
Przypominam, że oni walczą o to, żeby w ich pensja w końcu zaczynała się od cyfry 2, a nie 1. A może ludzie, którzy organizują się w Zawierciu po to, żeby solidarnie pomagać oszukanym pracownikom huty szkła to właśnie miejscy hipsterzy? W Zawierciu trudno by było sączyć latte patrząc, jak ruch przepływa przez miejskie pasaże - gdyż nie ma tam pasaży. Ale też Razem nie będzie stawiało sobie za cel spełnianie czyichś fantazji o XIX-wiecznym robotniku przemysłowym widowiskowo umazanym towotem, żeby można było poprzeżywać duchowe uniesienia, jak to obcuje się z wyśnionym ludem. Zupełnie nie o to chodzi. Jesteśmy partią, która reprezentuje interesy realnych pracowników. I tych z biurowców na warszawskim Mordorze, i tych zza lady w McDonald’s. W Polsce niestety wielu ludzi dało sobie wmówić, że jako klasę średnią łączy ich wspólnota interesów z Kulczykiem Janem, natomiast ci, którzy zarabiają 500 zł mniej, to już plebs, z którym nic ich nie łączy. To po prostu nieprawda.

Liberałowie nie rozumieją, czemu po tylu gniewnych wstępniakach w „Newsweeku” poparcie PiSu nie zaczęło spadać

Ta opowieść nieźle się trzyma.
Razem rozbija tę opowieść. Pokazujemy, że interesy ludzi, którzy żyją z pracy, są zbieżne. Wszyscy potrzebujemy solidarności społecznej, dobrej jakości usług publicznych, państwa które nie odwraca się plecami, tylko dba o ochronę pracy, o godny poziom płac, o zdrowie publiczne. Nie damy się załadować ani w napuszczanie przeciwko sobie różnych grup pracowników, ani w licytację, kto jest najpiękniej umazany towotem. Jeżeli panicz Wildstein chce przeżywać uniesienia, ponieważ na miesięcznicy smoleńskiej spotkał kogoś, kto był ubrany biednie - i widać, że w przeciwieństwie do panicza paniczem się nie urodził - to szczęść Boże! Ale w lewicowej polityce nie o to chodzi, żeby przeżywać uniesienia, tylko o to, żeby zbudować bardziej sprawiedliwe społeczeństwo. W interesie pracującej większości.

Widzę, że kubek z sojową latte zatacza łuk i ląduje na stoliku hipsterprawicowców przy Placu Zbawiciela ostro chlapiąc poszetki. To teraz proszę bardzo - wy i PiS? Jak to jest? Dla liberałów jesteście „pożytecznymi idiotami PiS-u”, mówicie o pracownikach i sprawiedliwości społecznej, nie krytykujecie 500 Plus - no zupełnie jak PiS.
Dwie sprawy, które najmocniej zabolały PiS, to Czarny Protest i afera billboardowa. Czarny Protest zainicjowały działaczki Razem. Uderzył w PiS najboleśniej jak się dało, w miękkie podbrzusze. Dlatego ekspresowo wycofywali się z pierwotnych zapowiedzi, przerażeni demonstracjami kobiet na ulicach Sanoka czy Jasła. To często były kobiety, które wcześniej głosowały na PiS. To także my nie pozwoliliśmy zamieść pod dywan sprawy Polskiej Fundacji Narodowej. Zajmie się nią jedna z nielicznych instytucji, nad którymi PiS nie sprawuje jeszcze pełnej kontroli, czyli NIK. Te kłopoty Prawo i Sprawiedliwość zawdzięcza nie komu innemu, tylko Partii Razem. Zapewniam, Kaczyński przejął się tym bardziej niż setnym przemówieniem Borysa Budki na temat praworządności, z gatunku tych, które nudzą już nawet samego Borysa Budkę, gdy je wygłasza. To paradoks, ale w konfrontacji z PiS-em liberałowie wcale nie mają silnych kart, choć teoretycznie mają wszystko.

Jakie wszystko?
Mają wciąż potężną reprezentację w parlamencie. Olbrzymie wsparcie w mediach. Wielkie pieniądze z budżetu i kamery telewizyjne na każde życzenie. Partia Razem nie ma nawet 1/100 tej widoczności, tego dostępu do mediów, tych możliwości mówienia o swoich postulatach i działaniach. A jednak, mając te wszystkie atuty w ręku, dają się krok po kroku ogrywać Kaczyńskiemu. Liberałowie nie rozumieją, czemu po kolejnych gniewnych wstępniakach w „Newsweeku” poparcie PiSu nie zaczęło spadać. Nie widzą, że ich oferta jest skrojona pod jakieś 10-15 proc. najzamożniejszych Polaków - i że musiałby się zdarzyć cud, żeby taka oferta wygrała. Większość z nich nie potrafi się wydobyć ze schematów, w których się zakleszczyli, więc szukają winnego. To symptomatyczne, że odnajdują go akurat w partii Razem. Więc wskazują na nas palcami, mówią „jesteście pożytecznymi idiotami PiS-u” - i od razu czują się lepiej. Mniej winni. Obstawiam, że niedługo usłyszymy „to przez was przegraliśmy wybory”.
Przepraszam, ale już raz to słyszeliście.
Dotąd słyszeliśmy to od schodzącej ze sceny formacji Millera. Teraz od kolejnej. Liberałowie, podobnie jak SLD, czują, że to Razem jest przyszłością. Że ten absurdalny czas, w którym funkcjonowali w oparciu o pożyczony elektorat, powoli dobiega końca. To nie jest przecież tak, że ludzie, którzy głosowali na Platformę, głosowali na konserwatywny liberalizm Schetyny. Oni głosowali ze strachu przed PiS. Wyborcy Platformy mają bardziej lewicowe poglądy niż posłowie tej partii. Zostali wtłoczeni w grę, w której trzeba głosować na PO, ponieważ tylko tak da się zatrzymać PiS. Nie chcę autorytaryzmu, nacjonalizmu, polityki antykobiecej, więc z niesmakiem głosuję na Schetynę. Po drugiej stronie działa zresztą podobny mechanizm - wielu głosuje na PiS nie z miłości do Macierewicza, tylko żeby Balcerowicz nie wrócił. To przez lata był samonapędzający się mechanizm. Ale w przypadku PO widać, że ten mechanizm się zaciął. Platforma nie jest w stanie wygrać wyborów, więc jedyna obietnica, którą mogli mamić lewicowych wyborców, jest już nieaktualna. I dlatego tak boli ich istnienie Razem - bo coraz więcej dawnych wyborców Platformy patrzy na nas z nadzieją. W końcu w polskiej polityce pojawiła się nowoczesna lewica, która nie jest uwikłana w historię, w związku z tym nie da się jej szantażować PRL-em.

Nie chce pan przy okazji np. potępić Jaruzelskiego? Powiedzieć, że nie był dobrym przywódcą?
Razem to demokratyczna lewica. Co niby miałoby nas łączyć z wojskową dyktaturą?

Obie strony wyzywają was od komunistów i spadkobierców PRL.
Oraz Stalina i Pol-Pota. Ale to dość rozpaczliwe - tylko kompletny naiwniak mógłby uwierzyć, że partia Razem, składająca się w dużej mierze z ludzi, którzy urodzili się w okolicach 1989 roku, to „postkomuniści”. Tym bardziej, że tradycja, do której się odwołujemy, to lewica „Solidarności”. Jakiś czas temu Ryszard Bugaj powiedział - moim zdaniem słusznie - że Razem to trzecia próba zbudowania w Polsce nowoczesnej lewicy. Pierwszą była podziemna PPS Jana Józefa Lipskiego. Drugą, ostatecznie nieudaną, Solidarność Pracy i potem Unii Pracy, która z niej wyrosła. To jest nasza tradycja. Dziedzictwo PPS, antytotalitarne i radykalnie demokratyczne.

Tradycja lewicy, która miała około połowy miejsc w Sejmie tak gloryfikowanej dziś II RP?
Zbliża się 7 listopada, rocznica powołania rządu Daszyńskiego. Dla nas to właśnie prawdziwe święto niepodległości. Jak co roku będzie można z tej okazji zobaczyć Partię Razem na ulicach polskich miast. Będziemy przypominać, jak lewica wyobrażała sobie polską niepodległość. I komu zawdzięczamy 8-godzinny dzień pracy, wolność organizowania się w związkach zawodowych, ubezpieczenia społeczne, prawa wyborcze kobiet. Te prawa wywalczył PPS i lewicowe formacje ludowe.

Cztery dni po rocznicy utworzenia rządu Daszyńskiego ulicami Warszawy znów przejdzie masowy marsz z ONR na czele, odwołujący się do tradycji endeckich, zmierzający pod pomnik Dmowskiego. To nadal wygrywa. Dlaczego?
Bo przez lata prawica zmonopolizowała politykę historyczną. Liberałowie nie byli nią zainteresowani, a SLD nie bez powodu wstydziło się mówić o swojej historii. Praktycznie nikt nie mówił o tradycji niepodległościowej lewicy, o jej wizji Polski wielokulturowej, Polski demokratycznej, Polski, w której jest miejsce dla wszystkich. To kontra dla tradycji endeckiej, nacjonalistycznej, antydemokratycznej, w latach 30., powiedzmy to sobie otwarcie, protototalitarnej, zamordystycznej, opartej na przemocy, stawiającej za bohaterów organizatorów getta ławkowego czy marszu na Myślenice. Przez lata na polskiej scenie politycznej demokratyczna lewica była zmarginalizowana, niemal z niej zepchnięta. Prawicy udało się wmówić, że patriotami są tylko oni - a z drugiej strony mamy do czynienia z agenturą, zdrajcami na sowieckich tankach. Razem jest więc dla nich cholernie niewygodne, bo nas najzwyczajniej w świecie to się nie ima. Stąd produkują te głupoty, że Razem to bolszewicy, a niżej podpisany w czapce uszance, z portretem Stalina w ręku i tańcząc kozaczoka będzie kolektywizować rolnictwo.

W prawicowej polityce historycznej dla PPS nie ma miejsca. Za to jest go mnóstwo dla KPP.
Co jest dość zabawne, biorąc pod uwagę relację sił w przedwojennej Polsce.

Oczywiście, KPP to był w porównaniu z PPS najwyżej margines.
Ja zresztą nie do końca się zgodzę, że w prawicowej polityce historycznej PPS nie istnieje. On istnieje, ale to PPS całkowicie odarty z tożsamości. Taka partia owszem, polska, ale wcale nie socjalistyczna...

...akcja pod Bezdanami i koniec opowieści.
Co najwyżej. Ale i to pewnie części Ziemkiewiczów i Warzechów niezbyt się podoba, bo jakże to podnosić rękę na miłościwie panującego cara, tak bez szacunku dla zwierzchności. Ich polityczni poprzednicy, jak wiadomo, preferowali mizdrzenie się do caratu zamiast walki z bronią w ręku o niepodległość. Prawica próbuje czasem zrobić z PPS socjalnych konserwatystów. W myśl zasady, że najlepsza lewica to polska prawica - PPS funkcjonuje w ich wyobrażeniach jako historyczna wersja Tadeusza Cymańskiego. To bzdura. PPS stała zawsze po stronie praw kobiet, jasno opowiadała się za równouprawnieniem. Na łamach PPSowskiego „Głosu Kobiet” pisało się o prawie do przerywania ciąży, o edukacji seksualnej. To była partia socjalna, ale również postępowa. PPS to nie byli konserwatywni chadecy. PPS jasno mówiła o wielokulturowości, o tym, że ludzie są równi. Zdecydowanie, często wręcz siłowo musiała sprzeciwiać się antysemityzmowi i rasizmowi - temu wszystkiemu, co jest niechlubną kartą polskiej prawicy. O tym oczywiście prawica wolałaby zapomnieć, ale to dziedzictwo wciąż nad nimi wisi - bo nigdy go nie przepracowali. Wolą historię z konterfekcikiem szlacheckiego przodka, ładnie polukrowaną, od tej, która uczciwie patrzyłaby na dzieje polityczne i społeczne XX wieku. Ale II RP to niejednoznaczna lekcja także dla lewicy. Lewica, która położyła fundamenty pod polską niepodległość, walkę o kształt niepodległości ostatecznie przegrała. Ludzie, którzy mieli prawo w roku 1918 powiedzieć „to my zaczęliśmy tę walkę, dzięki naszej determinacji Polska odzyskuje niepodległość”, wkrótce znaleźli się poza władzami państwa, z zerową mocą sprawczą. W jakimś stopniu przypomina to historię lewicy „Solidarności” po 1989 roku.
Odwołujecie się do tradycji PPS. Ale liberałowie mówią wam, że oprócz tego, że jesteście postkomunistyczną partią sojowego latte, to jeszcze w ogóle nie chcecie bronić polskiej demokracji.
Komu jak komu, ale ludziom działającym w Razem trudno postawić ten zarzut. Nie było walki w obronie demokratycznych instytucji, w której Razem nie brałoby udziału. Liberałowie mają natomiast problem z tym, że dla nas warunkiem do współdziałania jest wiarygodność. To, co do dziś ich bardzo boli, to że to Razem pierwsze zaczęło protestować pod Sejmem, kiedy PiS rozpoczął zamach na Trybunał Konstytucyjny. Do dziś też bardzo ich boli to, że odmówiliśmy występowania wspólnie z panem z Platformy, który sam wcześniej gmerał w ustawie o TK, co Trybunał uznał zresztą za niekonstytucyjne. Powiedzieliśmy im: nie, z tym panem nie wejdziemy na jedną platformę, bo on po prostu nie ma żadnej wiarygodności jako obrońca państwa prawa i niezawisłości TK. To liberałów mocno zabolało. Byli przekonani, że mają monopol na wartości demokratyczne. Ale to nie jest prawda. To mogło działać, gdy na przeciwko siebie mieli tylko mniej lub bardziej prawicowych autorytarystów - mniejsza, czy prawdziwych, czy wyobrażonych. Ale Razem nie da się wpisać w ten schemat. Tam, gdzie trzeba stawiać opór zamordystycznym zapędom rządzących, Razem prawie zawsze było na pierwszym froncie. Także wtedy, kiedy jeszcze nie zbiegły się światła kamer.

No to gdzie byliście, gdy jeszcze nie było kamer?
Choćby w Dobrzeniu Wielkim. Tam mieszkańcy podopolskich wsi stawili opór Patrykowi Jakiemu i PiS-owskiej sitwie, która trzęsie Opolem. Przez miesiące, zanim media zainteresowały się tym konfliktem, po ich stronie stało opolskie Razem. Byli z nimi, kiedy trzeba było wziąć udział w głodówce protestacyjnej, byli wtedy, kiedy na chwilę pojawił się tam z kamerami Grzegorz Schetyna. I byli z nimi wtedy, kiedy Schetyna sobie pojechał. Kiedy słyszę, że nas nie ma, kiedy trzeba walczyć o przestrzeganie konstytucji, mogę natychmiast odwrócić to oskarżenie. I zapytać: dlaczego, do cholery, to was nigdy nie ma tam, gdzie nie ma kamer? Dlaczego to was nie ma, gdy trzeba upominać się o przestrzeganie prawa pracy, bronić ludzi zwalnianych z pracy za działalność związkową? Dlaczego nie było was w Zawierciu, gdzie ludzie dostali zapłatę za swoją pracę w szkle, a nie w pieniądzach? Nikt uczciwy nie może powiedzieć, że Razem nie broni państwa prawa i demokracji.

No i co z tego?
Oczywiście nic. Nadal będzie to tłuczone, podobnie jak szlagwort „Razem, ale osobno”. Nie mam wątpliwości, że będziemy odsłuchiwać tych grepsów przez kolejne lata - niezależnie od tego, jak bardzo absurdalne by one nie były. Tak właśnie jest z „Razem, ale osobno”. Trudno przecież dziś w Polsce znaleźć partię polityczną, która miałaby tak wielu partnerów społecznych, jak Razem. Zbudowaliśmy, chyba jako pierwsi w Polsce, uczciwy model współpracy ze związkami zawodowymi. Bo w Polsce związki zawodowe traktowano dotąd tak, jak PiS traktuje „Solidarność” albo tak, jak SLD swego czasu traktowało związki zrzeszone w OPZZ. A więc jako mięso armatnie, które się trzyma możliwie blisko, wykorzystuje wtedy, gdy jest to potrzebne, a potem się olewa. My robimy odwrotnie. Traktujemy związkowców jak partnerów. Kiedy walczą o sprawy społeczne, które zasługują na wsparcie, to takie wsparcie od nas dostają. Jesteśmy od tego, żeby pomóc, a nie, żeby ubić interes. Związkowcy na początku patrzyli na to ze zdumieniem, bo byli przyzwyczajeni do tego, że politycy zawsze czegoś w zamian będą chcieli. To samo dotyczy organizacji społecznych, kobiecych, lokalnych. O budowie wspólnych list samorządowych rozmawiamy z ruchami miejskimi, z Zielonymi, z środowiskiem radnej Pauliny Piechny-Więckiewicz i Barbary Nowackiej, ze związkowcami. W odpowiedzi na pytanie, z kim jest Razem, mogę przedstawić naprawdę bardzo długą listę. Ale też Razem nie wiąże się z byle kim.

PiS ma ciągoty zamordystyczne, atakuje kobiety, i mniejszości. Nie wyobrażam sobie współrządzenia z tą partią

Czyli nie z kim?
Przy zamordystycznych ciągotach PiS, przy atakach na prawa kobiet czy mniejszości - nie wyobrażam sobie współrządzenia z Prawem i Sprawiedliwością. Ale też nie wyobrażam sobie, żeby Razem mogło startować do samorządów razem z Platformą, choćby ze względu na kompromitującą ich sprawę złodziejskiej reprywatyzacji. Ale nie tylko dlatego. PO to partia bardzo konserwatywna. Przypominam, w tej partii są regiony, których szefowie opowiadają się za zaostrzeniem ustawy antyaborcyjnej. Kiedy Borys Budka powtarza bzdury o umowach cywilnych zamiast równego traktowania mniejszości, to... kojarzy mi się to w najlepszym wypadku z Pałacem Prezydenckim.

Mamy w jednym zdaniu pana, Borysa Budkę i Pałac Prezydencki, czas więc zapytać czy posłał pan wino odtwórcy pańskiej roli w „Uchu Prezesa”?
Nie, nie posłałem. Ale trudno mi się nie identyfikować z przekazem. Te kilka gorzkich słów pod adresem Kaczyńskiego jest wzięte wprost z mojego wpisu na FB. Scenarzysta trafił też w dziesiątkę z Tuwimem - faktycznie lubię jego wiersze.

To wróćmy jeszcze do możliwości współpracy Razem z Platformą.
Mielibyśmy iść do wyborów samorządowych z panem Schetyną, który chce zostawić PIT i CIT w całości w budżetach samorządów? To przecież oznaczałoby, że bogate samorządy staną się jeszcze bogatsze, natomiast te biedniejsze musiałyby zacząć zamykać szkoły, likwidować resztki pomocy społecznej, rezygnować z remontowania dróg czy demontować komunikację publiczną, bo nie będą miały już nic.

Różnice między najbiedniejszymi i najbogatszymi gminami w dochodach z podatków na głowę mieszkańca są gigantyczne.
Taki pomysł to zgoda na to, żeby Polska rozpadła się już dokumentnie. Jeśli jest dziś coś, co Polskę łączy, to jest to szkoła, przez którą przechodzą dzieci. Ale system, o którym mówi Schetyna, najprawdopodobniej oznaczałby rezygnację z subwencji oświatowej na zasadzie: niech gminy biorą dochód z podatków i same sobie radzą. Kiedyś takie pomysły już krążyły, ale ludzie, którzy tworzyli zręby samorządu, mieli tyle zdrowego rozsądku, by je odrzucić. To bardzo zła i groźna w skutkach propozycja. A zarazem gest kapitulacji ze strony PO.
Dlaczego kapitulacji?
Ze strony Schetyny to tak naprawdę deklaracja: „Będziemy trzymać to, co mamy - samorządy w bogatych regionach. Będziemy dbać o tych kilkanaście procent wyborców, które przy nas zostały, walka o resztę mało nas interesuje”. Przypomina to SLD, które uznało, że ich główną osią programową będzie obrona emerytur pracowników MSW oraz boje o dobrą pamięć o PRL. Kiedy partia coś takiego mówi, to ogłasza wszem i wobec, że jest partią schyłkową - zainteresowaną tylko tym, żeby obsłużyć te swoje kilka procent elektoratu, a nie walką o władzę. Razem jest na antypodach tego sposobu myślenia. My nie jesteśmy jak Platforma czy SLD partią sentymentu, zanurzoną w obronie własnych życiorysów. Chcemy patrzeć w przyszłość.

Co więc widzi Pan w tej przyszłości?
Polskę socjalną i demokratyczną. Taką, która ma lepsze usługi publiczne, taką, w której jest więcej solidarności. Polskę, która ma pieniądze na porządną opiekę zdrowotną i szkolnictwo, bo jej budżet - to trzeba powiedzieć otwarcie - obejmuje większy, bliższy skandynawskim standardom procent PKB. To wizja, która bardzo mocno różni się od tego zamykania się we własnym kokonie przez liberałów. I to właśnie ich tak bardzo drażni. Czują, że ich obóz będzie się kurczyć. Coraz więcej dotychczasowych wyborców Platformy spogląda z nadzieją na nową lewicę, bo następuje krach tej jedynej obietnicy, którą PO mogła im złożyć - że trwale odgoni PiS od władzy. Platforma nie dość, że nie jest w stanie jej spełnić, to jeszcze - co widać po tych deklaracjach Schetyny - nawet nie chce walczyć o większość.

Razem będzie zdolne do odsunięcia PiS?
Nie wierzę w to, jakoby PiS znalazł kamień filozoficzny polskiej polityki. Że z pomocą 500 Plus opędził wszystkie potrzeby społeczne i teraz przez kolejną dekadę ludzie będą wiernie głosowali na Kaczyńskiego. Bez przesady, to dobrze, że mamy nowe świadczenie rodzinne, ale to nie wystarczy. Jest cała gama niezaspokojonych potrzeb. Kryzys w ochronie zdrowia to pierwsza z bomb, które wybuchną pod rządami PiS. Lont już się tli. Tych obszarów będzie więcej. Demografia gra na korzyść PiS, bo poprawia sytuację na rynku pracy, ale jednocześnie rośnie liczba osób starszych, wymagających opieki. Dziś Polska jest na to całkowicie nieprzygotowana. PiS reaguje na problemy społeczne teoriami spiskowymi - tak jak ostatnio gdy twierdzili, że partia Razem sfingowała protest lekarzy. Nie rozumieją, że chodzi o strukturalne problemy III RP, której są kontynuatorami. Żeby sobie z nimi poradzić, trzeba zmiany polityki podatkowej i gospodarczej. Tymczasem Polska pozostaje gospodarką zależną, a jedynym pomysłem Morawieckiego na rozwój jest rozdawanie kolejnych prezentów dla wielkiego biznesu. PiS nie miał odwagi zreformować systemu podatkowego, więc milionerzy rejestrują sobie jednoosobową działalność gospodarczą i płacą taką samą stawkę jak sprzątaczki. Od 15 lat mamy niewystarczające nakłady na ochronę zdrowia, co za moment spowoduje, że system się kompletnie posypie. Średni wiek lekarzy i pielęgniarek powoduje, że za chwilę będziemy zamykać w szpitalach całe oddziały. Ludzie słusznie oczekują od państwa bezpieczeństwa socjalnego, porządnej ochrony zdrowia, dostępu do usług publicznych i transportu. A tu postępu nie ma, wręcz przeciwnie - sytuacja się pogarsza. I na tym PiS się prędzej czy później wywróci. Dla mnie symbolicznym momentem było, gdy decydowały się losy podatku jednolitego. To, że mamy problem z systemem podatkowym, to nie jest autorskie odkrycie partii Razem, wystarczyło sięgnąć do analiz, które powstają od lat w ministerstwie finansów.

Akurat z programem podatkowym średnio wam poszło, proponuję zmianę metod komunikacyjnych, jeśli nie chcecie znów zostać ogłoszeni „komuchami od 75 proc. podatków”.
Przypominam, że w 2015 roku naszym największym problemem było to, żeby ktokolwiek nas zauważył. Dziś niesprawiedliwość polskiego systemu podatkowego to nie jest temat tylko dla pasjonatów - to między innymi nasza zasługa. Przy okazji - łączenie podatku dochodowego i komunizmu jest o tyle zabawne, że w Związku Radzieckim nie było podatku dochodowego od osób fizycznych. Wracając do kwestii podatku jednolitego - pomysł utrącił prezes Morawiecki. PiS-owi naprawdę nie chodzi o to, żeby złamać w Polsce ten dysfunkcjonalny system, w którym z jednej strony mamy paroprocentową elitę przechwytującą znaczną część owoców wzrostu gospodarczego, a z drugiej strony całą resztę. Im chodzi tylko o to, żeby tamtą elitę zastąpić własną elitą. Na drodze do tego PiS jest oczywiście gotów wykonywać pewne gesty - takie jak 500 Plus. Ale nie mam złudzeń, że ci przyspawani do żłoba panowie, żyjący dziś świetnie kosztem spółek skarbu państwa pozwolą, żeby ktoś ich opodatkował. Oni potrafią zadbać o swoje interesy. Podobnie, jak środowiska biznesowe, które przecież gładko ustawiają się w tej chwili pod Prawo i Sprawiedliwość. Nadzieje „Gazety Wyborczej” czy „Newsweeka”, że przeciw Kaczyńskiemu staną przedsiębiorcy - sól polskiej demokracji i praworządności - okazały się oczywiście naiwne. Może i Henryka Bochniarz zamacha flagą na barykadzie, ale jej koledzy w tym czasie wężykiem przenoszą się na drugą stronę okopów. PiS buduje własne elity, ale też wchłania znaczną część dotychczasowych. Wbrew temu, co próbuje wmówić Polakom Kaczyński, problemem nie były „złe, kosmopolityczne elity”, które teraz będą już dobre, bo będą chodziły w kontuszu, zakręcały wąsa i śpiewały „Rotę” o poranku. Problemem Polski, jak zresztą wielu innych krajów półperyferyjnych, jest nieproporcjonalne uprzywilejowanie elit ekonomicznych, które żyją świetnie kosztem nędznej jakości życia reszty społeczeństwa. To jest problem strukturalny - więc zamiana jednej elity na inne nic tu nie zmieni. Nie będzie ucieczki ze stadium gospodarki zależnej, ucieczki z półperyferyjności, ze świata niskich płac i niskiej jakości usług publicznych, dopóki nie przełamiemy tego mechanizmu. Widać jasno, że PiS tego nie zrobi - choć wielu ludzi wciąż lokuje w nich nadzieje. Zadaniem nowej lewicy jest nie tylko demaskowanie nowego PiSowskiego salonu, który od poprzedników różni tylko to, że jest bardziej nacjonalistyczny, zamordystyczny, antykobiecy. Musimy też pokazać nasze rozwiązania. Bo propozycja lewicy to państwo, które służy wszystkim, a nie - jak dotąd - obsługuje głównie ustosunkowaną, mającą wpływy polityczne grupę najzamożniejszych. To oczywiście program na lata.

Co to znaczy „na lata” ? Na ile lat?
W najbliższych wyborach Partia Razem będzie walczyła o silną reprezentację w parlamencie. Jesteśmy realistami - nie będzie jeszcze walczyć o samodzielną władzę. Kiedy zakładaliśmy w 2015 roku partię, mówiliśmy, że budowa nowej lewicy to długi marsz. Ale już widać, jak bardzo nasza obecność polską politykę zmienia. Nie da się już tak łatwo usprawiedliwiać grabienia do siebie. Nie da się powiedzieć, że kto krytykuje niesprawiedliwość, to zły PiS-owiec albo oszołom w moherze na głowie. Bo jeśli ktokolwiek w tym porównaniu jest zaściankową konserwą, to na pewno nie partia Razem, tylko pan Schetyna. Równie dużym problemem jesteśmy dla PiS. To dlatego telewizja narodowa próbuje przemilczeć nasze istnienie. PiS, który grabi do siebie nie gorzej niż poprzednicy, nie może powiedzieć, że przeciwko nim są wyłącznie zamożne elity. Razem tworzą prekariusze, zwykli pracownicy, inteligencja. Na nieszczęście dla PiSu większość z nas jest przed 40-stką, nie da się powiedzieć, że jesteśmy postkomunistyczną sitwą. Być może więc coś w tym „Uchu prezesa” jest - przyjść do Jarosława Kaczyńskiego i wygarnąć mu w twarz, co o nim myśli, mogła tylko nowa lewica. Bo nikt inny nie jest wystarczająco wiarygodny, żeby to zrobić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Adrian Zandberg: Partia Razem reprezentuje realnych pracowników. Tych z Mordoru, i tych z McDonald's - Portal i.pl

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24