Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Albert Komański: Gdybym zarobił milion, kupiłbym sobie Porsche 911. Na razie żyję z kredytu studenckiego [ROZMOWA]

Tomasz Ryzner
Tomasz Ryzner
W finale biegu na 200 metrów w Toruniu młody zawodnik rzeszowskiego  klubu pokazał ogromną moc
W finale biegu na 200 metrów w Toruniu młody zawodnik rzeszowskiego klubu pokazał ogromną moc pzla.pl
Za metą nie bardzo docierało do mnie, co się stało - mówi Albert Komański, zawodnik Resovii, który został halowym mistrzem Polski w biegu na 200 metrów. Do rekordu kraju zabrakło mu 5 tysięcznych sekundy

Były jakieś znaki na niebie i ziemi, które mówiły ci, że w Toruniu dasz czadu?
Nie za bardzo. Przed eliminacjami czułem się przeciętnie. Byłem trochę zaspany, bo biegliśmy o dziesiątej, więc rozgrzewkę trzeba było zacząć godzinę wcześniej.

Finał dwusetki był po południu.
I z energią było już lepiej. Poza tym wreszcie na ważnej imprezie trafiłem na szósty tor, co oznaczało, że będę miał łagodne wiraże, a to zwiększa szanse na dobry wynik. Oliwer powtarzał, że jeśli mam to robić, to właśnie teraz.

Oliwer Wdowik (także sprinter Resovii - przyp. TR) leczy kontuzję, więc nie mógł pobiec w Toruniu, ale powiedział mi, że jak tylko się obudził w niedzielę, to wiedział, że zostaniesz mistrzem. Prawda to?
Tak było. Nie jest to pierwszy raz, gdy udaje mu się przewidzieć, co będzie. Ma jakiś dar, zna się na rzeczy i potrafi zmotywować. Cały dzień nakręcał mnie przed finałem, za co mu bardzo dziękuję.

Z kolei od Janusza Mazura, twojego trenera, usłyszałem: „Powiedziałem mu przed wyjazdem do Torunia, że, ma pójść na maksa. Jeśli "umrze" na dystansie, to trudno, dojdzie do mety na piechotę”.
(śmiech) Tak to jakoś brzmiało, w stylu - wóz albo przewóz. Rada trafiła w dobry czas. Do tej pory miałem często problem z tym, żeby odważniej zacząć bieg. Tym razem od początku do końca wszystko grało.

Wynik 20.56 jest w tym roku na razie najlepszy w Europie. To zaledwie o pięć tysięcznych więcej od rekordu Marcina Urbasia sprzed 21 lat. Ile to jest pięć tysięcznych na bieżni?
Pojęcia nie mam, pewnie kilka centymetrów.

Start miałeś znakomity, więc te tysięczne uciekły pewnie gdzieś na trasie. Wiesz, gdzie?
Obstawiam ostatnie kilkanaście metrów, gdy lekko zniosło mnie na piąty tor, w stronę Łukasza Żoka (wicemistrz Polski z Gorzowa - przyp. TR). Może gdyby nie to, gdyby był rzut na metę, to padłby rekord.

Nie padł, ale i tak złapałeś się za głowę.
Zegar się nie zatrzymał, gdy mijałem metę. Szacowałem, że pobiegłem jakieś 20.70; 20.60. Gdy pokazało się 20.56, to długo to do mnie nie docierało, byłem w szoku. Urwałem trzy dziesiąte sekundy z życiówki. Na 200 metrów to jest coś.

Twój trener mówi, że ogromny potencjał miałeś od dawna, ale brakowało wspomnianej odwagi, pobudzenia. Byłeś za spokojny, lekko wycofany przed startami. Zgadzasz się?
Nie do końca. Nie powiedziałbym, że jestem spokojny. Może robię takie wrażenie, ale czasem potrafię wybuchnąć. Jest też tak, że nie bardzo wierzę w słowa, bardziej w czyny. Potrzebuję sam sobie coś udowodnić. Skoro nie było wielkiego progresu, to trudno mi było o dużą pewność siebie na zawodach i koło się zamykało. Liczę, że teraz ten problem zniknie.

Skoro mówisz, że nie jesteś spokojny, to co ci podnosi ciśnienie? Jazda samochodem?
(śmiech) To dobry trop. Ciężko o spokój za kierownicą. Zdarza się tam rzucić mocnym słowem.

Jakie masz auto?
BMW.

Na drodze też jesteś szybki?
Niestety, mam ciężką nogę.

Ile mandatów zapłaciłeś?
(śmiech) Trochę tego już było.

Od niedzieli twoje akcje poszły w górę, co nie zmienia faktu, że przeciętny kibic nie za bardzo wie, skąd Albert Komański wziął się w sporcie.
Pochodzę z Sanoka. Długo grałem w piłkę nożną w Ekoballu Sanok, potem jeszcze w Płowcach. W gimnazjum trafiłem pod skrzydła trenera Ryszarda Długosza i zaczęła się przygoda z bieganiem.

Skoro Sanok, to mogłeś też zostać hokeistą.
W dzieciństwie nauczyłem się jeździć na łyżwach, ale hokej mnie nie kręcił. Pamiętam, że podstawówce nie cierpiałem unihokeja. Może dlatego, że kij był za krótki, a ja zawsze byłem wysoki.

196 cm wzrostu to dobre warunki na koszykarza lub siatkarza.
Tak dokładnie to mam 197 centymetrów. Lubię obie te dyscypliny, ale bardziej mi pasuje sport indywidualny. Wprawdzie nie byłem od początku tytanem pracy na treningach, ale pod okiem trenera Długosza zdobyłem pierwszy medal, w juniorach młodszych. Miło wspominam ten czas.

Co cię skłoniło do przenosin do Resovii?
W Sanoku brakowało warunków do rozwoju, obiektów. Stypendia dla sportowców też tam nie istnieją. Z trenerem Mazurem znałem się wcześniej, ze zgrupowań zaplecza kadry narodowej, i postanowiłem się przenieść do Rzeszowa. Nie jest to daleko od Sanoka, więc decyzja trudna nie była.

Wzrost masz imponujący, wygląda też, że lubisz zajrzeć do siłowni.
Mięśnie w sprincie są potrzebne, ale moja sylwetka to w dużej części raczej dar od natury. Nie muszę przerzucać w siłowni wielkich ciężarów.

Mięśnie pomagają, ale taki wzrost na starcie nie jest atutem.
Fizyki się nie oszuka. Szczególnie widać to w biegu na 60 metrów. Tam na początku łatwiej mają niżsi zawodnicy. Mnie potrzeba trochę więcej metrów, żeby na całego uruchomić długie nogi.

To pewnie bardziej lubisz dwieście metrów?
Niby tak powinno być, ale ten dystans jakoś mi specjalnie nie podchodził. Mimo wszystko, wolę biegać setkę. Z drugiej strony to, co się stało w Toruniu, dało mi nowy impuls i może zmienię nastawienie.

Jesteś na drugim roku wuefu, a masz 23 lata. Miałeś przerwę w studiach?
Nie, ale po liceum popracowałem trochę. Byłem kierowcą w wypożyczalni samochodów, zarabiałem też jako specjalista od części i akcesoriów w salonie BMW. Było kilka zajęć, głównie związanych z samochodami. Chciałem odciążyć mamę.

Myślałeś o innym kierunku studiów niż wuef?
Lubię motoryzację, więc chodziła mi po głowie Politechnika Rzeszowska. Tylko to byłoby trudne do pogodzenia ze sportem. Co nie znaczy, że studiowanie wuefu i trenowanie jest łatwe. Wolnego czasu mam mało.

Co cię interesuje oprócz motoryzacji?
Na pierwszym miejscu jest jednak prędkość. Oglądam Formułę 1, rajdy WRC.

Jaka muzyka leci w twoim BMW?
Hip-hop, rock, jeszcze cięższe granie też lubię. Stare, nowe kawałki. Słucham wszystkiego.

Wakacje spędzasz w górach czy nad morzem?
Tylko morze, gór nie cierpię. Gdy było zgrupowanie w Zakopanem, od razu miałem gorszy nastrój. Pochodzę z Sanoka, ale po bieszczadzkich połoninach nie chodziłem i nie wybieram się tam.

A książki, te nie związane ze studiami? Zaglądasz do takich?
Słabo z tym jest ostatnio. Nie chcę mówić, że to przez brak czasu, bo to nieprawda. Moja dziewczyna dużo czyta, ja nie i mam o to do siebie pretensje. Robię błąd, bo czytanie wzbogaca język, utrwala prawidłowe pisanie, które zresztą jakby zanika.

Wspomniałeś o dziewczynie. Też jest z branży?
Można tak powiedzieć. Małgosia skacze w dal, ale w Warszawie. Nie ma lekko, bo studiuje jednocześnie prawo. Jesteśmy razem prawie rok.

W tym roku mamy lekkoatletyczne mistrzostwa świata w Budapeszcie. Widzisz się na tej imprezie?
Po tym, co się stało w Toruniu, mogę odważniej stawiać cele. Tak, zaświtała mi taka myśl, ale wiadomo, że muszę ustabilizować formę na wysokim poziomie, poprawić wyniki na otwartym stadionie. Drogi do mistrzostw świata są dwie: albo uzyskanie minimum, albo awans z rankingu.

Żeby iść w górę, trzeba dbać o każdy szczegół, także w kuchni. Śmieciowe jedzenie dla ciebie nie istnieje?
Zdarza mi się zjeść coś średnio zdrowego, ale chcę z tym skończyć. Nie lubię gotować, więc myślę o jakiejś diecie pudełkowej.

Potrzebujesz wsparcia ze strony psychologa?
Moim zdaniem to niezbędne. Nie chodzi o to, żeby się nie spalać przed startem. Z tym nie mam problemu. Ale muszę wiedzieć, czego się po sobie spodziewać, umieć odbudować pewność siebie w chwili kryzysu.

Korzystałeś ostatnio z takiej pomocy?
Jak najbardziej. Mamy w kadrze panią psycholog. Była w Toruniu. Pomogła mi odbudować się po nieudanym starcie na 60 metrów i dobrze mnie nastawiła przed startami na 200 metrów.

Na co dzień dobremu nastrojowi sprzyja tak zwane bezpieczeństwo finansowe. Jak się masz na tym polu?
Skromnie. Mam potwierdzenie, że otrzymam stypendium z Urzędu Marszałkowskiego. Ale na razie żyję dzięki pomocy mamy i kredytowi studenckiemu.

Lekkoatletyka to nie piłka nożna, gdzie piłkarz ma do wyboru wiele lig i wcale nie musi być bardzo dobry, żeby dobrze zarobić. Dorobisz się tylko wtedy, gdy będziesz należał do najlepszych.
Nie pierwszy raz to słyszę. Powiem tak: nikt nie idzie do lekkiej atletyki dla pieniędzy. Nawet Usain Bolt na początku nie myślał o wielkich zarobkach. Wiem, że tylko najlepsi mogą godnie żyć w tym sporcie, ale stać mnie na wiele. Będzie to kosztowało mnóstwo pracy, ale wierzę, że uda mi się utrzymać z biegania.

No to na koniec pogdybajmy. Masz już na koncie ten milion euro i idziesz do salonu. Jaki samochód byś sobie sprawił?
Nissan GTR, albo Porsche 911 w turboesie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24