Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ale jazdaaaa! Autobus z "Misia" znów wozi ludzi

Andrzej Plęs
Po 28 latach znów wyjechał na ulice.
Po 28 latach znów wyjechał na ulice. Krzysztof Łokaj
Kiedyś zagrał w "Misiu", przez ćwierć wieku rdzewiał, aż nagle odzyskał blask. Niedawno "dziadek" z Sanoka jeździł ulicami Rzeszowa. Nie po raz ostatni...
Adam Perełka, choć jest kierowcą testowym, prowadzenia takiego „dziadka” musiał się uczyć niemal od początku.
Adam Perełka, choć jest kierowcą testowym, prowadzenia takiego „dziadka” musiał się uczyć niemal od początku. Andrzej Plęs

Adam Perełka, choć jest kierowcą testowym, prowadzenia takiego "dziadka" musiał się uczyć niemal od początku. (fot. Andrzej Plęs)

San H01 urodził się w 1952 w Biurze Konstrukcyjnym Przemysłu Motoryzacyjnego, i jako pojazd o nadwoziu samonośnym uznany został za wynalazek w skali światowej i opatentowany. Pierwsze egzemplarze z 1955 roku mieściły 43 pasażerów, z czego 8 na składanych krzesełkach. Prawie pięciotonową maszynę ciągnął benzynowy silnik o mocy zaledwie 85 KM. W latach 1958-1961 wykonano 4459 sztuk modeli rodziny San H01. Kolejne mutacje (San 25 i San 27), z modyfikacjami technicznymi produkowano do 1967 roku, wprowadzając ulepszony model San 100. W 1974 zasłużone i wysłużone Sam-y zastąpiono nową konstrukcją Autosan H9.

Pierwszego dnia okupowali go wagarowicze. Jak już przełamali barierę nieufności, bo to staroć, a może trzeba płacić niebotyczne sumy za kurs takim antykiem...

Kurs był za darmo - jeździł kto chciał i ile chciał. Drugiego dnia pasażerowie wyrwali klamkę z drzwi. Przyzwyczajeni, że autobus robi tylko: psss, psss... - drzwi same się otwierają i zamykają. A w Sanie sprzed półwiecza trzeba klamką nacisnąć, drzwiami szarpnąć, to i szarpnęli.

- Wagarowicze znaleźli sobie swoją enklawę i od rana do godzin popołudniowych niemal nie wysiadali z autobusu - opowiada Stanisław Czarniecki, prezes agencji "Impresariat" w Rzeszowie, który zaangażował autobus SAN H01 z 1959 roku do promocji Rzeszowskiego Przeglądu Autorskiego "RzePA".

SAN wyjechał na ulice Rzeszowa, kursował nieregularnie, ale mniej więcej po trasie autobusu miejskiego lini "O". Od razu wzbudził zainteresowanie, ale nie od razu zaufanie.

Może do takiego starocia strach wsiąść, a nuż się rozleci po drodze, a może wsiadać w ogóle nie wolno. A może prywatny, a może reklamowy. Popatrzeć - chętnie, dotknąć - kusi, bo to motoryzacyjny antyk. Ale wsiąść i pojechać?

- Tyłek trochę boli od tych siedzeń - zwróciła uwagę rozbawiona nastolatka swojej koleżance. Tuż za nią usiadła starsza pani, która pewnie kawał młodości spędziła w takim autobusie. I pewnie na końcu języka miała ripostę, że dzisiejsza młodzież tyłki ma za delikatne na półwiecznego SAN-a. A w ogóle aktorowi kultowego "Misia" należy się więcej szacunku.

Zmartwychwstanie grata

Rekonstruktorzy zapewniają, że zachowali z oryginału wszystko, co było możliwe.
Rekonstruktorzy zapewniają, że zachowali z oryginału wszystko, co było możliwe. Krzysztof Łokaj

Rekonstruktorzy zapewniają, że zachowali z oryginału wszystko, co było możliwe. (fot. Krzysztof Łokaj)Zbigniew Borzyszkowski z Czerska (woj. pomorskie) kupił prawie sprawnego SAN-a od Klubu Sportowego "Borowiak" z Czerska, "Borowiak" kupił go od wytwórni filmowej, która kręciła kultowego "Misia" Stanisław Berei.

Borzyszkowskiemu długi autobus potrzebny był do wożenia rur i sprzętu wiertniczego, ale ponieważ nie do końca sprawny był, więc stanął na podwórku Borzyszkowskiego w oczekiwaniu na remont. I tak czekał nieruchomo przez następne 28 lat.

- Kiedy go tam stawiałem, wokół było puste pole - opowiada były właściciel. - A po 28 latach musiałem go wyciągać z gęstwiny wysokich drzew i krzaków.

Przed dwoma laty u Borzyszkowskiego pojawił się lokalny biznesmen, zachwycił urodą wraku, zdecydował kupić, wpłacił zaliczkę i nigdy więcej się nie pojawił. Pojawili się za to emisariusze sanockiego Autosanu.

Też się zachwycili garażującym "pod chmurką" od ćwierćwiecza pojazdem, mimo że z niegdysiejszej świetności SAN-a niewiele zostało. Ale wystarczająco dużo, żeby warto było remontować.

Po pierwsze: autentyczność pojazdu. - Sprawdziliśmy w wydziale komunikacji starostwa w Chojnicach, okazało się, że mój SAN nigdy nie został wyrejestrowany - opowiada Borzyszkowski. - Zachowały się oryginalne dokumenty wozu, numery podwozia wciąż były widoczne. Znaczy - autentyk i oryginał.

Po drugie: formalności. Bo okazało się, że pan Zbigniew kupował autobus od klubu sportowego, ale na nazwisko swojego ojca, który wówczas prowadził firmę.

Ojcu pana Zbigniewa się zmarło, a nikt nie zadbał o to, by niszczejący na podwórku sprzęt trafił w spadku do syna. Kupować od zmarłego prawo nie pozwala, więc pan Zbigniew sprzedał go, jak własne. Choć wie, że nie wszystko "w papierach gra".

- Jakbym był złośliwy, to zażądałbym zwrotu autobusu, ale przecież jest w dobrych rękach - tłumaczy. I chyba trochę żal tych 5250 złotych, które dostał za SAN-a. - To tylko trochę więcej niż koszt 720 kilometrów transportu do Sanoka.

W oryginalnych papierach stało, że właścicielem jest Bożyszkowski, a nie Borzyszkowski, więc Borzyszkowskiemu wydział komunikacji starostwa w Chojnicach czynił trudności w zbyciu pojazdu.

Najpierw musiał zainteresowanym udowodnić, że mocno zagrzebany w ziemi wóz w ogóle jest do ruszenia. Zaczął od odkopywania, potem...

- Zapiąłem go w pasy, podczepiłem wyciągarkę, przeciągnąłem dwa metry, zrobiłem zdjęcia i wysłałem do Sanoka - opowiada Borzyszkowski.

Prawie oryginał

Po 28 latach znów wyjechał na ulice.
Po 28 latach znów wyjechał na ulice.
Krzysztof Łokaj

Po 28 latach znów wyjechał na ulice.
(fot. Krzysztof Łokaj)Do Autosanu gwiazda "Misia" trafiła nieco przypadkiem.

- Koledzy z okna pociągu wypatrzyli w chaszczach tę perełkę i zadzwonili do mnie - mówi Grzegorz Królicki z sanockiego Autosanu. - Pojechałem, obejrzałem, dało się remontować, choć drzwi do pojazdu musiałem "pożyczyć" z innego modelu.

Remont trwał rok. Silnik wciąż oryginalny, sprzed półwiecza, ale musiał przejść reanimację. Nowa tapicerka siedzeń.
- Ze skaju, jak to robiono wówczas - zaznacza Królicki. - Zachowaliśmy z oryginału wszystko, co było możliwe.

Na objazd SAN-em po Rzeszowie przyjechał z Sanoka Adam Peryłka, kierowca testowy. A jednak prowadzenia takiego "dziadka" musiał się uczyć niemal od początku.

- Przyzwyczajony jestem raczej do nowinek technologicznych, coraz więcej elektroniki w pojazdach, więcej systemów wspomagających bezpieczeństwo, układ napędowy... - tłumaczy. - A tu nie ma nic. To jak nauka jazdy na nowo. Już samo kręcenie kierownicą, bez wspomagania, oczywiście, to zupełnie nowe doświadczenie. A trzeba się nakręcić...

Archaiczna skrzynia biegów, niezsynchronizowana, trzeba dobierać moment zmiany biegów do obrotów silnika. Tablica rozdzielcza na sześć wskaźników i pięć przełączników, nad przednią szybą czasomierz - wszystko to poraża ubogością, ale urzeka stylem retro..

Wskaźnik prędkości kończy się na 140 km/h, ale chyba nikt nie odważyłby się osiągnąć połowy tej prędkości.

- Najpierw to młodzież decydowała się wsiąść do pojazdu, trochę z rozbawieniem, ale ostrożnie - opowiada kierowca. - Potem starsi, ale też trochę niepewnie. Ktoś urwał klamkę, nienawykły do szarpania drzwi autobusu.

Stanisław Czarniecki z agencji "Ipresariat" mówi, że życie SAN-a H01 nie skończy się na kursie po Rzeszowie.

- Jest plan, by w przyszłym roku ten wesoły autobus H01 promował nasze imprezy na sesjach wyjazdowych poza Rzeszowem - zapowiada prezes agencji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24