Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alicja Zając, wdowa po senatorze: Staszka zastąpić się nie da

Jaromir Kwiatkowski
Alicja Zając
Alicja Zając Marek Dybaś
Rozmowa z senator ALICJĄ ZAJĄC (PiS), wdową po senatorze Stanisławie Zającu, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem.
Stanisław Zając, senator RP (1949-2010)
Stanisław Zając, senator RP (1949-2010) Krzysztof Łokaj

Stanisław Zając, senator RP (1949-2010) (fot. Krzysztof Łokaj)- 10 kwietnia 2010, godziny poranne. Co pani wtedy robiła?

- Wstałam rano, byłam - jak to się często zdarzało - sama w domu. Pomyślałam, że trzeba zobaczyć uroczystości w Katyniu. Włączyłam telewizor. To było jeszcze przed katastrofą. Były pokazywane przygotowania do uroczystości. Nagle konsternacja dziennikarza, który usłyszał wiadomość, że coś się wydarzyło. Powiedział, że są problemy z lądowaniem samolotu prezydenckiego. Później wiadomość, że samolot się rozbił. Pojawiła się też informacja, że najprawdopodobniej trzy osoby przeżyły, jednak została ona szybko zdementowana.

- Czy - gdy podano informację, że być może nie wszyscy zginęli - miała pani nadzieję, że wśród nich jest pani mąż?

- Tak. Podobnie jak wielu z tych, którzy stracili tam najbliższe osoby. Wiem to, bo my w gronie rodzin ofiar o tych sprawach rozmawiamy.

- Kiedy dotarła do pani oficjalna wiadomość, że mąż jednak zginął?

- Po południu zadzwonili do mnie z Kancelarii Senatu. Rozmawiał ze mną osobiście marszałek Borusewicz. Zapytano mnie, czy nie potrzebuję jakiejś pomocy i czy będę się wybierać do Moskwy. Powiedziałam, że nie dam rady dojechać w sobotę. W niedzielę dotarłam do Warszawy i w poniedziałek polecieliśmy do Moskwy. Towarzyszył mi brat.

- Czy widziała pani ciało męża?

- Niestety, nie. Ciało mojego męża nie zachowało się w dobrym stanie, który umożliwiłby identyfikację. Konieczne były badania DNA. Mogło być w zasięgu ognia czy wysokiej temperatury, gdyż jedyne przedmioty, które się zachowały, niektóre dokumenty, były częściowo stopione. Z dowodu osobistego zachowała się część ze zdjęciem, natomiast na drugiej widać, jakby była poddana działaniu wysokiej temperatury.

- Później zaczęły do nas dochodzić wieści, że nie wiadomo, co było w trumnach, które były przypisane konkretnym osobom.

- Nie wiem, czy ktokolwiek otwierał trumnę. My nie otwieraliśmy, nie czuliśmy takiej potrzeby, a poza tym trzeba mieć zaufanie do organów państwa. Wtedy je mieliśmy, większe niż dzisiaj. No i do strony rosyjskiej, która - jak nam się wydawało - będzie chciała jak najszybciej ciała zidentyfikować i przekazać rodzinom. Przykre jest to, że dwie czy trzy rodziny złożyły do prokuratury wnioski o przeprowadzenie ekshumacji i - nie wiem dlaczego - nie udzielono im zgody.

- Jak pani dzieci radziły sobie z tym wszystkim?

- U nas była wyjątkowa sytuacja, ponieważ synowa była w dziewiątym miesiącu ciąży i było wielkim problemem, jak poinformować ich o tym wydarzeniu. Oni mieli już jedno małe dziecko, więc nie sądziłam, że o 9 rano oglądają telewizję. Zadzwoniłam do syna Wojtka, a potem do córki Agnieszki, czy wiedzą, że wydarzyła się katastrofa. Wiedzieli. Wojtek przyszedł za chwilę, Agnieszka z mężem przyjechali później z Rzeszowa. Nawet nie byli w stanie sami prowadzić auta, przywiózł ich kolega.

Wojtek jest bardzo wrażliwy, ale tego nie uzewnętrznia. Po śmierci męża, wraz z rodziną, zamieszkał ze mną. Agnieszce jest na pewno trudniej, bo mieszka w Rzeszowie. Kiedy pojawiła się kwestia udzielenia jakiegoś wywiadu, to okazało się, że Wojtek może mówić, natomiast Agnieszka jeszcze nie potrafi rozmawiać o ojcu.

- Wnuczka urodziła się 9 dni po śmierci pani męża.

- Tak. On tak bardzo jej oczekiwał…

- Co pani pozwala trwać?

- Myślę, że dorobek Staszka i jego niezrealizowane plany. On zawsze opowiadał o swoich zamierzeniach, ja towarzyszyłam mu w działalności publicznej, czasami jako kierowca. Mówił, że jak będzie wbita pierwsza łopata pod budowę zbiornika Kąty-Myscowa, to on na drugi dzień przejdzie na emeryturę.

- Powiedziała pani w jednym z wywiadów, że mąż był za dobry, by uprawiać politykę.

- Tak uważam. Bycie politykiem nie jest rzeczą łatwą. Zwłaszcza przy Staszka charakterze - był łagodny i dobry dla wszystkich. A w polityce trzeba twardo walczyć o swoją pozycję.

- Wchodząc do Senatu mówiła pani, że chce kontynuować dzieło męża.

- W tym znaczeniu, że jestem trzecim senatorem z tego samego mandatu w jednej 4-letniej kadencji. Niektórzy mówią: "powinnaś zastąpić Staszka". Staszka zastąpić się nie da. To był człowiek specyficzny, na pewno nie urodził się do bycia politykiem. Kiedy był jeszcze małym dzieckiem, to niektórzy uważali, że powinien zostać księdzem. Był zawsze uśmiechnięty, niezmiernie łagodny, bardzo lubiany w szkole, a później na studiach. Chłopakowi ze wsi w latach 60. nie było łatwo odnaleźć się w środowisku studentów w Krakowie. A jednak to jego wybrali na rzecznika domu studenckiego "Żaczek". A dzisiaj jego koledzy wspominają, jakie on umiał wymyślać fortele, by usprawiedliwić różne wpadki studentów.

- Czy jest jakieś lekarstwo na ból po odejściu najbliższej osoby?

- Wnuki. Nie możemy być przy nich zmęczeni, nie możemy pokazywać przy nich smutku. Malutka Konstancja dopiero zaczyna chodzić. Kiedy popatrzę na wnuki, myślę, jak bardzo by się Staszek cieszył, gdyby mógł obserwować, jak się rozwijają.

- Wspomniała pani, że do pewnego momentu dobrze oceniała pani działania polskiego państwa. Co się stało, że zmieniła pani tę ocenę?

- Brak wiadomości. Praktycznie do spotkania z premierem, wymuszonego przez rodziny, niewiele się działo. Mogę powiedzieć, że gdyby nie zespół smoleński Antoniego Macierewicza, wiedzielibyśmy również niewiele. Mówi się, że w tym zespole są tylko członkowie PiS, ale to nieprawda. Przychodzą różne osoby: ministrowie, urzędnicy, dziennikarze. Wydaje nam się też, że między Polską a Rosją jest pewien dystans, co nie pomaga również przy tej katastrofie.

- Sposób, w jaki Rosjanie obchodzili się z wrakiem tupolewa, czy raport MAK, oburzyły wiele osób.

- Dla mnie to, co się działo z wrakiem samolotu - to cięcie, wybijanie szyb - było przerażające. Wyobraziłam sobie, że za którąś z tych szyb mógł siedzieć mój mąż. Tam mogła być krew naszych bliskich.

- Przedstawiciele władz państwowych zachowują się - zdaniem wielu osób - tak, jakby wstydzili się tej katastrofy, ofiar, żałoby.

- Powiem ostro: nie dorośli do poziomu tych, którzy tam zginęli.

- Czy kiedykolwiek dowiemy się wszystkiego o tej katastrofie?

- Mówiłam wielokrotnie, że nie spodziewam się, iż za swojego życia się dowiem. Słyszałam podobne wypowiedzi.

- Czy jest podział wśród rodzin tych, którzy zginęli, na rodziny PiS-owskie i resztę?

- Uważam, że to dla mnie zaszczyt, gdy mówi się o mnie "rodzina PiS-owska". Rozmawiam z każdym, kto chce ze mną rozmawiać. Mamy stowarzyszenie rodzin pod przewodnictwem Zuzanny Kurtyki i ona organizuje spotkania. Kiedy tylko mogę, to w nich uczestniczę. Ale to nie są spotkania, na których zbieramy się po to, by krytykować rząd, komisję czy prokuraturę. Chcemy coś robić, aby przybliżyć się do poznania prawdy, nasze grono jest otwarte.

- Mija rok od katastrofy. Czy - jak to zasugerował kardynał Kazimierz Nycz - czas zakończyć żałobę?

- Żałoba to osobista sprawa każdego człowieka i nikt nikomu nie powinien określać daty jej zakończenia.

- Co będzie pani robić 10 kwietnia?

- Będę na mszy św. w Jaśle. Rodziny powinny być przy grobach swoich bliskich. Kiedy w przyszłym tygodniu pojadę do Warszawy na posiedzenie Senatu, wybiorę się na Powązki, zapalę znicze - wielu zmarłych w katastrofie, których znałam osobiście, zostało tam pochowanych. Uważam ich za osoby bliskie i często wspominam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24