Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Angelique Kerber chciała grać dla Polski

Hubert Zdankiewicz
Angelique Kerber przyleciała w poniedziałek do Polski. Na lotnisku w Poznaniu witali ją kibice i dziennikarze. Na co dzień Niemka trenuje w Puszczykowie, w centrum tenisowym swojego dziadka.
Angelique Kerber przyleciała w poniedziałek do Polski. Na lotnisku w Poznaniu witali ją kibice i dziennikarze. Na co dzień Niemka trenuje w Puszczykowie, w centrum tenisowym swojego dziadka. Waldemar Wylegalski
Paweł Ostrowski, były trener Angelique Kerber opowiada o swojej współpracy z nową mistrzynią Australian Open.

Jak doszło do tego, że został Pan trenerem Angelique Kerber?

Wszystko zaczęło się wiosną 2009 r. na kortach Legii w Warszawie. Prowadziłem wówczas Martę Domachowską, która brała udział w rozgrywanym tam turnieju WTA. Podczas jednego z meczów zobaczyłem siedzącą na trybunach Angelique. Wyglądała na smutną. Podszedłem więc po meczu i zagadałem.

Tak po prostu?

Znaliśmy się z czasów dawniejszych, znałem osobiście jej ojca. Ze sobą nigdy nie graliśmy, ale jeździłem na turnieje, które on wygrywał. Anię pierwszy raz zobaczyłem na korcie, gdy miała 14 lat.

Anię?

Tak o niej mówiłem. Zresztą nie tylko ja. Ona została wtedy młodzieżową mistrzynią Polski. Ku niezadowoleniu co poniektórych, że jakaś Niemko-Polka przyjeżdża sobie ni z tego ni z owego i zabiera miejscowym chlebek.

To samo opowiadał nam kiedyś Piotr Woźniacki, ojciec Karoliny. Mówił, że rodzice innych zawodniczek złożyli protest, a Polski Związek Tenisowy zakazał w rezultacie gry w mistrzostwach Polski tenisistkom na stałe mieszkającym za granicą. Pomimo że miały polskie paszporty.

Coś takiego faktycznie miało miejsce. Jak widać, jeśli chodzi o grę dla Polski, Ania od początku miała pod górkę.

Podszedł więc Pan na Legii i zagadał...

Zapytałem, czemu jest smutna. Odpowiedziała, że prawie wszystko ostatnio przegrywa i nie bardzo wie, jak temu zaradzić. Powiedziałem jej, że za chwilę lecimy oboje na Roland Garros i jeśli chce, to możemy porozmawiać o tym dłużej w Paryżu. To była luźna propozycja, nic wiążącego. Tak się jednak złożyło, że po Garrosie zakończyłem współpracę z Martą, a Ani spodobały się moje pomysły.

Które miejsce zajmowała wówczas w rankingu WTA?

W Paryżu była 140., ale odpadały jej punkty za turniej w poprzednim roku, więc do eliminacji Wimbledonu spadła na 146. Za to, gdy półtora roku później kończyliśmy naszą współpracę, była 46.

Można więc powiedzieć, że wprowadził ją Pan na tenisowe salony.

Aż tak górnolotnie bym tego nie ujął, bo jeszcze ktoś pomyśli, że się Ostrowskiemu w głowie poprzewracało. Na taki postęp składa się wiele czynników, a trener jest tylko jednym z nich. Bez fałszywej skromności mogę chyba jednak powiedzieć, że dołożyłem cegiełkę do jej obecnych sukcesów.

W czasie, gdy był Pan jej trenerem, pojawił się pomysł, żeby grała dla Polski.

To prawda. Zaczęła lepiej grać, w 2010 r. doszła do trzeciej rundy Wimbledonu. No i ludzie w PZT przypomnieli sobie, że ona ma polski paszport. To było już po US Open 2009, w którym Woźniacka dotarła do finału i w mediach zrobiła się moda na Polonuski.

Kerber naprawdę chciała grać dla Polski?

Chciała, mówię to z całą odpowiedzialnością. Nie uczestniczyłem co prawda w jej rozmowach z PZT, ale dużo dyskutowaliśmy na ten temat. Mówiłem jej: Ania, jeśli chcesz dla nas grać, to super, ale poczekaj na konkretną ofertę.

No właśnie o te konkrety sprawa się ponoć rozbiła. Ludzie z PZT dawali do zrozumienia, że Kerber miała zbyt wybujałe oczekiwania.

Bzdura. Jak mogła mieć wybujałe oczekiwania, skoro nie doszli w tych rozmowach do żadnych konkretów. Ze strony PZT dało się w dodatku wyczuć, że nie są przesadnie zainteresowani. Przekaz był mniej więcej taki: No dobra, dziewczynko, jeżeli tak bardzo ci zależy, to zapraszamy. A jak nie, to trudno. Ówczesny prezes [Jacek Kseń - red.] miał się z nią spotkać podczas Wimbledonu, ale jakoś mu się nie udało.

Tłumaczył, że miał inną przepustkę niż Angelique i nie mógł wchodzić do stref dla zawodniczek.

Wnioski proszę wyciągnąć samemu, ja nie będę tego komentował... Albo inaczej - porównajmy to, co robił PZT z zachowaniem Niemców. Kapitan ich reprezentacji Barbara Rittner nie tylko była na wszystkich jej meczach w Londynie. Przychodziła też na nasze treningi, wypytywała, co u nas słychać, nad czym pracujemy, jakie mamy plany. Interesowała się... No i w pewnym momencie Ania dostała konkretną ofertę od Niemców. Dziwi się pan, że z niej skorzystała?

Uwierzyłby Pan w 2009 r., że ona może wygrać kiedyś Australian Open?

Tak, bo zawsze była nieprawdopodobnie ambitna. Pamiętam, jak na samym początku naszej współpracy biegaliśmy po Puszczykowie. Ania w pewnym momencie stanęła i powiedziała: „Ja wiem, że moje miejsce jest w światowej elicie i pewnego dnia wygram turniej Wielkiego Szlema. Nie wiem jeszcze który, ale na pewno wygram”. Mówiła to z takim przekonaniem, że kopara mi dosłownie opadła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24