Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Asia i Piotrek na rowerach objeżdżają świat. Potrzebują pomocy internautów

Katarzyna Mularz
Rowerami przejechali już ponad 7 tys. km., drugie tyle autostopem. Po drodze korzystali też z autobusów, promów i dwa razy lecieli samolotem. - Co dalej? Za bardzo nie planujemy - mówią
Rowerami przejechali już ponad 7 tys. km., drugie tyle autostopem. Po drodze korzystali też z autobusów, promów i dwa razy lecieli samolotem. - Co dalej? Za bardzo nie planujemy - mówią archiwum
Asia lat 29, Piotrek 34. Kiedy czytasz te słowa, siedząc w biurze czy w domu na kanapie, oni pedałują na rowerach gdzieś w okolicach Nepalu. Rok temu rzucili pracę i ruszyli w podróż życia.

O podróży dookoła świata, która byłaby czymś więcej niż tylko odhaczaniem kolejnych punktów na mapie, Joanna i Piotr marzyli na długo, zanim się poznali. Ona - urodzona w Bieszczadach, mieszkanka podsanockiej Pielni, absolwentka kulturoznawstwa. On - urodzony w Katowicach, mieszkaniec Pszczyny, wierny fan „GieKSy”. W kraju nie widzieli perspektyw na większe zarobki, więc kilka razy wyjeżdżali za chlebem do Anglii i tam właśnie się spotkali. Mówią, że tak chyba miało być.

16 kwietnia ubiegłego roku wsiedli na objuczone rowery i przedmieściami Pszczyny ruszyli do... Australii.

Internet zmniejsza świat

- Taki wyjazd był moim marzeniem jeszcze z czasów nastoletnich. Ciągle o tym gadałem. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem, żeby na to zarobić, wydawał mi się wyjazd na saksy. A tam - dużo pracy, nadgodzin i udało się odłożyć pieniądze, choć - wbrew pozorom - fortuna nie była nam potrzebna - opowiada Piotr.

- Wszystko zależy od tego, w jaki sposób chce się podróżować. My wybraliśmy pakiet bardzo ekonomiczny: namiot, polowa kuchnia i rowery - dodaje Joanna.

Zgodnie przyznają, że po podjęciu decyzji o wyjeździe najmniejszy problem mieli z rzuceniem pracy. Dużo trudniej było pożegnać rodzinę i znajomych. Piotrkowi dodatkowo ciężko było rozstać się z meczami ukochanego klubu, choć w największej nawet dziurze na świecie nie zapomina sprawdzić aktualnych wyników.

Formalności przed wyjazdem nie mieli właściwie w ogóle. Znacznie bardziej uciążliwe okazały się szczepienia (m.in. przeciwko żółtej febrze, polio, durowi brzusznemu, japońskiemu zapaleniu mózgu), którym musieli się poddać. W oczekiwaniu na kolejne dawki rozglądali się za niezbędnym sprzętem. Na swoje dwa kółka zapakowali namiot, ciuchy, kuchnię, dobrze zaopatrzoną apteczkę i wyposażenie rowerowe.

- W końcu sakwy były wypchane do granic, a rowery niemal uginały się pod ich ciężarem - opowiada Joanna. - Wiele weryfikuje droga, dlatego z czasem zaczęliśmy się odciążać. Zabraliśmy m.in. za dużo ubrań. Niektóre rzeczy zostawiliśmy więc po drodze, inne odsyłaliśmy do domu.

W bałkańskim kotle

W drodze do Australii pierwszym celem był Liberland - wolna republika proklamowana przez Czecha Vita Jedličkę na trzy dni przed ich wyjazdem z Polski. Liberland ma całe 7 km kw. powierzchni i leży na pasie ziemi niczyjej pomiedzy Chorwacją a Serbią. Z żalem jednak musieli ominąć tę oazę wolności, jaką miało być nowe państwo (dotąd nieuznane przez żaden z krajów ONZ), ponieważ wjazd uniemożliwiła policja. Przecięci więc Serbię, a potem Macedonię.

Joanna: - Na każdym kroku spotykaliśmy się z pozytywnym przyjęciem. W Serbii zostaliśmy zaproszeni do miejscowej szkoły, gdzie opowiadaliśmy dzieciakom o naszej podróży. W Macedonii, w Kanionie Matka, dwóch hipisów zaprosiło nas na piwo w remontowanym przez nich domku nad rzeką. Jeden z nich okazał się znanym w całym kraju organizatorem koncertów, a drugi cenionym, szczególnie w Niemczech, artystą. Spędziliśmy tam trzy bardzo fajne dni. Były jednak też chwile strachu. Na kilka dni przed naszym wyjazdem w macedońskim Kumanovie doszło do strzelaniny. Wiele osób zostało rannych, a kilkanaście poniosło śmierć. Ostatecznie nie zmieniliśmy trasy. Miasto żyło swoim życiem, a o niedawnej tragedii przypominali tylko uzbrojeni żołnierze na rogatkach miasta.

Z lądowej części Grecji przeprawili się na Lesbos. To było tuż przed zamieszkami, do których doszło tam po tym, jak na wyspę trafiło tysiące uchodźców. Potem była Turcja, następnie Gruzja.

- Dwa miesiące spędziliśmy w Gruzji. Trochę czasu nam to zajęło, bo Gruzini słyną ze swej gościnności i długich toastów. Nieraz z tego powodu nieźle dezorganizowali nam dzień - śmieje się Piotrek.

Przez Armenię i Iran wjechali do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Na Sri Lankę trafili przypadkiem. A w Indiach natomiast udało im się zaistnieć na filmowym planie.

Piotr: - Słyszeliśmy, że będąc w Mumbaju, koniecznie trzeba spróbować swoich sił w Bollywood. Kwestia angażu nie jest skomplikowana, wystarczy dać się „złowić”. Turyści - aktorzy są towarem bardzo pożądanym, choć aktorstwo oczywiście ogranicza się do ról na dalszych planach. Już pierwszego dnia dostaliśmy angaż - rolę w komedii romantycznej „Karma Cafe”. Na moim talencie nie bardzo chciano się poznać. Zaliczyłem trzy siedzące epizody w poczekalni szpitalnej, natomiast Asia z każdą sceną dostawała więcej i więcej ujęć. Udało jej się nawet coś powiedzieć! Podczas dramatycznej sceny na bloku operacyjnym Asia chwyta za strzykawkę i woła „doctor, doctor!”

Teraz para podróżników zmierza w stronę Himalajów, gdzie będą pomagać przy sprzątaniu gór. Za jakieś dwa tygodnie dojadą do Nepalu - tam zostali zaproszeni do pomocy przy odbudowie kraju po zeszłorocznym trzęsieniu ziemi.

- Podróżujemy głównie na rowerach, choć zdarza się, że korzystamy z innych środków lokomocji - czasem z lenistwa, a czasami dla urozmaicenia podróży. Przemieszczamy się raczej powoli, bo gdzie miałoby się nam spieszyć? - pyta Joanna.

Podróżniczy barter

Niektóre kraje po prostu omijają, w innych - zafascynowani - zostają na dłużej. Tak było w Iranie, gdzie dwa razy przedłużali wizę. Na miejscu ukuli też własne powiedzonko: za dużo miłości może cię zabić. A to z powodu skrajnej wręcz chęci niesienia pomocy przez Irańczyków.

- Tak często byliśmy zapraszani na posiłki i noclegi w irańskich domach, że w pewnym momencie stało się to męczące. Nie dało się przejechać kilometra, by nie dostać propozycji gościny - tłumaczy Piotrek.

Żeby podróżować i nie zbankrutować, co jakiś czas podejmują pracę. Wynagrodzeniem jest wikt i opierunek. Wszystko dzięki workaway - systemowi internetowego pośrednictwa pomiędzy pracodawcami a wolontariuszami
gotowymi pracować w zamian za jedzenie i miejsce do spania. Wśród aktualnych ofert pracy znajduje się m.in. nauka angielskiego na półwyspie Jukatan, opieka nad dzieckiem w Hongkongu, oprowadzanie po dżungli wenezuelskiej lub pomoc w rozbudowie wyspy na Morzu Karaibskim.

- To świetna sprawa: możemy zatrzymać się w danym miejscu na dłużej, zwolnić tempo, poczuć mocniej kraj i kulturę. Pracowaliśmy na rancho w Kapadocji, na irańskiej wyspie Qeshm pomagaliśmy w restauracji i przy remoncie domków dla turystów, a na Sri Lance „plewiliśmy” dżunglę. To proste prace, które dają wiele satysfakcji i jeszcze więcej wspomnień - opowiadają.

Tybet! Pomożecie?

Kiedy rowerzyści dotrą do Australii i Nowej Zelandii, czeka ich słodka decyzja: do której Ameryki jechać najpierw? Na razie jednak chcieliby wjechać do Tybetu. A to okazuje się trudne.

- Prawo chińskie zabrania wjazdu do Tybetu grupom niezorganizowanym. Wszystko trzeba załatwiać przez agencje turystyczne, opłacić przewodnika, załatwić formalności. To suma, która mocno uszczupliłaby nasz budżet - tłumaczy Joanna.

Jak zdobyć pieniądze, będąc jednocześnie na jednym z końców świata? Z pomocą przychodzi internet. Joanna i Piotr korzystają z dobrodziejstwa crowdfundingu, czyli finansowania społecznościowego. Na portalu polakpotrafi.pl trwa właśnie kampania „Wejść na Dach Świata - Tybet na rocznicę”, za pomocą której chcą zebrać potrzebne 6000 zł. Jeśli do 25 marca internauci zadeklarują wpłaty, których suma będzie równa albo przekroczy tę kwotę, projekt zostanie ufundowany. Nasi bohaterowie dostaną pieniądze, a w zamian za wsparcie przygotują specjalne nagrody. W zależności od tego, jaką kwotą projekt został wsparty, może to być pocztówka z Nepalu albo Tybetu, imienne podziękowania, własnoręczne rysunki autorstwa Joanny, promocja logo na Facebooku. Każde wsparcie będzie cieszyć się również dozgonną wdzięcznością podróżników, którzy nie wyobrażają sobie, że mieliby zrezygnować z Tybetu, będąc tak blisko celu.

Pierogów!

Czego najbardziej brakuje im podczas podróży? Zgodnie mówią: polskiej kuchni, tej od mamy.

- Trochę znudził nam się ryż na sto sposobów i chętnie wymienilibyśmy go na bigos albo pierogi - śmieje się Joanna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24