Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Auto jak malowane, czyli sztuczki giełdowych cwaniaków

Tomasz Grzyś
Jak informuje Instytut Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR, w pierwszej połowie tego roku sprowadziliśmy do Polski już 268 600 pojazdów. Ok. 16 tysięcy sztuk przyjechało na Podkarpacie. To i tak mniej, niż w poprzednich latach. Np. w rekordowym, 2008 roku do Polski wjechało ponad 1,1 mln aut. Najczęściej importowane samochody to volkswageny, renault, ople, fordy i audi. Najwięcej, aż 46 procent to auta w wieku 4-10 lat. Samochody 10 letnie i starsze stanowią 43 procent importu, a najmłodsze w wieku do 4 lat zaledwie 10 procent. W tym roku import jest niższy niż do tej pory, m.in. ze względu na duże nasycenie rynku.
Jak informuje Instytut Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR, w pierwszej połowie tego roku sprowadziliśmy do Polski już 268 600 pojazdów. Ok. 16 tysięcy sztuk przyjechało na Podkarpacie. To i tak mniej, niż w poprzednich latach. Np. w rekordowym, 2008 roku do Polski wjechało ponad 1,1 mln aut. Najczęściej importowane samochody to volkswageny, renault, ople, fordy i audi. Najwięcej, aż 46 procent to auta w wieku 4-10 lat. Samochody 10 letnie i starsze stanowią 43 procent importu, a najmłodsze w wieku do 4 lat zaledwie 10 procent. W tym roku import jest niższy niż do tej pory, m.in. ze względu na duże nasycenie rynku. Archiwum
Jak handlarze-cwaniacy wciskają ludziom złom, bazując na naiwności i niewiedzy.

Kupno używanego samochodu to prawdziwa loteria. Według sprzedawców w idealnym stanie są niemal wszystkie, najczęściej pochodzą z Niemiec, gdzie jeżdżą nimi dziadkowie, którzy tuż przed sprzedażą wymieniają olej, rozrząd i klocki hamulcowe. W rzeczywistości wiele tych "igiełek" to jeżdżący złom.

Mariusz Grzebień (nazwisko zmienione) z Rzeszowa z wykształcenia jest nauczycielem. W szkole przepracował 7 lat, ale od trzech zarabia na handlu używanymi samochodami. Kupuje auta głównie w kraju, ale jeśli trafi się okazja, przywozi je także z zagranicy. Prosi, aby nie nazywać go handlarzem, bo jak mówi, z grupą obracającymi dziesiątkami samochodów rocznie nie ma nic wspólnego. - Ja działam uczciwie i zarabiam znacznie mniej. Wielu z nich to oszuści, którzy bez skrupułów cofają liczniki. Na porządku dziennym są u nich liftingi samochodów, które u nas sprzedaje się później jako idealne, a Niemcy oddają je za marne grosze, bo koszty koniecznych napraw często przewyższają wartość pojazdu - mówi pan Mariusz. Zgadza się opowiedzieć o metodach stosowanych przez jego konkurentów, ale w obawie o odwet, prosi o nie podawanie prawdziwego nazwiska.

Spotykamy się w niedzielę na giełdzie samochodowej w Rzeszowie. Pan Mariusz tego dnia szuka auta, które dałoby się sprzedać z zyskiem. Między rzędami zastawionymi tysiącem samochodów przeglądamy oferty. - O proszę, mamy pierwsza "okazję" - mówi nasz rozmówca podchodząc do lśniącego volkswagena passata.

Z zewnątrz auto prezentuje się jak nowe. Zero zagięć, rys i odprysków. Opony czarne i lśniące jak smoła, silnik umyty i natłuszczony silikonowym sprayem. Pachnie truskawkami. Za szybą metryczka z danymi technicznymi i opis: silnik 1,9 TDI, rok produkcji 1999, przebieg - 110 tys. km, podobno udokumentowany. Mariusz otwiera drzwi, zagląda do środka i puszcza mi oko. Prosi właściciela o książkę serwisową. Ostatni wpis, przy 90 tys. km w 2003 roku. Kolejnych brakuje.

- Potem auto było serwisowane poza ASO. Ale przebieg jest pewny - mówi sprzedawca. - Na jakiej podstawie pan to stwierdził? - pytamy. - Znam się na tym, auta przywożę sześć lat, rzadko kiedy trafia się taki cukierek - twierdzi mężczyzna w średnim wieku.
Co na to Mariusz? - Gość opowiada bajki. Po pierwsze w Niemczech takie auta robią minimum 30-40 tys. km rocznie. Znalezienie dwunastoletniego egzemplarza z przebiegiem poniżej 250 tys. km jest praktycznie niemożliwe. Ten ma na moje oko ponad 300 tysięcy. Spod szabelki kopci jak smok, wygnieciony fotel kierowcy, łyse nakładki na pedałach oraz wyślizgana kierownica i lewarek zmiany biegów nie świadczą o małym przebiegu - uważa nasz rozmówca.

Nie przekonuje go także stan lakieru. - Po pierwsze nie jest oryginalny, bo odcień przedniego błotnika i drzwi jest inny niż na pozostałych elementach. Połysk nie jest żadnym atutem, po prostu auto jest po polerce. Taki zabieg polega na starciu wierzchniej warstwy lakieru wodnym papierem ściernym i nabłyszczeniu pastą polerską. Po takiej kuracji auto traci większość rys i błyszczy - tłumaczy Mariusz. Ale ostrzega, że niektórzy sprzedawcy są bardziej cwani i potrafią znacznie skuteczniej zamaskować oznaki dużego przebiegu.

Na wszystko jest sposób

Nie daj się oszukać!

Jak poznać, że samochód ma cofnięty licznik, był lakierowany i nadaje się do remontu? Przeczytasz na www.regiomoto.pl.

W ich żargonie przygotowanie auta do sprzedaży nazywa się liftingiem. Za stosunkowo niewielkie pieniądze, wyglądający uczciwie wóz można zrobić z auta, na które większość klientów nawet by nie spojrzała. Mariusz przykładów zna na pęczki. Scenariusz zawsze jest podobny, zarobek zaczyna się od wyszukania taniego samochodu z potężnym przebiegiem i drobnymi usterkami, które łatwo zatuszować. Części potrzebne do liftingu sprzedawca kupuje najczęściej na niemieckim, lub holenderskim szrocie. - Załóżmy, że to volkswagen golf IV generacji. Zniszczone auto z 2000 roku można kupić już za 1500 euro, czyli ok. 6 tys. zł. Z opłatami wychodzi 7 tysięcy, ale na giełdzie można go sprzedać nawet za 10-12 tys. zł - przekonuje nasz rozmówca.

Używane części do środka - kierownica, lewarek zmiany biegów, fotel kierowcy i nakładki na pedały można kupić już za ok. 200-250 euro. Polerka lakieru kosztuje 300-500 zł, ale większość handlarzy robi ją samodzielnie, płacą tylko za materiały - ok. 50-100 zł. Wielu ma też odkurzacze piorące, pozwalające przywrócić blask wnętrzu. Po takiej korekcie, dla laika auto wygląda jak nowe - przekonuje pan Mariusz.

Jeśli silnik niedomaga, oszuści przedmuchy tuszują specjalnymi preparatami, które na chwilę uszczelniają pierścienie i redukują spalanie oleju. Ślady wycieków pod maską wystarczy umyć pod ciśnieniem. Ponieważ do chwili sprzedaży auto praktycznie stoi, nie będzie po nich śladu. - Wielu, jak np. właściciel passata pryska jeszcze silnik pachnącym sprayem. Kupiec jest autem zachwycony do czasu, aż usterki nie zaczną wychodzić. A wtedy na reklamacje za późno, podpisując umowę kupujący najczęściej akceptuje stan samochodu. O ewentualne odszkodowanie wtedy bardzo trudno - mówi pan Mariusz.

Wysyp peugeotów 207

Od kilku tygodni giełda, komisy i internetowe serwisy ogłoszeniowe są pełne peugeotów 207. Tylko w ubiegłą niedzielę takich samochodów na Załężu naliczyliśmy 16. W serwisie otomoto.pl ofert z Podkarpacia jest ponad 50. Większość pojazdów to egzemplarze od pierwszego właściciela, serwisowane w ASO.

- Sezon na lwa? Nie, nic z tych rzeczy. Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego w Rzeszowie i Przemyślu wymieniają auta. Z 207-ek przechodzą na hyundaie. Szkoły, które chcą zostać na rynku, w pośpiechu kupują nowe wozy, a peugeoty sprzedają - mówi Mariusz.

W portalu aukcyjnym wybieramy dwa ogłoszenia. 207 z 2007 roku ma pochodzić z krajowego salonu, od nowości jest w rękach jednego właściciela. Stan samochodu ma być idealny, a dzięki wymianie wielu części eksploatacyjnych kierowca ma mieć wrażenie jazdy nowym autem. Dzwonimy do sprzedającego.

- Dzień dobry, ile przebiegu ma pański peugeot? - pytamy.

- 250 tys. km - odpowiada właściciel.

- Uuuu, to dużo. Rozumiem, że pan jest pierwszym właścicielem?

- Może i dużo, ale samochód jest bardzo zadbany. Ma wymienione mnóstwo elementów, uszczelki, elementy zawieszenia, sprzęgło. Odkupiłem go od instytucji państwowej, która bardzo o niego dbała - chwali samochód sprzedawca.

- Od jakiej? - nie dajemy za wygraną.

Dopiero wówczas okazuje się, że samochód jeździł jako nauka jazdy w jednej z rzeszowskich szkół. - Może i miał jednego właściciela, ale kierowców setki. Z ogłoszenia wynikało zupełnie coś innego - zauważa pan Mariusz.

Drugie interesujące ogłoszenie to 207 z 2010 roku. Wabik to niski przebieg, zaledwie 30 tys. km. Samochód także od pierwszego właściciela, z pełną dokumentacją i dwoma kompletami kluczyków. W rozmowie telefonicznej właściciel zarzeka się, że na przebieg może dać pisemną gwarancję. Dopiero po chwili przyznaje, że nie jest pierwszym właścicielem, ale odkupił auto na handel. Od kogo?

- Ktoś jeździł, ale kto, nie wiem, nie prowadzę dochodzeń. To samochód z Rzeszowa - tłumaczy sprzedawca.

- Bo wie pan, teraz na rynku masa peugeotów z nauki jazdy, a ja takiego auta nie chcę.

- Nie ma obaw. Z nauki jazdy mają większe przebiegi i są tańsze - zapewnia mężczyzna.

Na hasło WORD w słuchawce konsternacja. Ale po chwili ciszy właściciel w końcu przyznaje, że samochód służył do egzaminów na prawo jazdy w ośrodku ruchu drogowego. Jego zdaniem nie ma to jednak znaczenia, bo jeździli nim tylko kierowcy dobrze przeszkoleni i bardzo krótko. Czy auto było lakierowane nie wie, bo kupił ich kilkanaście, z czego poprawek lakierniczych wymagało kilka. Które, nie jest pewien.

- Skoro jego zdaniem historia auta nie jest problemem, powinien o tym otwarcie napisać. Jeśli ktoś będzie uważał podobnie, przyjedzie obejrzeć samochód. W innym razie nie będzie tracił na to czasu - uważa Mariusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24