Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bądź zawsze w C-dur

Anna Koniecka
Krzysztof Pszona z żoną Pauliną.
Krzysztof Pszona z żoną Pauliną. Krystyna Baranowska
Są dwie szkoły przetrwania. Jedna uczy jak jeść korzonki i krzesać ogień. Druga, przez muzykę, uczy wrażliwości pozwalającej usłyszeć, jaki dźwięk ma łza. Obie szkoły okazują się dziś tak samo potrzebne. Chociaż ta druga może nawet bardziej.

Na noc rozkładali w klasach polowe łóżka. Woźna, pani Frania, gotowała herbatę na piecyku. Potem lekcje do wieczora. Tak zazczynała rzeszowska elita muzyczna.
Maria Dubrawska nie przypuszczała, że Średnia Szkoła Muzyczna w Rzeszowie wyznaczy jej drogę na całe życie. - Zaczynałam w 1953 r. w klasie fortepianu u pani Florentyny Mirskiej - wspomina pani Maria - Ale że w tej szkole zostanę przez 50 lat, to przypadek - zapewnia. - Tuż po dyplomie, usłyszałam: "Czy nie zechciałabyś u nas uczyć?".

Okazało się, że ma dobrą rękę

- Zygmusia Kuklę uczyłam w przedszkolu. Już wtedy było widać, że jest utalentowany - podkreśla Dubrawska. (Jego koledzy mówią, że od pieluch marzył, żeby zostać słynnym dyrygentem w muzyce rozrywkowej. Marzenie się spełniło - przyp. red.)
Uczyła siostrę Justyny Steczkowskiej, Agatę. - Justyna chodziła na skrzypce. A Agata do mnie na fortepian. Bardzo zdolna, jak wszyscy Steczkowscy.
Z którego z uczniów Dubrawska jest najbardziej dumna? - Najbardziej jestem dumna z tego, iż w każdej szkole na Podkarpaciu uczą moi uczniowie.

Mozart i siekane kotlety

Krzysztof Pszona, też uczeń najstarszej na Podkarpaciu "kuźni talentów", czyli Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie (należy do niego Średnia Szkoła Muzyczna) gra z zespołem Kayah. Jest producentem płyt, kompozytorem, m.in. popularnych "Flecików". Najnowszy przebój to "Testosteron". - Najpierw ja napisałem muzykę, a potem Kayah słowa - wyjaśnia.
- Był pan zaskoczony tekstem? - Trochę. Spodziewałem się, że będzie bardziej liryczny.
- Jak szkoła patrzyła na tych, którzy zamiast Mozarta, woleli, jak pan, grać "siekane kotlety"? - Ciągnęło mnie zawsze w stronę muzyki rozrywkowej. Dlatego poszedłem potem na studia do Katowic. Ale nie zrobiłem dyplomu, bo wciągnęła mnie warszawka. Praca, koncerty, komponowanie...
Mówi, że nie należy do tych, którzy komponują, gdy dopada ich wena i wtedy w domu musi być kaplica i terror. - Piszę, gdy mam pilne zamówienie. To ono wymusza "wenę". - Ostatnie słowo wymawia ze śmiechem, żeby nie było wątpliwości, że ma dystans do tego, co robi.
Żona pana Krzysztofa, Patrycja, mówi, że dzięki temu w domu jest normalnie. Rodzina, dwoje dzieci. Do częstych wyjazdów męża z koncertami zdążyła się przyzwyczaić - Zresztą, widziały gały, co brały - podsumowuje rzeczowo. Sama też jest absolwentką ZSM. Tu się poznali.
O krętych drogach muzyki niepoważnej w szacownych murach szkoły, jej kolejny słynny uczeń, Zbigniew Jakubek, powiada, że to był ewenement na skalę kraju. W Rzeszowie uczniowie założyli Big -Band. Tymczasem we Wrocławiu, skąd Jakubek trafił do Rzeszowa, odprawiano "egzorcyzmy" na niewiernych, którzy ośmielili się grać utwory daleko odbiegające od klasyki. To rzadkość - wspomina w monografii ZSM - aby pozwolenie na regularne próby w szkole dostała orkiestra grająca muzykę lekką, łatwą i dla niektórych nieprzyjemną.
Jakubek przyznaje, że chcąc grać tę "zakazaną" muzykę, musiał pochałturzyć, by zdobyć pieniądze na instrumenty. Grał na weselach, w dyskotekach. W niezłym składzie, bo z filharmonikami i... nauczycielami. Za ich cichym przyzwoleniem. Takie były czasy. - Raz tylko spotkaliśmy się z oburzeniem jednej z nauczycielek. Jak jednak mogliśmy potraktować to poważnie, skoro z jej mężem, wspaniałym muzykiem z Filharmonii, grywaliśmy nieraz po sąsiedzku. On w jednej miejscowości, ja w drugiej...

Przyjaźnie przetrwały czas

Pszona, chociaż od wyjazdu z Rzeszowa minęło 10 lat, wciąż przyjaźni się ze Zbyszkiem Jakubkiem i Adamem Mortką. - Adam ma trzy szkoły muzyczne na Kujawach. Ale ja nie mam talentu dydaktycznego. Teraz - zdradza Pszona - pracuje nad dużym musicalem z udziałem takich gwiazd jak Kayah, Fronczewski, Machalica.
Arkadiusz Gniewek też skończył rzeszowską szkołę 10 lat temu. Potem Akademię Muzyczną w Warszawie. Śpiewa przepięknym basem w Reprezentacyjnym Chórze Artystycznym Wojska Polskiego. - Nigdy nie chciałem być solistą - zastrzega - Wolę sobie stać skromnie w drugim rzędzie.
Z jednej posady wyżyć trudno, więc prowadzi też zespół ludowy. Przyjaźni się z kolegą z klasy, ks. Rafałem Stańcem. O którym mówią w szkole, że był duszą szkolnego kabaretu, a jak kankana tańczył! Sam ksiądz Rafał (pracuje w jednej z warszawskich parafii) przyznaje się jedynie, że kurę wypuszczał na na widownię podczas występów niemuzycznych. Inne psikusy stan kapłański każe mu przemilczeć. - Ale gdy się spotykamy z Arkiem i zaczynamy wspominać rzeszowskie czasy, to jego żona mówi: "No to już wsiąkliście, jesteście straceni dla świata.".
Dlaczego został księdzem, a nie muzykiem? - To jest po prostu moja odpowiedź na wezwanie Pana Boga. Trzeba było zostawić studia na Akademii Muzycznej, żeby pójść ku przeznaczeniu. Ale o muzyce nie zapomniałem. Grywam czasem na flecie podczas mszy, gdy kolega odprawia.

Losy rozpisane na głosy

O absolwentce Urszuli Jeczeń-Biskupskkiej mówią: to nie tylko dyrygent, to kobieta - dynamit. Ze szkolnym chórem "Cantores Rsovienses" zdobyła wiele nagród, także zagranicznych. Teraz prowadzi znakomity chór chłopięco-męski przy Katedrze Rzeszowskiej. A na Uniwersytecie Rzeszowskim szykuje międzynarodowy festiwal chórów młodzieżowych. - Proszę was, mieszkańcy Rzeszowa, przyjmijcie pod swój dach chórzystów, którzy przyjadą do nas z całego świata! - apeluje gorąco.
Swój debiut dyrygencki wspomina tak: - Gdy miałam pierwszy raz dyrygować orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej, nogi trzęsły mi się jak galareta. Widząc to mój profesor Tadeusz Chachaj, huknął: "Weź głęboki oddech i... do roboty!"
Na Zygmunta Kuklę, który debiutował jako dyrygent z jej chórem, nie miała sumienia huknąć.- Zbyszek, chociaż ma doskonały słuch, prosił stremowany, żebym mu chociaż podała pierwsze dźwięki. Jakże ja go wtedy rozumiałam! Cieszę się, że o nas pamięta. Zaprosił kiedyś nasz chór do Victorii w Warszawie, śpiewaliśmy ze Szcześniakiem i Kayah.
Robert Gierlach, światowej sławy tenor, też pamięta, że zaczynał w chórze u Biskupskiej.
- Gdybym jeszcze raz miała wybrać zawód, to tylko ten, żaden inny - mówi Marta Wierzbieniec, dyrygent i chórmistrz. - Tak ukształtowała mnie szkoła i muzyka, z którą rosłam od dziecka. Nauczyłam się dzięki niej wrażliwości i otwartości w kontaktach z ludźmi. To procentuje w każdej sytuacji - zapewnia. Jest dziś profesorem Uniwersytetu Rzeszowskiego, dyrektorem Instytutu Muzyki. Kształci następne pokolenie wrażliwych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24