Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bieszczady modne i już nie takie dzikie. Tak oceniają nasze góry turyści z Polski i Niemiec, z którymi odwiedziliśmy m.in. Solinę i Muczne

Norbert Ziętal
Jako że pogoda dopisuje, plaże nad Jeziorem Solińskim są dosłownie oblegane przez amatorów wodnej rekreacji
Jako że pogoda dopisuje, plaże nad Jeziorem Solińskim są dosłownie oblegane przez amatorów wodnej rekreacji Norbert Ziętal
Nad Jeziorem Solińskim tłumy. Na popularnych szlakach turystycznych też tłoczno. Wraz z turystami z Polski i Niemiec szukamy mniej zatłoczonych miejsc. Oceniamy, co się zmieniło i czy w Bieszczadach jest drogo.

Pojechaliśmy mocną, rodzinną ekipą, złożoną z mieszkańców Podkarpacia, Dolnego Śląska, Pomorza Zachodniego, Wielkopolski i Niemiec. Głównie z sentymentu, ale też, aby pokazać „Bieszczady“ najmłodszym. Jedna trzecia grupy, głównie dzieci i Niemcy, była tutaj pierwszy raz.

- Jest czysto - to najczęściej powtarzane określenie w naszej grupie, na prośbę o krótkie podsumowanie wyjazdu w Bieszczady i okolice.

Faktycznie jest czysto. Na zaporze w Solinie i jej sąsiedztwie, nie tylko trudno spotkać porozrzucane papierki czy opakowania. Nawet kosze na śmieci są w niewielkim stopniu zapełnione, wygląda na to, że są regularnie sprzątane.

Na leśnym parkingu naszą uwagę najpierw zwracają naklejki na śmietnikach, które przypominają, że należy zamykać kosze, aby nie zwabiać niedźwiedzi. Potem dziwimy się jeszcze bardziej, bo kosze są puste, tylko jakieś pojedyncze opakowania.

- Prawdziwy turysta, który zwiedza góry, nie zastawia w nich swoich śmieci. Jak zje lub wypije coś, co przywiózł ze sobą, to puste opakowania zabiera ze sobą - objaśnia nam Markus z Berlina. 23-letni Niemiec żyje ideą zero waste. Próbuje produkować jak najmniej śmieci, ale przyznaje, że w Polsce jest to trudne.

- Prawie wszystko macie w jednorazówkach - wypomina przy każdej okazji.

Na autach sporo rejestracji z odległych stron

Jest ok. 10 rano, bez większego problemu znajdujemy miejsca na samochody. Chociaż na parkingu najbliższym zapory i chyba największym w Solinie parkingowy kiwał ręką, że już nie ma nic wolnego. Jednak kilkanaście metrów dalej możemy przebierać, ale nie ma w czym, bo wszystkie miejsca w palącym słońcu.

Samochody z różnych stron Polski. Najwięcej rejestracji podkarpackich, ale sporo również z Wielkopolski, Śląska, Łódzkiego. Zagranicznych mało, najwięcej brytyjskich. Nie jesteśmy pewni, czy to faktycznie flegmatyczni Brytyjczycy, czy raczej Polacy, którzy tam wyjechali za pracą, a teraz przyjechali w Bieszczady odpocząć.

W oczy rzuca się mała liczba autokarów, co skrupulatnie odnotowuje Markus. Jak wyjaśnia, w niemieckich miasteczkach wypoczynkowych, choćby nad Bałtykiem, spotkać można przede wszystkim autokary, wożące niemieckich emerytów.

- Idziemy najpierw na zaporę - komenderuje ktoś ze starszej części naszej grupy.

W piątek na Jeziorze Solińskim wypoczywały tłumy turystów, których przywitała piękna, słoneczna pogoda. Zobaczcie zdjęcia!

Na Jeziorze Solińskim wypoczywają tłumy turystów. Dopisała s...

Wbrew obiegowym opiniom nie jest „szalenie drogo“. Parking koło zapory w Solinie kosztuje 5 złotych za godzinę lub 15 złotych za cały dzień. Na innych 20 złotych za dzień. Pierwsza stawka, godzinowa, podobna do nadmorskich kurortów. Dobowa w takiej wysokości raczej nie spotykana nad morzem, jest tam o wiele drożej. Z tym, że nad morzem najczęściej za parking można zapłacić aplikacją w telefonie, nad Soliną tylko (chyba) gotówką.

Można mieć też „ale“ do standardów parkingów. To najczęściej kawałek trawnika, placu. Jednak przymykamy na to oko, w końcu to Bieszczady.

- Faktycznie, nie jest drogo. Tu nie ma nadmorskich cen

- oceniają Wielkopolanie, którzy - jak wiadomo - każdy grosz oglądają dwa razy przed wydaniem.

W lodziarniach, barach czy restauracjach ceny przyzwoite, jak na turystyczne miejsce. Ceny lodów w zasadzie takie same jak w Przemyślu czy Rzeszowie. W sąsiedztwie zapory 2 zł kosztuje możliwość skorzystania z toalety. Też tanio, jak na miejsce turystyczne. Jednak w naszej grupie zgadzamy się, że ubikacje wszędzie powinny być darmowe.

- Dla mnie nic się nie zmieniało od ponad 20 czy 30 lat - mówi jedna z seniorek grupy i część osób, które tutaj już były potwierdzają to.

Seniorka opowiada, że tak jak dawniej, główną atrakcją jest zapora i dorodne ryby pływające w jej bezpośrednim sąsiedztwie, rejs statkiem i kramy z „pierdółkami“.

- Wtedy były autobusowe wycieczki z zakładów pracy. Spacer po zaporze, rejs statkiem, pomnik generała w Baligrodzie. Barów było wtedy o wiele mniej, chyba tylko jakieś pojedyncze. No i nie było tylu kramów z zabawkami - ocenia Maria, reprezentantka Podkarpackiego.

Bartek, 45-latek z Dolnośląskiego, przypomina sobie, jak gdzieś w latach 80. ochroniarz pilnujący zapory zabrał mu aparat fotograficzny. Bartek był wtedy na wycieczce szkolnej i robił zdjęcia na zaporze, a nie wolno było. Ochroniarz dopiero po interwencji nauczycielki oddał aparat, ale wcześniej wyjął z niego kliszę i ją prześwietlił.

- Tabliczki zakaz fotografowania zostały do dzisiaj - śmieje się Bartek i pokazuje, jak turyści robią sobie zdjęcia smartfonami, telefonami, aparatami.- Ciekawe, po co te tabliczki, skoro nikt się nie przejmuje tym zakazem i miliony zdjęć zapory, z różnych stron, bez problemu można znaleźć w Internecie.

Na kramikach króluje „chińszczyzna”, jak wszędzie

Asortyment przyzaporowych kramików? W większości „ogólnopolski“. Ziemniaki kręcone w spiralę, kolorowe włosy dla dziewczynek i tatuaże dla chłopców, magnesy na lodówkę i podobne pamiątki. Nowość na kramach, ale też mająca wymiar ogólnopolski, to pluszaki nie tylko z bajek, ale gier komputerowych. Takie czasy.

- O, te są z Brawl Stars - wyjaśnia sześcioletnia Nikola. Brawl Stars to właśnie gra komputerowa, podobno obecnie hit.

- A nie ma żubrów albo rysi? - co stoisko dopytuje się 10-letnia Klaudia. No nie ma. Może maskotki żubrów będą w Mucznem, w pokazowej zagrodzie. Mamy taką nadzieję, bo ktoś niedawno chwalił się pluszowym żubrzątkiem, podobno z Bieszczad.

Są oscypki i inne artykuły spożywcze, także kramy z lokalnymi wyrobami rękodzielniczymi. Nie zagłębiamy się w sprawdzanie, czy faktycznie to bieszczadzkie jedzenie i rękodzieło.

W jednym ze sklepików piękna kolekcja butelek z kwasem chlebowym. Ładne opakowane. Rzucamy się i… klapa. Okazuje się, że to nie lokalny produkt, tylko z Łotwy. Ładne magnesy, oryginalne, jakby rzeźbione w drewnie. Z niedźwiedziem, wilkiem, owcami, modelem solińskiej zapory. Rękodzieło? Nie, masowa produkcja z Chin, o czym informują nalepki na odwrocie.

Duże, kolorowe lizaki. Jednak też masówka, z wytwórni w Olsztynie i fabryczki na Ukrainie. Szkoda, że nie z jakieś manufaktury w Solinie, Polańczyku lub innej miejscowości.

Jednak ruch przy kramikach spory, widać turyści są zainteresowani takimi produktami.

Rejs statkiem. Obowiązkowy dla tych, co pierwszy raz

Nie jemy w przyzaporowych barach. Z obawy przed koronawirusem. Pewnie wielu innych turystów też ma takie obawy, bo tak na oko zajęta jest może 1/4 miejsc.

Dajemy się skusić na rejs statkiem. Podzielimy na grupy, płyne w dwoch turach. Wrażenia?

- Standard jak dawniej. Wtedy była to atrakcja, teraz taka sobie. No, ale wtedy człowiek nie mógł swobodnie pływać promami do Danii czy Szwecji, dlatego rejs takim stateczkiem po jeziorze był niesamowitym przeżyciem - ocenia Radosław ze Szczecina.

A dzisiaj? Cena za rejs, 20 złotych, nie jest wygórowana. Fajnie, bo podczas rejsu można zgłębić historię Jeziora Solińskiego, zapory. Dzięki interesująco opowiadającemu - z głośnika - lektorowi, poznajemy miejsca, do których akurat dopływamy. Długość rejsu, 50 minut, jest w sam raz. No może przerywniki muzyczne zbyt głośne i repertuar „taki sobie”, do poprawy.

Odjeżdżamy trochę z niesmakiem. Mieliśmy apetyty na zwiedzenie zapory od środka, bo nikt z nas nie był wewnątrz. Jednak ta jedna z nowszych atrakcji Soliny jest zamknięta z powodu koronawirusa.

- Spory ruch tu macie - zagadujemy do parkingowego.

- Przez koronawirusa sezon i tak słabszy niż w poprzednich latach, dlatego jesteśmy wdzięczni za każdą obcą rejestrację - mówi bardzo uprzejmy pan.

Wąskie drogi i piesi

Jedziemy w Bieszczady. Kierunek Muczne i Tarnawa Niżna. Nie decydujemy się na połoniny i zdobywanie szczytów, gdyż w grupie mamy „miastowych” seniorów i małe dzieci. Nie daliby radę iść piechotą zbyt długo.

Przejazd małą pętlą bieszczadzką przypomina, że jednak jesteśmy na niezbyt zamożnym Podkarpaciu, a nie bogatym, turystycznym Wybrzeżu Bałtyckim. Droga bez dziur, ale już kiepska, co chwilę zwężenia. No i coś, na co pierwszy uwagę zwrócił Tadeusz z Dolnego Śląska.

- Pamiętam, jak jakieś 20 lat temu obawiałem się, żeby nie potrącić jakiegoś pieszego. I dzisiaj miałem takie same obawy

- Tadeusz wspomina dawny i dzisiejszy przejazd pętlą.

Faktycznie. Piesi i rowerzyści nie mają lekko w Bieszczadach. Przy drogach nie ma nie tylko ścieżek rowerowych czy chodników, ale na dobrą sprawę nawet poboczy.

Jak jedzie uprzejmy kierowca, jak np. nasz berlińczyk Markus, to pieszy może spokojnie sobie iść dalej. Markus zwalnia, wjeżdża na sąsiedni pas, aby szeroko ominąć pieszego, albo zatrzymuje się, gdy z przeciwka coś jedzie. Jednak jeżeli trafi się innego rodzaju kierowcę, a przykrością trzeba stwierdzić, że głównie dotyczy tych „niby-Brytyjczyków”, pieszy musi wykazać się refleksem i zejść na trawę, często zatrzymać się w rowie.

Grupki pieszych chodzących po bieszczadzkich drogach to niestety obrazek niezmienny od wielu lat.

Żubry, torfowisko, skansen wypału drewna. To jest to!

Wszystkich bez wyjątku zachwyciła pokazowa zagroda żubrów w Mucznem. Tym bardziej, że na wyciągnięcie ręki było kilka krów z tegorocznymi cielętami. Aparaty trzaskały fotki seriami. Uznanie dla leśników, bo stworzenie zagrody to ich pomysł. Zwiedzanie jest darmowe, podobnie jak parking.

- Szkoda, że nie ma sklepiku z pamiątkami - wzdycha Klaudia, a inne dzieci przyznają jej rację. Pluszowy żubrzyk kupiony w żubrzej zagrodzie to byłoby „to”.

W drodze na torfowisko w Tarnawie największą atrakcją jest „zielona” granica polsko - ukraińska. W kilku miejscach widać biało-czerwony słupek graniczny, gdzie indziej żółtą tabliczką z napisem „granica państwa”.

- I jak oni tego pilnują? - zastanawiają się ci z zachodniopomorskiego, którzy od swojego domu w Szczecinie do granicy z Niemcami mają kilka km. Z tym, że tam granicę po prostu przechodzi się lub przejeżdża w dowolnym miejscu, a tutaj nie wolno tego robić.

Uprzedzamy, że z daleka zdjęcia granicy, owszem, można robić, ale przekraczać jej absolutnie nie. Kilkaset złotych mandatu za to grozi.

- Ten facet przewraca siano po polskiej, czy już ukraińskiej stronie? - dopytuje Dorota, bo nie może rozeznać się w terenie. Granica nie przebiega prosto, jak na mapie, ale co zawijasami. Faktycznie, jakiś rolnik maszyną przewraca siano. Tuż przy linii granicznej, ale jeszcze po polskiej stronie.

Torfowisko Tarnawa to również ciekawe miejsce. Za przejście ścieżki i parking trzeba zapłacić w kasie Bieszczadzkiego Parku Narodowego w Tarnawie Niżnej.

Dwie trasy różnej długości, wykonane z desek, na których położona jest metalowa siatka.

- Niezły pomysł, bo inaczej turyści już dawno rozdeptaliby torfowiska - zauważa Radosław z Zachodniopomorskiego.

Podobnie wysoko oceniamy przydrożny „mini-skansen”, koło Mucznego, w którym można zobaczyć, gdzie i jak powstaje węgiel drzewny.

W drodze powrotnej docieramy do Lutowisk. Jest już ok. 19. Pustki na ulicach. Markus, nasz rodzinny sero-maniak, jest zachwycony, bo może kupić oscypki, bryndzę i bundz, sery z owczego mleka. Ma nadzieję, że „oryginalne” i chyba faktycznie tak jest.

W miasteczku kilka fajnych, małych atrakcji turystycznych. Neogotycki kościół z ciekawą historią, obok celtycki horoskop w terenie, a za miasteczkiem Park Gwiezdnego Nieba „Bieszczady”, do którego warto dojechać jeszcze za dnia. Rozpościera się z niego wspaniały widok na bieszczadzkie szczyty, a ich rozpoznanie ułatwia wielka tablica.

Czas na podsumowanie.

Zapora? Jaka jest opinia grupy? Kto jeszcze nie był, powinien pojechać, nawet przepłynąć się statkiem. Kto był 20 czy 10 lat temu, nie zobaczy nic nowego. No chyba że już będzie można wejść do środka.

Ogólnie Bieszczady? Tutaj włączają się gospodarni Wielkopolanie.

- Bieszczady są modne w Polsce, dużo się o nich mówi. Jednak mamy wrażenie, że zwycięża tania komercja,

szczególnie w Solinie, przy zaporze. Widać, że przyjeżdża tutaj mniej zamożny turysta niż nad morze. Są duże braki w infrastrukturze, choćby te ścieżki rowerowe. Noclegów też nie ma zbyt dużo, choć o wiele więcej niż przed laty, gdzie były w zasadzie tylko pracownicze ośrodki wczasowe i prywatne kwatery, czyli pokój ze wspólną łazienką.

- Ale Bieszczady mają być dzikie, niezagospodarowane. To przyciąga turystów… - prowokujemy.

- Dzikie Bieszczady, które przyciągają tłumy? Coś tu nie tak. Chyba już nie są takie dzikie - komentują Wielkopolanie. - Można zakazać wjazdu czy wstępu i pielęgnować dzikość, ale nie mieć z tego pieniędzy, albo wziąć się do roboty, pomyśleć nad atrakcjami, które nie zabetonują tych terenów i zacząć zarabiać pieniądze. Jak choćby nad Bałtykiem.

Urlop możemy spędzić na plażach nad Bałtykiem

Ranking najpiękniejszych plaż nad Bałtykiem. TOP 15 najlepsz...

PLAŻE I KĄPIELISKA TOP 15. Przewodnik po najpiękniejszych plażach i kąpieliskach w Krakowie oraz wokół niego. Przejdź do galerii.

Ranking kąpielisk i plaż w Krakowie, Małopolsce i na Śląsku....


ZOBACZ: Polańczyk w Bieszczadach ma nową atrakcję turystyczną. To ekomarina z podwieszanymi basenami - raj dla żeglarzy i amatorów wodnej rekreacji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24