Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Boję się, że mąż wróci i nas pozabija

Aneta Dyka-Urbańska
Rok temu, gdy kat trafił na 4 lata za kraty, ta drobna kobieta dostała nowe życie. - Ale on za dobre sprawowanie może wyjść wcześniej. Ta myśl sprawia, że ogarnia mnie paraliżujący lęk.
Rok temu, gdy kat trafił na 4 lata za kraty, ta drobna kobieta dostała nowe życie. - Ale on za dobre sprawowanie może wyjść wcześniej. Ta myśl sprawia, że ogarnia mnie paraliżujący lęk. ANETA DYKA-URBAŃSKA
Stanisław S. na rozprawę do sądu przyszedł z różańcem w ręku. Nad żona i córkami znęcał się 31 lat.

On siedzi w więzieniu od roku. Jednak do pokoju, w którym specjalnie zbrojoną gumową pałą bił do nieprzytomności żonę i trzy córki, kobiety nie wchodzą do dziś.

Dla nich to zawsze będzie miejsce kaźni, piekło w domu. Stanisław S. dostał cztery lata więzienia.

- Wyjdzie. Tego boimy się najbardziej na świecie - mówi mielczanka.

Kiedy światem wstrząsa wiadomość o bestialstwie psychopaty, który latami znęca się nad rodziną, ludzie zwykle rzucają pytania: "Nie widziała przed ślubem, jaki jest?", " Dlaczego na to pozwalała?", "Czemu nie zgłosiła się na policję?". Tylko ktoś, kto przeżył to piekło, rozumie dlaczego milczy.

Koszmar zaczął się po ślubie

Nie. Nie wiedziała przed ślubem, jaki jest. - Pracowałam z jego bratem, uczynnym, wrażliwym. Stanisław przychodził go odwiedzać. Sądziłam, że bracia są podobni. Mój przyszły mąż potwierdzał każdym gestem, jaki jest wspaniały. Ale już w dzień ślubu zmienił się jak za dotknięciem złej różdżki. Wiedział, że mnie ma, więc się zaczęło…

Zrobił mi awanturę, że niby go zdradziłam. Ja! W dzień ślubu! Wrzeszczał, miotał się. Już wiedziałam, że coś jest nie tak, ale wierzyłam, że to tylko stres.

Potem było już tylko gorzej. Beata, drobna, wyciszona blondynka o regularnych, miłych rysach twarzy zaczyna się trząść, gdy opowiada. Wspomina moment sprzed 30 lat, gdy jej kilkumiesięczna córeczka zepsuła wiatrak.

- Trzymałam ją na rękach, gdy podszedł do nas. Był jak oszalałe zwierzę. Zamierzył się na nią, ale się odwróciłam, zasłoniłam dziecko. Wtedy jakoś złapał ją za nóżki i zaczął je wykręcać. Córka płakało, a ja je broniłam. Zauważył już, jak może mnie przerazić najbardziej. Wziął śrubokręt i zagroził, że wbije go w dziecko - kobieta mówiąc płacze, zasłania rękami twarz. Chwilę milczy. Znów wraca do koszmaru.

- Kiedyś córka podlała kwiatka. Kilka kropli spadło na kolumnę. Chciał nas za to zatłuc. Musiałam odpowiedzieć za każde zło tego świata. Kiedy jakaś kobieta się rozwiodła, mówił, że wszystkie takie jesteśmy. Bił mnie o politykę, każdą swoją porażkę.

Dlaczego nic nie zrobiłam?

Bo się bałam

Chce to wyjaśnić za pomocą jakiegoś przykładu. Wybrała się z córkami do marketu. Poszedł za nimi. Na ulicy zaczął wrzeszczeć, gdzie polazły. Poczuły się takie poniżone, ale silne, przecież obok było mnóstwo ludzi. Córka zdobyła się na odwagę. Zapytała, po co przyszedł, dlaczego je tak dręczy. Zbuntowały się.

- Wyciągnął nóż sprężynowy. Ostrze przystawił córce do pleców. Powiedział, że jeśli pisnę słówko, wbije jej w ciało. Potem zabije mnie. On pójdzie siedzieć, ale będzie wiedział za co. Mnie już nie będzie i to go pocieszy, będzie warto. Ludzie to widzieli i nic! Nie pisnęłam już ani słówka.

Pod ścianą stały rzędem. A on je bił

Kiedyś ojciec kobiety nie wytrzymał cierpienia córki i wnuczek. Wezwał policję, opowiedział, co się dzieje. Policjanci spisali zeznania, upomnieli Stanisława S., nakazali, żeby to się więcej nie powtórzyło i odjechali. Kat tryumfował. Krzyczał, że był w ORMO, ma znajomości, nikt mu nic nie zrobi.

- I od tej chwili błagałam rodzinę, żeby nikomu nic nie mówiła, bo oni pójdą do swoich domów, a my tego nie przeżyjemy - kobieta znów chowa twarz w dłoniach.

Zaganiał je do tego pokoju. Ustawiał pod ścianą. W rękach miał broń, nóż i gumową zbrojoną pałę. Bił, ciął, pryskał gazem w oczy. Ta, która wcześniej padała od razów, lądowała pod drugą ścianą. Pozostałe prał dalej.

- Córki są dziś bardzo chore. Mają kłopoty z poobijanymi nerkami, sercem, jedna ma padaczkę. I te krwotoki z nosa jednej z dziewczyn. Były straszne. Pozwalał wzywać pogotowie, bo wtedy wychodził na troskliwego ojca. Lekarz zapytał, co się stało. Taki straszny stres to niebywałe u tak młodej dziewczyny. Zaryzykowałam, nachyliłam się i mimo paraliżującego strachu, że mąż usłyszy, szepnęłam mu do ucha, co się dzieje. Ale żadna pomoc nie przyszła. Nikt nie zareagował.

"Wiesz, dziś zlałem babę"

Milczeli również sąsiedzi. Słyszeli odgłosy z piekła, ale nie chcieli kłopotów. Chyba nie mogli uwierzyć, że sąsiad jest zdolny do takiego bestialstwa.

- On nie miał ludzkich uczuć. Jego matka konała w szpitalu, nic już nie mówiła. Powiedziałam, że powinniśmy do niej iść. Odpowiedział, że nie będziemy chodzić do manekina. Lecz sąsiedzi uważali go za anioła, dobrego samarytanina - wspomina kobieta.

Kiedy ona leżała skatowana, ledwie żywa, krwawiąca, on dzwonił do kolegi. - Opowiadał mu ze śmiechem: "Wiesz, jak dziś zlałem babę? Długo się nie podniesie. Nie będzie nam tu baba rządzić! Wszystkie te ku…y są takie same!". Jak on się chwalił każdym ciosem! Podjudzali się wzajemnie. A przecież mógłby mieć ciepły dom, bo ja jestem bardzo religijna, spokojna. W życiu bym go nie zdradziła. Kocham dzieci. Ale on tego nie chciał widzieć.

Myślałam, że muszę cierpieć…

Kiedyś wpadł do domu i zaczął wrzeszczeć, że chce obiad. Przerażone, chcąc uniknąć krwawej jatki, szybko robiły kotlety. Żona podała mu talerz. Cisnął nim, rozprysnął się na podłodze. - Wziął pałę i kazał zbierać. Sprzątałam, a on mnie potwornie tłukł. Krew się lała, bo odłamki talerza wbijały mi się w ręce.

Już osuwałam się na podłogę i córka skulona na fotelu krzyczała, żeby mnie wreszcie zostawił. Rzucił się w jej kierunku. I ja nie wiem skąd wtedy wzięłam siły, ale doczołgałam się do fotela i ją zakryłam. Ale i tak miała pręgi na nogach… - kobieta urywa, spazmatycznie szlocha.

Szepcze, że gdy on ją bił, ona myślała tylko o Jezusie, że on to wytrzymał, to i ona wytrzyma. Dziś wie, że źle myślała. Bóg nie żądał tego poświęcenia…

Strzelał z wściekłości w okna

Kiedy mąż dostał szału u jej koleżanki w Maliniu. Wezwano policję. Wiedzieli, że próbował dusić córkę gospodyni, że strasznie pobił żonę, ale nawet go nie szukali. W nocy strzelał do okien domu koleżanki, wybił szyby. Kobieta i jej córki ukrywały się wtedy u sąsiadki.

- Policjanci powiedzieli, że możemy zgłosić sprawę prokuraturze, ale koleżanka tego nie zrobiła. Mój mąż zagroził, że spali jej dom. Ale gdybym ja wtedy wiedziała, że są inni ludzie na świecie, którzy mogą mi pomóc, że jest taki wspaniały policjant jak Witold Kubat, że jest takie Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Mielcu, inaczej bym postąpiła. Nie miałam o tym pojęcia.

Tego dnia, 13 sierpnia 2007 roku, w Dzień Matki Bożej Fatimskiej, matka z córkami wróciły z działki. On siedział pijany przed telewizorem.

- Zaczął wrzeszczeć, że ukradłam mu komórkę. Powiedziałam, że przecież leży przed nim, na ławie. Już wiedziałyśmy, co się stanie. Zaraz zacznie nas bić. Rzuciłyśmy się do drzwi. Najważniejsze było, żeby nie dopuścić go do wyjścia. Jjak zwykle zamknie drzwi i zabierze klucz. Udało się. Wybiegłyśmy na klatkę. W takich sytuacjach miałam problem z chora córką. W silnym stresie jest jak skamieniała. Mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa. Musiałyśmy ją wlec po schodach. Córki chciały, żebyśmy uciekły do sąsiedniej klatki. Wiedziałam, że to się nie uda. Powiedziałam, żebyśmy schowały się w tej wnęce przy piwnicy. Może nas nie zauważy, przebiegnie obok i gdzieś pójdzie. Byle dalej od nas.

Wreszcie ktoś otworzył drzwi

Tak się nie stało. Stanisław S. dostrzegł skulone kobiety. Wyjął pistolet gazowy, strzelił trzy strzały. Zostały oślepione, bolały je oczy. Złapał żonę za włosy, ale się wyrwała. Uciekła na górę. Sąsiedzi zwykle zamykają drzwi, ale gdy intuicyjnie złapała za jakąś klamkę, drzwi ustąpiły. Córki zdążyły się skryć, ale ich mama już nie.

Mąż jedną ręką ścisnął ją krtań, drugą bił po głowie. Córki widziały, że mama broni się już ostatkiem sił. Szarpały ojca. Bestia w ludzkiej skórze szalała. Na chwilę pijany oprawca stracił panowanie nad sytuacją. Wystarczyło. Kobiety wbiegły do sąsiadów i zamknęły drzwi.

Zadzwoniły po policję. Przyjechała, ale kat uciekł. Mundurowi poprosili o klucze do mieszkania. Tam go nie było. Chcieli odjeżdżać. - I poczułam, że to będzie koniec, już nic mnie nie uratuje, już nigdy się nie odważę, nie znajdę sił. Jeśli oni odjadą, znów zostanę sama.

Bałam się, że tej nocy zginę. I co z dziećmi? W mojej głowie pojawił się nagły błysk: on siedzi w piwnicy! Podeszłam do okna i zawołałam policjantów. Wrócili, a ja im powiedziałam, gdzie on jest, że to czuję. I tam był, zamknięty od środka. Zabrali go - wspomina kobieta.

Tym ludziom zawdzięczam życie

Beata jest przekonana, że pomogła jej Matka Boska Fatimska, która postawiła na jej drodze tego szczególnego policjanta, Witolda Kubata. - Boże, jak o nas walczył. Jak lew! Nie pozwalał ani na chwilę się poddać, zwątpić. Woził na obdukcję, załatwił lekarza.

Z innego miasta przyjechała moja siostra, urzędniczka w magistracie dużego miasta. Ona ma obycie, jest taka zdecydowana. Nie dała się zbyć. Powiedziała, że ja muszę dziś, mimo bardzo późnej pory złożyć to zeznanie w prokuraturze, bo jutro się rozmyślę. Policjant siedział z nami do końca, żebym nie przestała wierzyć, że to ma sens - mówi z uśmiechem.

- Ja i moje córki tym ludziom zawdzięczamy życie, tym sąsiadkom, policjantowi, mojej siostrze. I starszej pani, która dziś nie żyje, ale zawsze otwierała przed nami drzwi. I pracownicom PCPR-u, które dały nam mieszkanie, pokazały inny świat. Zaznałyśmy smaku normalności. I miałyśmy siłę, żeby o nią walczyć.

"Ciebie zabiję, siebie powieszę"

A trzeba było wielkiej siły. Stanisław S. jeszcze raz pokazał, jak doskonałym jest aktorem. - Na rozprawie stał na korytarzu z różańcem w dłoni. Oniemiałam. Zbliżył się do mnie, jakby chciał się czule przywitać. Nachylił się i powiedział szybko: "Wycofaj tę sprawę, bo cię zabiję, a siebie powieszę".

Drżałam na całym ciele, ale powiedziałam sędziemu, co się stało. Mąż zaprzeczył i chyba sędzia jemu dawał wiarę. Omal się wtedy nie załamałam. Bóg dodał mi sił - opowiada kobieta.

Rozprawy były straszliwym przeżyciem dla niej i córek. Mąż wybuchał. Ale wytrzymały. Dostał 4 lata. - Ten sędzia to taki sprawiedliwy człowiek. Żadnemu z nas nie sprzyjał. Słuchał mnie i córek uważnie, ale jego też - mówi Beata.

Gdy mąż znalazł się już w więzieniu, złożyła pozew o rozwód. Wcześniej nie było o tym mowy. Gdyby mąż dostał papiery rozwodowe, zabiłby ją tego samego dnia. Miał obsesję na punkcie rozwodów. Rozprawa nie odbywała się już sądzie mieleckim, ale w sąsiednim mieście.

- Przeżyłam szok. Sędzina miała jakieś pisma od mojego męża, w którym twierdził, że jest schorowanym sierotą, że go fałszywie oskarżyłam. A przecież jego matka zmarła mając ponad 80 lat. On sam już od wielu lat nie jest dzieckiem. I swoje własne dzieci przecież prawie uczynił sierotami. A teraz ta sędzina robiła ze mnie kata, a z niego ofiarę. Sprawę rozwodową umorzyła - szlocha mielczanka. Ale złoży kolejny pozew.

Boję się, że wróci i się zemści

Córka kiedyś zemdlała w kościele. Diagnoza: to serce. U tak młodej dziewczyny… - Przez całe studia w każdą niedzielę pędziła do domu. Przez całą drogę bolał ją brzuch, głowa i serce. Tak bardzo się bała, że otworzy drzwi i zastanie nas martwe w kałuży krwi. Jej serce nie wytrzymało tego napięcia - płacze matka.

Nie chce wierzyć, że koszmar może wrócić. - To moje panieńskie mieszkanie, ale intercyzy nie mamy, więc pewnie nie będzie dobrze - wciska twarz w dłonie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24