Bumerang wraca na wokandę

Dyskoteka "Bumerang" wyleciała w powietrze 13 marca 2001 roku. W zgliszczach strażacy odnaleźli zwłoki Mirosława G., niespełna 30-letniego mieszańca Lublina. Wysadzenie lokalu sprawiło, że na właścicieli lokali gastronomicznych w regionie padł strach. Zaczęli się obawiać, że w ten sposób mafia karze tych, co nie chcieli płacić haraczu.
Śledztwo ruszyło z miejsca dzięki analizie zapisów na karcie SIM z telefonu komórkowego, który znaleziono przy zwłokach Mirosława G. Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu ustaliła, że w wysadzenie dyskoteki zamieszani byli trzej mężczyźni - Jacek P., kierownik lokalu, Zbysław B., mieszkaniec Sandomierza i wspomniany Mirosław G. Wedle śledczych motywem przestępstwa była chęć wyłudzenia odszkodowania. Podczas procesu obaj mężczyźni, oskarżeni o narażenie ludzi na niebezpieczeństwo utraty życia oraz o zniszczenie mienia dużej wartości, nie przyznawali się do winy. Irena G., matka Mirosława, sprawcy - ofiary wybuchu, jako oskarżyciel posiłkowy, przez cały proces utrzymywała, że obaj oskarżeni zamordowali jej syna, a ciało podrzucili do lokalu tuż przed wybuchem, aby zatrzeć ślady zbrodni.
W lutym br. Sąd Okręgowy w Tarnobrzegu skazał Zbysława B. na 2,5 roku pozbawienia wolności, a Jacka P., z powodu braku dowodów, uniewinnił. Z wyrokiem nie zgodziła się Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu, która zaskarżyła wyrok do Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie.
Proces Jacka P. rozpocznie się na nowo - tak przed kilkoma dniami orzekł Sąd Apelacyjny w Rzeszowie.
Wyrok w sprawie Zbysława P. został utrzymany w mocy.