Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byłem na rzeszowskiej izbie wytrzeźwień. Ledwo przeżyłem

Andrzej Plęs
Ograniczenie wolności w rzeszowskiej "wytrzeźwiałce” zniosłem fatalnie – podkreśla reporter telewizji publicznej. Teraz zapowiada walkę o godność wszystkich, którzy trafią do takiego przybytku.
Ograniczenie wolności w rzeszowskiej "wytrzeźwiałce” zniosłem fatalnie – podkreśla reporter telewizji publicznej. Teraz zapowiada walkę o godność wszystkich, którzy trafią do takiego przybytku. Krzysztof Łokaj
Jak znany reporter telewizji publicznej trafił do rzeszowskiej izby wytrzeźwień i co z tego wynikło.

Nachlałem się, nie będę się głupio tłumaczył, bo niczego nie mam na swoje usprawiedliwienie - bije się w piersi Wojciech Barczak. - Nic złego nie zrobiłem, ale to wystarczyło, żeby mnie umieszczono w rzeszowskiej izbie wytrzeźwień i poznałem życie od podszewki. I pomyślałem sobie, że muszę się tym życiem z kimś podzielić, bo to jest absolutnie złamanie wszelkich standardów europejskich. Nie powinno się tak traktować człowieka.

Zdarzyło się to Barczakowi, znanemu i nagradzanemu reportażyście telewizji publicznej, 10 maja w środku nocy. W okolicznościach nie do końca jasnych, bo on sam mówi, że próbował wyjechać z Rzeszowa autobusem do Łodzi.

Bilet miał już kupiony, ale - jak twierdzi - obsługa wyprosiła go z pojazdu, bo "był w stanie wskazującym". Wezwana przez kierowcę policja odwiozła go najpierw do szpitala, potem do izby wytrzeźwień.

Wersja policji jest inna. - Po godzinie 2 w nocy otrzymaliśmy zgłoszenie z izby przyjęć szpitala przy ul. Szopena - precyzuje kom. Adam Szeląg, rzecznik komendy miejskiej policji w Rzeszowie. - Pan nie był w stanie określić, dokąd można by go przewieść w Rzeszowie, zataczał się, nie był w stanie utrzymać się na nogach, nie miał orientacji miejsca i czasu, miał około 3 promili alkoholu we krwi, w związku z tym został przewieziony do izby wytrzeźwień. Nie mam informacji, by był agresywny, by stawiał opór.

I nie ma takiej opcji

Barczak do policji nie ma zastrzeżeń, pełen profesjonalizm i uprzejmość. - Nie było czegoś takiego jak wykręcanie łap, przymus bezpośredni - przyznaje. Jego koszmar - jak to określa - zaczął się dopiero, kiedy przekroczył próg "żłobka".

I też nie od razu, bo nad ranem przyjęto go w poczet podopiecznych, położono do łóżka i pozwolono "odespać alkohol". Odespał koło południa następnego dnia i z przerażeniem uświadomił sobie, że jego rodzina w Łodzi nie ma pojęcia, co się z nim dzieje, choć zapowiadał wcześniej, że wróci tego dnia autobusem z Rzeszowa. Nie wrócił, rodzina pewnie odchodziła od zmysłów.

- Zacząłem prosić o umożliwienie mi kontaktu telefonicznego z rodziną - opowiada Barczak. - Poprosiłem o kontakt z dowolną, choćby najbliższą kancelarią adwokacką, która by mi uświadomiła, jakie są moje prawa.

Bo - przyznaje - po kilku godzinach zamknięcia w "firmowej" piżamce najdroższego hotelu w Rzeszowie - jak niektórzy żartują - był bliski obłędu. Wiedział, jak się tu znalazł, ale nie miał pojęcia, jak stąd wyjść. I od kogo to zależy.

- Niektórzy gorzej niż inni znoszą takie zniewolenie - mówi. - Ja je znosiłem fatalnie. Miałem do czynienia z ograniczeniem wolności, a ograniczenie wolności podlega regulacjom prawnym. Więc prosiłem o prawnika.

Kontaktu z kancelarią prawną nie doświadczył, nie dano mu bezpośrednio skontaktować się z rodziną. To poprosił o kontakt z kierownictwem izby, ale i tego mu odmówiono. Z uzasadnieniem, że kierownictwa nie ma.

- To już nie były prośby, to były błagania - określa swoją postawę Barczak. W izbie wytrzeźwień nie ma dzwonka przywoławczego, jakie są w szpitalach, swoje oczekiwania podopieczny musi zgłaszać personelowi, pukając w drzwi, które są od zewnątrz zamknięte.

- Godzinami prosiłem takiego niewysokiego, niespełna pięćdziesięcioletniego opiekuna z brzuszkiem i zawsze słyszałem: "nie ma takiej opcji". A pierwsze, co robił po otwarciu drzwi, to mówił: "stary, jesteś upierdliwy, za chwilę wezmę cię na pasy, a po tych pasach to ludzie się modlą, żeby ich już nikt nie dotykał - opowiada swoje doświadczenia. - Przecież nie byłem agresywny, nie robiłem nic złego, nie domagałem się niemożliwego i nie byłem z tym panem "na ty".

Dodaje, że kiedy słyszał szczęk zasuwy z zewnętrznej strony drzwi, to truchlał ze strachu, że gość wejdzie albo z gumową pałą, albo po to, by zapiąć go w te pasy. Przecież nawet w takiej sytuacji człowiekowi należy się elementarny szacunek. Tymczasem on odniósł wrażenie, że uczestniczy w grze, w której grupa sadystów czerpie radość ze znęcania się nad zniewolonymi.

Dyrektor rzeszowskiej izby wytrzeźwień, Zdzisław Król zapewnia, że personel dochował wszelkich rygorów regulaminowych. Tyle że podopieczny żądał niemożliwego.

- Nieprawda, że temu panu uniemożliwiano kontakt z najbliższymi, to on nie wyraził na to zgody, kiedy pytaliśmy, kogo powiadomić o jego pobycie u nas - zapewnia. - Ustawa o wychowaniu w trzeźwości nie przewiduje, by w trakcie pobytu pensjonariusza udostępniać mu kontakt z kimkolwiek z zewnątrz, tym bardziej z adwokatem.

I dodaje, że kiedy przyjmuje się osobę do wytrzeźwienia, to wszystko co ma przy sobie trafia do depozytu. I nie wydaje się z depozytu niczego do chwili, kiedy podopieczny opuszcza izbę. Dotyczy to również telefonu komórkowego, którego domagał się Barczak. - Więc nie ma mowy, by dostał telefon i dzwonił na przykład do adwokata - kwituje dyr. Król. - I zapewniam, że rodziny nie chciał powiadomić, o czym jest wyraźna adnotacja w karcie. Miał możliwość podania numeru telefonu do najbliższych kierownikowi zmiany, który zawiadomiłby jego rodzinę, ale z tego nie skorzystał.

Opuszczając izbę późnym wieczorem, po 13 godzinach pobytu, podopieczny kartę podpisał. Wychodził na wolność za zgodą lekarza, bo - jak zaznacza dyr. Król - lekarz musi być obecny przy przyjęciu i wypisaniu każdego z pensjonariuszy

- I wtedy ten pan nie zgłaszał nam żadnych zastrzeżeń - zapewnia dyrektor. - Rozmawiałem z pracownikami, był wyjątkowo grzeczny, spokojny.

Barczak przyznaje, że grzeczny był, trochę z charakteru, trochę ze strachu, bo wprawdzie zatrzymać w "wytrzeźwiałce" można najwyżej na 24 godziny, ale pięć minut po wypuszczeniu można zamknąć na kolejne 24. I gotowało się w nim , kiedy opuszczał izbę, ale pretensji nie zgłaszał, żeby nie potraktowano tego jako agresji, za którą mógłby znów wrócić w piżamkę.

Proponuje, by każdy zainteresowany obejrzał sobie monitoring z jego pobytu w izbie. Bo w jego sali była kamera. Kłopot w tym, że nikt go obejrzeć nie może, bo zapisu nie ma. Dyrektor Król zapewnia, że monitoring w izbie to tylko telewizja przemysłowa, która pozwala na bieżąco śledzić to, co dzieje się na sali.

- Kiedyś był, ale rzecznik praw obywatelskich miał do tego poważne zastrzeżenia - tłumaczy.

I dodaje, że przez 7 lat dyrektorowania rzeszowskiej izbie tylko cztery razy skarżono się na tutejszy "żłobek" i jego pracowników, w tym raz do rzecznika praw obywatelskich. Na to, że nie dostawali posiłków, że byli zbyt długo przetrzymywani.

Pijany też człowiek

Dla debiutanta w "żłobku", w obcym mieście, bez kontaktu z najbliższymi, to musiało być traumatyczne przeżycie. Dlatego też reporter postanowił walczyć o godność wszystkich, którzy trafią do takiego przybytku. Po powrocie do domu Barczak skontaktował się z rzecznikiem komendanta wojewódzkiego policji w Rzeszowie.

- Chciałem dowiedzieć się, jak policja interpretuje sytuację, w której pensjonariuszowi czy pacjentowi odmawia się pomocy prawnej - tłumaczy. - Rzecznik odpowiedział, że nie wyobraża sobie, by można było czegoś takiego odmówić.

Kom. Paweł Międlar przypomina sobie taką rozmowę. - Przekazałem temu panu, że każdemu zatrzymanemu, każdemu, komu ogranicza się wolność, przysługują pewne prawa, których nie mogą unieważnić wewnętrzne regulaminy różnych instytucji - potwierdza rzecznik komendanta wojewódzkiego policji. - Także prawo do pomocy prawnej czy poinformowania jego najbliższych.

Reporter interweniował też u Macieja Chłodnickiego, rzecznika prezydenta miasta Rzeszowa, bo władzom miasta podlega izba wytrzeźwień. Próbował dowiedzieć się, jak to jest, że dyrektora placówki i lekarza dyżurnego nie było w godzinach pracy, bo w takim czasie prosił o kontakt z jednym i drugim. Dyrektor Król wie, że podopieczny szukał z nim kontaktu. I wie, że interweniował u rzecznika prezydenta miasta.

- Podobno zostawił numer do siebie, ale za chwilę już miałem telefon z ratusza, więc nie zdążyłem do tego pana zadzwonić - tłumaczy dyr. Król. - Ustaliłem z panem Chłodnickim, że już nie będę oddzwaniał, skoro ten pan kontaktował się z władzami miasta.

Nie będzie oddzwaniał także dlatego, że być może będzie się musiał z Barczakiem spotkać w sądzie - jak sugerują prawnicy izby. A i reportażysta nie wyklucza takiej możliwości, choć dobrze wie, że upubliczniając swoje doświadczenia, ryzykuje swoją zawodową reputacją, która dla każdego dziennikarza jest zawodowym kapitałem.

- Odpuściłbym, bo czuję się winny i to jest bezdyskusyjne - przyznaje Barczak. - I mam dużo do stracenia, ale jeśli każdy będzie tak myślał, to nigdy nie wyjdziemy mentalnie z epoki niewolnictwa, w którym system ma pełnię władzy nad człowiekiem.

Do "izdebki" można trafić w stanie upojenia alkoholowego, jeśli zagraża się sobie lub otoczeniu, albo daje powód do zgorszenia. Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i ministerialne rozporządzenia pozwalają na stosowanie przymusu w postaci ograniczenia wolności, unieruchomienia lub przytrzymania, zezwolone jest także przymusowe podanie leku, czego nie wolno stosować wobec pacjenta szpitalnego.

W Polsce izby powstały w 1956 roku i od kiedy samorządy wzięły je na własny garnuszek, jest ich coraz mniej. W 1994 r. było ich 64, w 2001 - 53, w 2010 r. - 46, dziś - mniej niż 30, a kolejne samorządy zapowiadają ich likwidację z przyczyn finansowych. Wojciech Barczak przekonuje, że to relikt PRL, niegodny demokratycznego państwa i niepotrzebny.

Zdzisław Król broni "wytrzeźwiałek". - Lublin zlikwidował izbę, zwożeni do szpitala nietrzeźwi sparaliżowali funkcjonowanie lecznicy - argumentuje. - Po ostatnim Euro Brytyjczycy otwarli cztery izby wytrzeźwień, są w Szwajcarii, w Hamburgu Niemcy mają swoje.

Barczakowi rzeszowska izba wytrzeźwień uświadomiła, że w Polsce są miejsca, w których obywatel ma jeszcze mniej praw, niż w więzieniu. - Są w cywilizowanej Europie kraje, w których takie przybytki byłyby nie do pomyślenia i jakoś funkcjonują - argumentuje.

- Tu można zamknąć człowieka na cztery spusty, choć nie złamał prawa, odebrać mu wszystkie rzeczy osobiste, nie pozwalać się skontaktować z rodziną, uniemożliwić pomoc prawną i nikt nikomu nie tłumaczy dlaczego, za co i na jak długo.

I to doświadczenie natchnęło telewizyjnego reportera myślą o zrobieniu filmu dokumentalnego. - Naprawdę gotów jestem zrobić z siebie pijaka, żeby pokazać ten problem - zapowiada.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24