Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byłem w Tokio, kiedy tsunami pustoszyło Japonię

Bartosz Gubernat
Z Markiem Świgoniem rozmawialiśmy wczoraj przez skypa. Inżynier w tej chwili jest w pracy w Niemczech i już ze spokojem opowiada o tym, co przeżył w Japonii.
Z Markiem Świgoniem rozmawialiśmy wczoraj przez skypa. Inżynier w tej chwili jest w pracy w Niemczech i już ze spokojem opowiada o tym, co przeżył w Japonii. Archiwum
Inżynier Marek Świgoń z Rzeszowa przeżył trzęsienie ziemi w Japonii: - Kiedy ziemia zatrzęsła się po raz pierwszy, stałem na głębokości trzech pięter, na peronie stacji metra. Podłoga ruszała się tak mocno, że trudno było utrzymać równowagę - opowiada.

Od początku marca pan Marek podróżował po Azji. W delegację wysłała go niemiecka filia firmy Bury Technolgies z Mielca. Podróż na daleki wschód miała związek z tamtejszą premierą nowego samochodu luksusowej marki Bentley. Świgoń miał sprawdzić, jak w aucie spisują się urządzenia multimedialne produkowane dla Bentleya w Mielcu.

Uciekająca podłoga

W piątek ok. godz. 14 japońskiego czasu (w Polsce było wtedy wcześnie rano) pan Marek wylądował na tokijskim lotnisku Haneda. Po odprawie wsiadł do metra, którym dojechał do stacji w centrum. Tu chciał się przesiąść do innej linii, która miała dowieźć go hotelu.

- Kiedy szedłem podziemnym korytarzem zacząłem wyczuwać wstrząsy. Były coraz mocniejsze. Chwilami trudno było złapać równowagę. Czułem się jak na statku. Starsi ludzie chwytali się ścian i betonowych słupów. Ale nikt nie panikował. Nie wiedziałem jak się zachować, więc za japończykami spokojnie skierowałem się do wyjścia. Zresztą kolejka została od razu wyłączona, dlatego musiałem poszukać innej możliwości dotarcia do hotelu - relacjonuje Świgoń.

Hotel się trzęsie

Do centrum Tokio inżynier dotarł piechotą, bo tak poradzili mu przechodnie. Został zakwaterowany w pokoju na... 27 piętrze. Ze względów bezpieczeństwa nie mógł skorzystać z windy. Nie działały też telefony. Z zaniepokojoną rodziną kontaktował się tylko przez internet.

- Popołudnie i noc minęły równie niepewnie. Co chwilę wyczuwałem wstrząsy wtórne, które jak się później dowiedziałem miały siłę ok. 6 stopni w skali Richtera. Najbardziej ruszał się telewizor, zastanawiałem się, czy zaraz nie spadnie na podłogę. Ciężko było zmrużyć oko. Jak później ustalił mój znajomy, który w Tokio ma wielu znajomych, miałem sporo szczęścia. W prywatnych domach, które nie są tak zabezpieczone przed wstrząsami było znacznie bardziej niebezpiecznie - mówi Świgoń.

70 kilometrów w osiem godzin

W trosce o bezpieczeństwo swojego pracownika firma Bury Technologies przebukowała mu bilet lotniczy i nakazała szybki powrót. Rano inżynier Świgoń wsiadł w autobus jadący na oddalone o ok. 70 km lotnisko.

- Niestety ze względów bezpieczeństwa japończycy pozamykali wiele dróg i estakad prowadzących do portu lotniczego. Na ulicach tworzyły się gigantyczne korki. Drogę do lotniska jechaliśmy prawie osiem godzin. Nie zdążyłem na samolot - opowiada pan Marek, który w tej sytuacji musiał spędzić na lotnisku całą noc. - Zresztą w takiej sytuacji były jeszcze setki innych pasażerów. Terminal wyglądał jak wielka noclegownia. Wszędzie leżeli ludzie w śpiworach - relacjonuje Świgoń.

Inżynier z Podkarpacia do domu wyleciał następnego dnia rano.

- Ogrom katastrofy zobaczyłem dopiero w telewizji. Cieszę się, że miałem tyle szczęścia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24