Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o wojnie. W Kaszycach doszło do największej pacyfikacji w obecnym Podkarpackiem

Norbert Ziętal
Tablice z zamordowanymi mieszkańcami Kaszyc.
Tablice z zamordowanymi mieszkańcami Kaszyc. Norbert Ziętal
Hitlerowcy zaplanowali wszystko z odrażającą skrupulatnością. Rano zamówili sobie sutą kolację w folwarku, potem przez cały dzień mordowali.

Wszystkich, od kilkumiesięcznych dzieci po starców.

To był odwet za udane akcje polskich partyzantów. W ciągu trzech dni, od 6 do 8 marca 1943 r., hitlerowscy oprawcy zastrzelili w kilku wioskach ponad 250 osób, z tego większość w Kaszycach.

W lasach powiatów przeworskiego, jarosławskiego i przemyskiego sprawnie działali partyzanci. Na przełomie 1942 i 1943 r. szczególnie dali się we znaki niemieckiemu okupantowi. Przeprowadzili kilka brawurowych akcji, m.in. na browar w Nienadowej. Zdobywali duże ilości broni. Ku wściekłości Niemców. Było więcej niż pewne, że leśni musieli mieć oparcie w mieszkańcach okolicznych miejscowości. Hitlerowcy rozpoczęli śledztwo. Po jakimś czasie, głównie dzięki donosicielom, wiedzieli, które wioski najbardziej wspomagają partyzantów. Surowa kara miała być przestrogą dla innych.

Do dzisiaj nie jest znany dokładny skład karnej ekspedycji niemieckiej. Jej dowódcą był Franz Schmidt, uznawany za największego zbrodniarza hitlerowskiego południowo - wschodniej Polski. Większość ekipy, prawdopodobnie trzynastoosobowej, stanowili gestapowcy, ubrani po cywilnemu. W przekazach ludności, a także z niedawnego śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej, przeprowadzonego w 2005 r., wynika, że wśród morderców były również osoby posługujące się językiem ukraińskim.

Morderczy rajd kilkunastoosobowa grupa rozpoczęła w sobotę, 6 marca 1943 r. Jak w licznym wspomnieniach rozpamiętują świadkowie, pomimo zbliżającej się wiosny, dni były wtedy jeszcze mroźne.

Komando śmierci zawitało najpierw do Łopuszki Wielkiej, niedaleko Kańczugi. W ciągu kilku godzin zamordowali 19 osób. Stąd ruszyli do sąsiedniej Rączyny. Zabrali 30 osób. Dwanaście zwolnili, osiemnaście rozstrzelali. Szybko pojechali do Pantalowic. Tutaj rozstrzelali 11 osób, wyłapanych na chybił trafił na drodze. Przymusowymi świadkami zbrodni byli sołtys, kierownik szkoły i proboszcz.

Kolację zjemy, jak skończymy zabijać

Po zbrodni hilerowcy urządzili sobie alkoholową libację. Balowali u współpracującego z Niemcami gospodarza ze sporego majątku niedaleko Kaszyc. W niedzielę długo wypoczywali, ruszyli dopiero po suto zakrapianym alkoholem obiedzie. Tylko oni wiedzieli, że to co się wydarzyło poprzedniego dnia, było tylko "wstępem" do najtragiczniejszej niedzieli w drugowojennej historii tego regionu.

Z zimną krwią, pozbawieni jakichkolwiek ludzkich uczuć oprawcy, zaplanowali sobie niedzielę. Wkraczając do Kaszyc zażądali od zarządcy folwarku, aby przygotował dla nich obfitą kolację z mięsem. Miała być gotowa na godzinę dwudziestą trzecią.

Rządca był przerażony, nie miał czym ugościć żołdaków. Pobiegł po pomoc do sołtysa Kaszyc, którym wówczas był Kazimierz Wielgosz. Szybko uradzili, że najlepiej będzie, jeżeli od największych gospodarzy z Kaszyc wezmą po kilka kur.

Sołtys pobiegł realizować "zamówienie" i od razy wpadł w hitlerowskie łapy. Uratowało go tylko to, że miał zebrać kury. Wtedy mu się udało, ale nie wiedział, że tego dnia spotka go o wiele większa tragedia.
W kaszyckim kościele akurat do końca dobiegała msza. Zaraz potem zaczęła się tragedia.

Chodzili od domu do domu i strzelali

[obrazek3] Tablice z nazwiskami zamordowanych mieszkańców Kaszyc. (fot. Norbert Ziętal)Niemcy najpierw podzielili się na dwa, po zęby uzbrojone oddziały. Potem jeszcze dzielili się na dwu, trzyosobowe grupy. Chodzili od domu do domu i mordowali. Biada temu, kogo spotkali na drodze.

- Trzech zbirów na drodze zatrzymało kobietę. Szła z dwójką dzieci, jedno niosła na ręku. Od razu, bez zbędnych pytań, zastrzelili matkę i starsze dziecko. Młodsze bardzo płakało. Jeden z Niemców wziął je za rękę, uniósł do góry i strzelił w głowę. Zwłoki wyrzucił do rowu - relacjonuje jeden z mieszkańców.

Chodzili od domu do domu i zabijali każdego, kogo zastali. Była niedziela, ludzie z sąsiednich miejscowości poprzychodzili w odwiedziny. Dlatego trudno było ustalić dokładną liczbę zabitych tego dnia w Kaszycach, bo rodziny z innych wiosek, pozabierały ciała swoich bliskich na swoje cmentarze.

W domu Badowiczów bawi się piątka dzieci. Czwórka rodzeństwa i chłopak z sąsiedztwa. Matka w kościele, ojciec, na prośbę sołtysa, biega po wsi za kurami. W pobliżu domu kobieta idzie z wiadrami wody. Dwaj Niemcy wytrącają jej wiadra, jeden strzela prosto w głowę. Po kilkunastu minutach są w środku domu.

Nie robi na ich wrażenia, że wewnątrz są same dzieci. Po kolei je zabijają. Najmłodszemu udaje się wskoczyć po łóżko. Niestety, jeden z hitlerowców to widzi. Przyklęka i strzela serią. Kilka razy trafiony chłopiec cudem przeżywa. Po jakimś czasie wygramolił się spod łóżka i położył obok martwej siostry. Potem odnalazł go ojciec i odwiózł do szpitala. Im się udało, matce i trójce dzieci nie.

Zabronili pochować zabitych na cmentarzu

[obrazek4] Tablice z zamordowanymi mieszkańcami Kaszyc. (fot. Norbert Ziętal)Komanda szalały po całej wsi. Wieczorem zasiedli do zamówionej wcześniej kolacji. Jedli, pili, grali na instrumentach i śpiewali. Wesoło było. Jakby ze żniw wrócili, a nie z ludobójczej akcji.

Wezwali sołtysa. Kazali mu zrobić spis wszystkich zabitych i dostarczyć następnego dnia. Zabronili pochowania zmarłych na cmentarzu. Twierdzili, że "polscy bandyci" nie są godni takiego miejsca.

- Aha - przypomniał sobie Niemiec i mówi do sołtysa. - Tam takich dwóch leży, co mają na sobie ładne buty. Te buty też przynieś - zakomenderował. Sołtysowi ręce opadły. Od razu się domyślił, że "tych dwóch" to jego synowie. Tylko oni w całej wiosce takie buty mieli. Tego dnia, zginęła także jego synowa i wnuki.

Następnego dnia, w ramach zakończenia akcji, Niemcy zabili kilkadziesiąt osób w Rokietnicy i Czelatycach.

Zginęli, bo byli Polakami

Dopiero następnego dnia po tragedii mieszkańcy Kaszyc odważyli się wyjść z domów. Wszędzie leżały trupy, w domach i na drodze. Nie posłuchali niemieckich nakazów i ciała swoich bliskich i znajomych zaczęli zwozić do zbiorowej mogiły na miejscowym cmentarzu. Ludzie z innych miejscowości przyjeżdżali po ciała swoich. Z tego powodu trudno ustalić dokładną liczbę zabitych w Kaszycach. Najczęściej mówi się o 136 osobach. Wybieranych na chybił trafił. Od małych dzieci, po starców.

W sumie podczas trzydniowej pacyfikacji w kilku miejscowościach Niemcy zamordowali ponad 250 osób.

Cmentarz w Kaszycach znajduje się na skraju wsi, na wzgórzu. Na nim góruje ogromny krzyż, pod nim tablice z nazwiskami i wiekiem 112 zamordowanych osób. Wśród nich dwudziestu Wielgoszów, po dziesięciu Lorenowiczów i Stasiłów, dziewięciu Huszlaków, po ośmiu Bojarskich i Hendzlów. Pod nazwiskami wyjaśnienie dlaczego musieli oddać życie: Zginęli, bo byli Polakami.

7 marca to rokrocznie smutne święto w Kaszycach. Ludzie wstrzymują się od prac i idą na cmentarz. Kładą wieńce i palą znicze. Nigdy nie zapomną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24