Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy ród Jędrzejowiczów chciałby wrócić do pałacu w Rzeszowie?

Jerzy Leniart
- Ziemiańskie rody utrzymują ze sobą kontakt - mówi Edward Mier-Jedrzejowicz. Na zdjęciu podczas uroczystości sprowadzenia urn z prochami Romana Gumińskiego i jego żony Natalii z Jedrzejowiczów w Zalesiu.
- Ziemiańskie rody utrzymują ze sobą kontakt - mówi Edward Mier-Jedrzejowicz. Na zdjęciu podczas uroczystości sprowadzenia urn z prochami Romana Gumińskiego i jego żony Natalii z Jedrzejowiczów w Zalesiu. Bartosz Frydrych
60 lat temu zostali wyrzuceni ze swoich majatków. Czy mozliwy jest powrót? - Musielibyśmy zaczynać wszystko od nowa - mówi Edward Mier-Jędrzejowicz, syn właściciela Staromieścia i Zaczernia.

Od kiedy ród Jędrzejowiczów jest związany z Rzeszowem?

Moi przodkowie pochodzą ze szlachecko-kupieckiej rodziny ormiańskiej, od XVII wieku byli właścicielami kamienicy "Pod Murzynkiem" na Starym Rynku w Warszawie. Zajmowali się handlem, sprowadzali rozmaite przyprawy i zioła korzenne ze Wschodu, nawet z Chin. Rozbiór Polski, ustanowienie granic celnych między zaborem rosyjskim i austriackim utrudniają im działalność handlową. W XVIII wieku przenoszą się do Galicji posiadającej sporą polityczną autonomię. Kupują dwór w Dylągówce, gdzie zakładają m.in. stadninę koni. Mocno angażują się w działalność polityczną. Szybko się integrują w galicyjskim środowisku ziemiańskim. Żenią się lub wychodzą za mąż za członków rodzin, m.in. Mierów, Tarnowskich, Tyszkiewiczów, Straszewskich, Geppertów, Stojowskich i Wodzickich. Adam Jędrzejowicz jest przez kilka kadencji posłem do parlamentu. W 1890 roku zostaje członkiem Rady Państwa z okręgu Rzeszów - Jarosław oraz ministrem w rządzie premiera Thuma. W 1898 roku - namiestnikiem na Galicję. Pełni również funkcję marszałka powiatu, o czym dzisiaj w Rzeszowie przypomina nazwa ulicy - Marszałkowska.

Rozrastają się też posiadłości rodu.

Jędrzejowicze dobrze gospodarują i to docenia cesarz, nadając im tytuł szlachty galicyjskiej. Dokupują Hyżne, Zaczernie, Załęże, Jasionkę oraz Staromieście. Inwestują w rolnictwo, nawet sprowadzają wagonami urodzajną ziemię z Wołynia na swoje pola, wyhodowane warzywa i kwiaty wysyłają do odbiorców koleją. Rozbudowują browar w Zaczerniu, sponsorują różne inicjatywy społeczne, np. szkoły, kościoły, stawiają dwory i pałace. Sporo pieniędzy inwestują w rozbudowę linii kolejowej Kraków - Lwów, ale hiperinflacja po I wojnie powoduje, że nie jest to dobry interes. W latach 30. XX w. mój dziadek Jan Kanty Jędrzejowicz, zgodnie z rodziną tradycją, wysyła trzech synów: Adama, Stanisława i Jana do gimnazjum w klasztorze św. Andrzeja w Brugge w Belgii. Gdy sytuacja polityczna zaczyna tam się zmieniać, dochodzi do konfliktów narodowościowych, wracają do kraju. Adam kończy studia w Wiedniu i wyjeżdża na placówkę dyplomatyczną do Strasburga. Tam zaskakuje go wojna, wstępuje do wojska, zostaje adiutantem gen. Klemensa Rudnickiego. Stanisław uczy się w szkole rolniczej niedaleko Poznania, tu poznaje swoją żonę z rodu hr. Bielskich i obejmuje majątek w Jasionce. Po wojnie przenosi się z matką i rodziną do Wrocławia. Jan Grzegorz Jędrzejowicz, mój ojciec, studiuje we Lwowie, kończy Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu.

Wybuch wojny zakłóca spokojne życie Jędrzejowiczów.

Edward Mier-Jędrzejowicz: Ojciec, po ogłoszeniu mobilizacji, żegna się z rodziną i wyjeżdża na front. W walkach pod Medyką zostaje ranny, ma przestrzeloną rękę i nogę. Udaje mu się uciec ze szpitala i uniknąć rosyjskiej niewoli. Niemcy dość przyzwoicie traktują właścicieli ziemskich. Pozostawiają ich na majątkach, ustalając tylko obowiązkowe kontyngenty. Za to, co zostaje w folwarku, można w miarę przyzwoicie żyć. Atutem Jędrzejowiczów jest posiadany od ponad stu lat browar w Zaczerniu. Piwo - oprócz masła, mięsa czy wędlin - stanowi również dobry towar pomocny przy załatwianiu różnych spraw z Niemcami. Ojciec buduje fabrykę czekoladek i cukierków w centrum Rzeszowa, które także są pożądanym produktem dla okupacyjnych urzędników. W 1942 roku umiera mój dziadek Jan Kanty Jędrzejowicz. Ojciec obejmuje majątek w Staromieściu. Podobnie jak inni ziemianie, np. Gumiński z Zalesia, czy Tyszkiewicz z Weryni, włącza się w działalność konspiracyjną. Organizuje zaopatrzenie AK w broń, pieniądze, leki. Zna doskonale język niemiecki. Rozmawiając z dokwaterowanymi w jego dworze Niemcami, zdobywa wiele cennych informacji. Współpracuje z pułkownikiem Mieczysławem Wałęgą, ps. Jur, odpowiadającym za wywiad Armii Krajowej. Uczestniczy w akcji związanej z przechwyceniem przez żołnierzy AK supertajnych niemieckich rakiet V1, V2 w Bliznem. Po wojnie ojciec nawet nam opowiada o tych sprawach - zwłaszcza o konspiracji - w ograniczonym zakresie. Chyba uznaje, że nadal obowiązuje go przysięga i tajemnica wojskowa.

Po wojnie sytuacja Jędrzejowiczów zmienia się radykalnie.

Wypędzenie Niemców w 1944 roku oznacza koniec życia Jędrzejowiczów w Rzeszowie. Do pałacu przy obecnej ul. Rycerskiej wpadają Rosjanie. Mój ojciec właśnie w kotłowni wrzuca węgiel do pieca. Pytany, gdzie jest dziedzic, pokazuje palcem na piętro. Gdy sołdaci z czerwoną gwiazdą i karabinami biegną po schodach, on wykorzystuje zamieszanie i ucieka do Jarosławia. Przez Czechosłowację i Niemcy przedziera się do armii gen. Andersa. Bierze udział w końcówce kampanii włoskiej.

Do Polski nie ma już powrotu.

Decyduje się pozostać na emigracji, bo wie, że w kraju jest na czarnej liście nowej władzy i grozi mu wyrok śmierci. Alianci tworzą dla zdemobilizowanych polskich żołnierzy obozy przejściowe. Tam mogą zdobywać nowe kwalifikacje - ojciec np. kończy kurs zegarmistrzowski. Młodsi żołnierze, znający języki, łatwiej odnajdują się w powojennej rzeczywistości poza ojczyzną. Potrafią się przekwalifikować, zdobyć nowy zawód. Starsi weterani mają z tym duże problemy. Np. gen. Stanisław Maczek pracuje jako kelner w szkockim barze. Mój ojciec zapisuje się na studia ekonomiczne. Uczy się, ale żeby utrzymać rodzinę, wieczorami naprawia zegarki. Po uzyskaniu dyplomu w 1957 roku zaczyna pracę w koncernie komputerowym IBM. Spędzi w tej firmie 28 lat jako główny księgowy. Czasami żali się, że chciałby zmienić zawód i robić coś bardziej twórczego, ale mama szybko sprowadza go na ziemię. Tłumaczy, że jego praca zapewnia naszej rodzinie stabilizację ekonomiczną.

Ile lat musi upłynąć, aby ktoś z Jędrzejowiczów mógł zobaczyć rodową posiadłość?

- W 1969 roku razem z mamą, bratem i siostrą po raz pierwszy przyjeżdżamy pociągiem do Polski. Odwiedzamy Warszawę, Kraków oraz Staromieście. Ojciec nie jedzie z nami, boi się, że zostanie aresztowany. Dopiero w 1979 roku uzyskuje oficjalną informację w konsulacie, że nic mu już nie grozi. I decyduje się na przyjazd do Rzeszowa. Ogląda pałac, w którym mieści się szpital chorób płucnych, ogrodzony murem dworski park, czteropiętrowe bloki wybudowane na osiedlu 1000-lecia.

Co czuje, widząc swój rodowy majątek?

Podchodzi do tego raczej spokojnie, choć z pewnością wewnętrznie to przeżywa. Może po 40 latach pogodził się z losem i myślą, że to zostało utracone. Znacznie bardziej emocjonalnie reaguje jego brat Adam, który podczas wojny był oficerem I Korpusu gen. Maczka, brał udział w ofensywie w Normandii, wyzwalał Holandię. Po wojnie, jako prawnik, uczestniczył ze strony aliantów w procesie zbrodniarzy niemieckich w Norymberdze. Tylko raz przyjeżdża do Rzeszowa. Na widok tego, co pozostało z majątku w Staromieściu, odpadającego tynku na ścianach pałacu, okrojonego zniszczonego parku i betonowych bloków, przeżywa szok. Jest załamany, powtarza "to już nie moje, nie mogę pogodzić się z tym, co się stało z naszym domem". Nigdy więcej tu nie powróci. Ojciec jest bardziej pragmatyczny, utrzymuje kontakt z Franciszkiem Kotulą, który przechował, jako depozyt w muzeum, niektóre przedmioty z wyposażenia pałacu. Dla rzeszowskiej uczelni przekazuje różne archiwalne materiały, współpracuje przy wydawnictwach historycznych. Teraz wydaje mi się, że miał jakby przeczucie, że coś dalej będzie, jeszcze coś pozytywnego dla jego rodziny w Polsce się wydarzy. I to się w znacznym stopniu spełniło. Ojciec zmarł w lipcu 2008 roku. Jego prochy i najstarszej siostry Marii spoczywają w kaplicy rodowej na cmentarzu w Zaczerniu.

Czy nie myśli pan o odzyskaniu rodowych posiadłości i powrocie do pałacu przy ul. Rycerskiej?

To nie jest takie proste. Bo co miałbym z tym zrobić? Park jest w szczątkowej formie, dookoła stoją bloki. Kiedyś folwark po prostu działał jak dobrze zarządzana firma. Właściciel ziemski czerpał zyski ze sprzedaży zboża, produktów rolnych, trzody, bydła, stawów rybnych... Teraz, ziemianie czy ich spadkobiercy, odzyskują nieruchomości odebrane im po 1945 roku, ale już bez tego zaplecza produkcyjnego, czyli bez ziemi, zakładów. Nie ma możliwości cofnięcia reformy rolnej, czyli hipotetycznie można założyć, że odbieram tylko park i pałac przy ul. Rycerskiej. Trzeba by zainwestować duże pieniądze w renowację obiektów i mieć koncepcję, jak by to miało pracować na siebie, tak, jak to było przed wojną. Ojciec miał kiedyś prawo przejęcia bardzo już zdewastowanego dworu w Dąbrowie, za Świlczą, który otrzymał od swojej chrzestnej matki. Tak naprawdę nie wiedział, co z tym zrobić. Mieszkał w Anglii, a ten dwór i park był zdewastowany. Wówczas zgłosiła się pani, właścicielka prywatnej firmy, której matka pracowała kiedyś w tym dworze i sentymentalnie była związana z tym miejscem. My zasadniczo jej ten obiekt przekazaliśmy. Pięknie został odnowiony. Prowadząc biznes z mężem, dysponują pieniędzmi na jego utrzymanie. Nie mając takiego biznesu, takie odzyskane zrujnowane budynki nie mają racji ekonomicznego bytu. Inny przykład - dwór w Jasionce. W 1995 roku mieliśmy prawo jego pierwokupu. Jednak ówczesna wycena była zbyt wysoka i nie skorzystaliśmy. W przetargu później kupili go obecni właściciele. Oni są jednak tutaj na miejscu i de facto mogli to zagospodarować. My mieszkamy w Warszawie. Wyrzuceni z rodzinnych majątków 60 lat temu, do których jako właściciele mieliśmy zakaz zbliżania się na odległość mniejszą niż 50 kilometrów, musielibyśmy całkowicie zmienić teraz swoje środowisko, wrócić i zaczynać wszystko od nowa. Znajomi, którzy odzyskali rodowe majątki, zwykle traktują to jako drugi dom, gdzie przyjeżdżają na weekendy, czy wakacje. W tej części Polski są to głównie mniejsze dworki. Z dużymi obiektami typu zamki czy pałace to już zupełnie inna skala problemu. Co można by zrobić np. z pałacem w Łańcucie? Albo zostawia się jako muzeum, albo przejmuje, przekształcając w centrum konferencyjne czy hotel, inwestując dziesiątki milionów złotych. Potem trzeba to jeszcze utrzymać.

Od kilkunastu lat odradza się w Polsce etos ziemiański.

Zawsze rody ziemiańskie utrzymywały ze sobą kontakt, nawet w minionych trudnych czasach, gdy pochodzenie ziemiańskie utrudniało dostanie się na studia, czy otrzymanie dobrej pracy. Organizowane są zjazdy rodzinne, ostatnio np. rodu Tarnowskich w Tarnobrzegu, gdzie zwłaszcza młodzi mogą poznać swoich krewnych rozrzuconych po całym świecie. Co dwa lata odbywają się bale maltańskie na 50 par dla debiutantów, gdzie po raz pierwszy młode panny i kawalerowie z rodzin ziemiańskich mogą się zaprezentować w tańcu. Wydawany jest biuletyn ziemiański. Jeśli w internecie wpiszemy hasło "potomkowie Sejmu Wielkiego", zobaczymy spis rodzin, które partycypowały w tym wydarzeniu i wzajemne koligacje. Co ciekawe, zaczynają się tym interesować również młodzi członkowie naszych rodów.

Dlaczego pana ojciec i pan używacie nazwiska Mier - Jędrzejowicz?

Z prostego powodu. Dla cudzoziemców wymówienie czy zapisanie nazwiska Jędrzejowicz jest dość skomplikowane. Mój ojciec nawiązał do naszej prababki ostatniej z linii rodziny hrabiowskiej Mierów, którzy przybyli ze Szkocji do Polski w I poł. XVIII wieku. To pozwoliło na łatwiejsze wymawianie nazwiska w Wielkiej Brytanii. Przypomnę, że dodatek "Mier" wywodzi się ze słynnego rodu, który założył kawalerię koronną za czasów Sasów, tzw. Koszary gen. Wilhelma Miera w Warszawie i dzierżawił kopalnię soli w Wieliczce. Ostatnia przedstawicielka tego rodu, moja prababka, wyszła za mąż za namiestnika Adama Jędrzejewicza.

Po latach pan zdecydował się na powrót do Polski. Czyli spełniła się wizja pana ojca.

Od dzieciństwa, mieszkając na emigracji w Londynie, byliśmy wychowywani w duchu polskości. Angażowaliśmy się w działalność różnych organizacji emigracyjnych. Po zmianach w 1989 roku jako ekspert zachodni pracowałem na zlecenie rządu przy koncepcji przyspieszenia rozwoju telekomunikacji w Polsce. W 1993 roku zostałem powołany na prezesa PTK Centertel (dziś ORANGE) - pierwszej sieci telefonii komórkowej, która w ciągu 3 lat pokryła zasięgiem cały kraj. To były dość pionierskie czasy. Musieliśmy zbudować całą nową sieć, w tym 120 wież przekaźnikowych. Uważam, że w mojej karierze zawodowej to jedno z najważniejszych osiągnięć. Od tego też momentu mieszkamy z żoną i dziećmi w Warszawie, działamy w biznesie i społecznie. Byłem też m.in. prezesem kanadyjskiego funduszu inwestycyjnego zarządzającego II NFI, a także członkiem wielu rad nadzorczych oraz prezesem firm telekomunikacyjnych. W 1997 r. objąłem stanowisko dyrektora generalnego ICL Poland. Teraz jestem prezesem firmy zajmującej się energią odnawialną. W 2014 r. premier Donald Tusk powołał mnie, jako przedstawiciela mniejszości ormiańskiej, do komisji mniejszości narodowych działającej przy rządzie. Jestem także członkiem Zakonu Kawalerów Maltańskich, którzy się zajmują pomocą ubogim i chorym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24