Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Damian Czykier: Pisząc pracę inżynierską, trenowałem, goniąc autobus [WYWIAD]

Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Damian Czykier: Pisząc pracę trenowałem, goniąc autobus
Damian Czykier: Pisząc pracę trenowałem, goniąc autobus Pawel Relikowski / Polska Press
- Mam nadzieję, że mityngi Diamentowej Ligi się odbędą, choć do planów podchodzę sceptycznie. Spodziewam się mniejszych zawodów w Polsce czy u sąsiadów i chce na nich pobić rekord Polski - zapowiada mistrz Polski w biegu na 110 m przez płotki i półfinalista olimpijski z Rio (2016) Damian Czykier.

Gdy się umawialiśmy, mówił pan, że będzie po obiedzie. Dobry był?
Tak, smaczniutki, jeszcze w drodze do pokoju wizytę u doktora załatwiłem. A obiad? Mięsko było dobre, tylko zupa mi nie pasowała, ale OK.

Smaczniejszy, bo przygotowany dla mniejszej grupy niż zwykle w Spale?
Rzeczywiście można zauważyć taką zależność. Dieta jest bardziej urozmaicona. Przygotowane są potrawy, które wymagają trochę więcej pracy, a nie taka masówka.

Reżim sanitarny nie jest więc taki straszny jak prognozowano?
Nie, w ogóle, najbardziej denerwujące jest w sumie zakładanie rękawiczek na stołówkę, a tak to w porządku.

A ten doktor?
Nic związanego z koronawirusem. Wizyta wiązała się z badaniami okresowymi, co pół roku się je robi, żeby podbić kartę sportowca.

To na co można sobie pozwolić w Spale poza treningami?
Kontakt ze wszystkimi jest zabroniony, możemy się spotykać tylko w swoich grupach. Ja jestem w wąskim gronie lekkoatletów i normalnie funkcjonujemy. Spotykamy się, gramy w siatkówkę plażową, jakieś karty, państwa-miasta i inne rozrywki. Właściwie jedyne czego nam nie wolno, to opuszczać ośrodka.

Rozmawiamy w sobotę przed wznowieniem Bundesligi. Które mecze będzie pan oglądał?
Żadnego? Jestem fanem esportu, piłkę oglądam tylko podczas mistrzostw świata czy Europy, czasem Ligę Mistrzów. Krajowe rozgrywki mnie nie interesują.

A "Ostatni taniec" (oryg. "The Last Dance") na Netfliksie pan oglądał?
Ten z Michaelem Jordanem? Zaczęliśmy oglądać z żoną, ale przez mój wyjazd do Spały przerwaliśmy. Na pewno do niego wrócimy po moim powrocie.

Pytam, bo pana mama Elżbieta Stankiewicz grała w koszykówkę (m.in. Polonia Warszawa, Włókniarz Białystok), tata Dariusz w piłkę nożną (m.in. Legia Warszawa, Jagiellonia Białystok), a pan, choć obie dyscypliny trenował, to biega przez płotki. Co ma takiego w sobie uprawiany przez pana sport, a nie mają te rodziców?
Przede wszystkim jest indywidualny, podczas rywalizacji liczysz się tylko ty. Decyzje, które podejmujesz, są kluczowe o sukcesie lub porażce. Co prawda lubię ducha zespołu, ale zawsze wolę być zależny od siebie niż od kogoś.

A aspekt finansowy? Czy piłkarze albo koszykarze grają czy nie, to mają pensje. Niewielu lekkoatletów może na takie liczyć. Pan musi biegać, żeby zarabiać, a przez koronawirusa nie ma mityngów.
Fakt, choć od dwóch lat współpracuję z Polską Grupą Energetyczną, mam też kilka innych źródeł dochodu. Dzięki temu mogę spokojnie przygotowywać się do imprez, które się odbędą, kiedy to wszystko się skończy. Ale nie ukrywam, że wpływy z zawodów były sporą częścią mojego dochodu.

PGE poinformowało na początku pandemii, że obniża wydatki na sponsoring o połowę. Pana to też dotknęło?
Rozmowy zakończyły się pozytywnie. W moim przypadku finansowanie pozostało takie, jakie było.

Diamentowa Liga opublikowała wstępny kalendarz zawodów, według którego miałaby się rozpocząć w połowie sierpnia i zakończyć w październiku. W tym roku mityngi chce zorganizować także m.in. Polski Związek Lekkiej Atletyki. Z pana perspektywy to możliwe?
Trudno powiedzieć, mam nadzieję, że tak, choć podchodzę do tego sceptycznie. Wiele rzeczy musiałoby wrócić do normalności. Na przykład podróże samolotami, bo o ile do Ostrawy albo Berlina można pojechać samochodem, o tyle w przypadku Paryża start mija się z celem. Poza tym w zależności od obostrzeń danego kraju jedni wrócili do normalnych treningów, inni ćwiczą w parku. Rywalizacja byłaby nierówna. Bardziej spodziewam się mniejszych zawodów gdzieś w Polsce czy u naszych sąsiadów.

To może zostanie pan esportowcem?
Ha, ha, niestety, brakuje mi trochę talentu. Mój poziom pozwala mi się mierzyć z bardzo dobrymi amatorami. Wysoko jestem w rankingach, ale to wciąż półka niżej niż profesjonaliści.

Jest coś, co można wykorzystać z esportu w biegu przez płotki i na odwrót?
Tu i tu dobrze ćwiczy się refleks. Z bieżni przydaje się mentalność. Czasem jak przegrywamy w Counter Strike’a ktoś tam w drużynie mówi: „dobra, nie mamy szans, poddajmy się”. Wtedy wchodzę ja i mówię, że nie, walczymy do końca. Poza tym podpowiadam menadżerom lekkoatletycznym, co mogliby wykorzystać z esportowych imprez. Jest kilka fajny pomysłów, wydarzenia mają taką otoczkę, że przypominają spektakl z prawdziwego zdarzenia. Niesamowite wrażenie zrobiłby na mnie mistrzostwa świata w LoL’a [League of Legends – red.].

W trakcie pandemii zawodnicy z różnych dyscyplin biorą udział w różnych turniejach, także charytatywnych, na przykład Paweł Fajdek. Dołączy pan wkrótce?
Jeszcze się wstrzymuję, trochę muszę popracować nad sukcesem medialnym w lekkoatletyce. Wtedy będę myślał o wejściu w wirtualną rzeczywistość. Moim marzeniem jest, żeby w przyszłości robić spotkania dla dzieci w szkołach, żeby mądrze i w równoważony sposób grały na komputerze i nie siedziały po nocach. Na inne rzeczy też musi być miejsce – sen, obowiązki szkolne czy domowe, aktywność fizyczna. Wszystko musi współgrać, bo człowiek się zamula jak tylko siedzi przed komputerem bez ruchu i świeżego powietrza.

Wracając do przyjazdu do Spały i oczekiwania na wyniki testu na obecność koronawirusa, wyglądało to jak z gry czy filmu science-fiction?
Tak, jakby miał miejsce jakiś atak zombie. Karetka na pustkowiu, szlaban jeden, drugi, ludzie w kombinezonach, na recepcji światła przygaszone, co tylko potęgowało nieprzyjemne wrażenie. Później każdy osobno musiał czekać w pokoju na wyniki testów. Te miały być we wtorek rano, a później mieliśmy zacząć treningi. Ale przez jakieś komplikacje czekaliśmy do godz. 23. To był męczący dzień. Dopiero w środę wyszliśmy do ludzi, zaczęła się praca i dziś już nogi wchodzą w tyłek.

Warto w takim sezonie poświęcać życie rodzinne? Na początku czerwca ma pan pierwszą rocznicę ślubu.
Spokojnie, na rocznicę wracam do żony. Zresztą zawsze staramy się znajdywać złoty środek i między obozami jestem około trzech tygodni w domu. Ze Spały wracam za tydzień, spędzamy razem rocznicę i Boże Ciało, na kolejny obóz pojadę w drugiej połowie czerwca, a później… Liczymy, że pod koniec lipca zaczną się jakieś starty.

Robert Korzeniowski powiedział na naszych łamach: "Sukces w Tokio odniosą ci, którzy będą najbardziej zdeterminowani i nie wypadną z treningowego reżimu". Dlatego m.in. zdecydował się pan na przyjazd do Spały?
Też. Potrzebowałem takiej motywacji, żeby wziąć się do mocniejszego treningu. Wcześniej oczywiście ćwiczyłem, ale jednak mniej, czasem taki trening zastępczy się rozmywał. Poza tym w Warszawie jest trochę młyn z obiektami do trenowania, obostrzenia się zmniejszyły, więc ludzie się rzucili. Wolę odczekać, aż się przewalą.

We wcześniejszych wywiadach mówił pan, że na skorzystanie z obiektu na AWF mógł się zapisać tylko na godzinę 8. Najlepszego obecnie polskiego płotkarza powinna obowiązywać kolejka?
Nie przeszkadza mi to, jestem człowiekiem bezproblemowym. Oczywiście gdybym potrzebował tego na gwałt, to walczyłbym o możliwość trenowania jak lew. Ale wiedziałem, że jadę na obóz, więc machnąłem ręką. Z AWF jest tak, że wchodzę na stadion jako reprezentant Polski, bo moim klubem jest Podlasie Białystok, a jeszcze takich znajomości nie mam, żeby mnie wepchnęli na pierwsze miejsce, ha, ha. A tak na poważnie, to po powrocie do Warszawy ustalimy z PZLA i AWF dogodne dla mnie terminy, żebym mógł swobodnie trenować.

Gdzie znajduje pan motywację do trenowania, skoro na horyzoncie nie ma żadnej imprezy?
Najlepiej postawić sobie jakiś cel, moim stał się rekord Polski. Mam nadzieję, że będę mógł go gdzieś pobić. Mityng może odbyć się bez publiczności, wystarczy rozstawić fotokomórki, sędziów i mamy zawody.

Gdyby nie studia, wybrałby pan Warszawę?
Chciałbym spróbować w życiu bardzo wielu rzeczy. W liceum nie byłem sportowcem. Biegałem przez płotki, ale traktowałem to jako hobby. Myślałem o karierze naukowej, studiowaniu za granicą. Robiłem podchody do angielskiej matury. Ale w trzeciej klasie poznałem Pawła Rączkę, mojego byłego już trenera. Pracował w Warszawie i on mnie zachęcił do trenowania. Przeniosłem się więc do stolicy, dołączając do jego grupy, a na studia poszedłem na Politechnikę Warszawską.

Czemu nie AWF?
Jestem umysł ścisły, kocham cyfry, liczenie, statystyki. Jeśli nie zostanę w sporcie po zakończeniu kariery, to będę szukał pracy w tym kierunku.

A z tych wielu rzeczy, które chciałby pan spróbować, to czego najbardziej?
Teraz najbardziej myślimy z żoną o zamieszkaniu na pół roku w innym zakątku świata. To nasze marzenie i właściwie plan. Aneta pracuje w Skanska i ma możliwość pracy przez jakiś czas w innej filii firmy. Może jakiś Londyn albo Nowy Jork... Ale tak czy inaczej to po roku olimpijskim, żeby nic nie zakłócało przygotowań.

W trakcie pandemii pomyślał pan sobie, że będzie musiał rzucić sport i iść do pracy?
To zawsze jest śmieszny temat w moim domu. Nie raz mówiłem żonie, że nie mogę doczekać się takiego normalnego życia, z pracą od do i tak dalej, ona za każdym razem odpowiada, że wspomnę te słowa, gdy w końcu do tego dojdzie, ha, ha! Lubię nowe wyzwania, ciekawy jestem jak to będzie. Ale w najbliższym czasie nie zapowiada się, żeby moje życie pod tym kątem się zmieniło. Wygramy z epidemią i wrócimy do normalności.

Jest już pan inżynierem?
No właśnie przez koronawirusa jeszcze nie. Napisałem pracę, ale terminy obron zostały poprzekładane. Możliwe, że będę się bronił jakoś niedługo przez internet.

Pana praca, to analiza efektywności linii autobusowej w Warszawie na przykładzie linii 103, o której wspominał pan w 2018 r.?
Ha, ha, dokładnie, trochę mi zeszło, ale udało się! Większość ludzi na budownictwie wybiera tematy typu projekt hali czy drogi. Mnie takie rzeczy za bardzo nie kręcą, wolę doświadczenia, żeby coś sprawdzić, poobserwować, przeanalizować. Promotor zapodał mi kilka tematów, ten spodobał mi się najbardziej. Musiałem zrobić badania w terenie, pomierzyć odległości między przystankami, ile czasu trwa na nich postój, z czego wynikają opóźnienia. Jest takie skrzyżowanie, które w porannym szczycie bardzo się korkuje. Zaproponowałem, jak rozwiązać te problemy, kto wie, może ZTM skorzysta. Ogólnie lepiej się przy tym bawiłem niż przy jakichś wzorach i rysowaniu projektów. Mogłem przy okazji potrenować, goniąc autobus!

Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]

ZOBACZ TEŻ:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Damian Czykier: Pisząc pracę inżynierską, trenowałem, goniąc autobus [WYWIAD] - Sportowy24

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24