Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dom budowali jedenaście lat, spłonął w jedną noc

Ewa Gorczyca
Jarosław Barnaś: - Straciliśmy wszystko. Zostały tylko gołe, sczerniałe mury.
Jarosław Barnaś: - Straciliśmy wszystko. Zostały tylko gołe, sczerniałe mury. Tomasz Jefimow
W półśnie usłyszał dziwny trzask. Było dobrze po północy. Dzieci w łóżkach, żona na nocnej zmianie. Zszedł na dół, zajrzał do garażu. Zobaczył, jak mały płomień wybucha z nagłą siłą. Biegł na górę, krzykiem budząc dzieci. - Pożar, musimy uciekać.

Jeśli chcesz pomóc rodzinie Banasiów, może wpłacić pieniądze na konto: PKPS - Zarząd Okręgowy Krosno, 10 1020 2964 0000 6102 0003 3878, z dopiskiem: Pogorzelcy z Tylawy - Rosalina i Jarosław Barnaś

Miejsce jest piękne. Między dwoma wzgórzami Beskidu Dukielskiego - masywnym szczytem "Piotrusia" i górą "Ostrą". Od głównej trasy do Barwinka droga odbija w lewo, przecina wijącą się Pannę i biegnie dalej w dolinie Jasiołki, zostawiając za sobą ostatnie zabudowania Tylawy.

Jarosław Barnaś wypatrzył to miejsce już dawno. Oboje z żoną są tutejsi. On z Mszany, Rosalina - spod Barwinka. Okazało się, że działka jest okazyjnie do kupienia. Wtedy wszystko było jeszcze zarośnięte wielkimi chaszczami. - Ile ja się tych krzaków, tego zielska nakarczowałem, nazwoziłem ziemi, żeby teren wyrównać - wspomina.

Marzenie o domu

Pochodzi z wielodzietnej rodziny. W domu było ich dziesięcioro. - Nie przelewało się nam, nie mogłam wiele młodym pomoc finansowo - opowiada Stanisława Maślanka, matka Jarosława.

W budowę wkładali każdą zaoszczędzoną złotówkę. Jak pożyczali, to od najbliższych. - Bałem się zaciągać kredyty w banku - przyznaje Barnaś.

Budowali ten dom jedenaście lat. Bywało ciężko, oboje dopiero kilka lat temu znaleźli stałą pracę. Jarosław jako mechanik w kamienieniołomie w Lipowicy, ona w przygranicznym barze.

Marzyli o większym, ale zbudowali taki, na jaki było ich stać. Na parterze kuchnia, korytarz, łazienka, garaż. Na poddaszu cztery pokoiki. Jarek sam robił podłogi, kładł płytki. Brat, po budowlance, ocieplił ściany, wytynkował.

Wprowadzili się w grudniu. Spieszyło się im, żeby święta spędzić wreszcie "na swoim". Wcześniej mieszkali w piątkę w wynajętym pokoju z kuchnią.

Urządzali się powoli. Najpierw nowe meble i sprzęty do kuchni. Zbierali na łóżko do sypialni. Był już telewizor, komputer. - Kamilka prosiła o drukarkę, kupiliśmy parę dni przez pożarem - opowiada Rosalina.

Nie ubezpieczyli domu. - Miałem to zrobić, ale najpierw chciałem załatwić wszystkie formalności z zakończeniem budowy - mówi Barnaś.

Obudził go dziwny trzask

W nocy z poniedziałku na wtorek Jarosław został w domu sam z trójką dzieci. 13-letnią Kamilką, 12-letnim Łukaszem i o rok młodszym Danielem. Żona miała w barze nocną zmianę. Położyli się w sypialniach na poddaszu. Kamila w swoim pokoju, Łukasz w drugim, Daniel wyprosił, że zaśnie u taty.

Jarosław nie pamięta, co go obudziło. Jakieś dziwne uczucie. Spojrzał na zegarek, była pierwsza w nocy. Chyba znowu zasnął, ale w półśnie do jego uszu doszedł jeszcze jakiś dziwny dźwięk. Jakby trzask. - Myślałem, że któreś ze starszych dzieci poszło do WC i głośno zamknęło drzwi. Nawet zawołałem, chciałem upomnieć, żeby nie hałasowały po nocy. Ale odpowiedziała mi cisza - opowiada.

Dzieciaki spały. On już miał się przewrócić w łóżku na drugi bok, ale coś go tknęło, żeby wstać. - Zorientowałem się, że odgłos pochodzi z dołu - opowiada. Zszedł sprawdzić. Otworzył drzwi do garażu. Z wnętrza buchnął mu w twarz dym i ogień.

- Tam musiało się tlić przez dłuższy czas - mówi Jarek. Jest strażakiem ochotnikiem. Wie, że po otwarciu drzwi dopływ tlenu gwałtownie rozniecił płomienie.

Jeszcze zdołał zatrzasnąć drzwi. Próbował napełnić wodą jakieś wiaderko, ale leciała z kranu cienkim strumyczkiem, w nocy ciśnienie było niskie. Gryzący dym zaczął już wypełzać do korytarza. Jarosław krzykiem budził dzieci, by zbiegły na dół. Wpadł do pokoju, chwycił przygotowane na rano do pracy spodnie i koszulę.

Bezsilność wobec żywiołu

Uciekali w nocny mróz w tym, w czym spali. Łukasz - w kalesonach i podkoszulku. Daniel w majteczkach, kapcie stały przy łóżku, wsunął je na gołe nogi. Kamila zdążyła na piżamkę nałożyć bluzę.

- Gdy dzieci były na zewnątrz, bezpieczne, próbowałem wrócić do środka. Chciałem szukać komórki, zadzwonić po pomoc - opowiada Jarosław Barnaś. Kamilka prosiła: tatusiu, ja pójdę, pamiętam gdzie położyłam telefon...

Zrezygnował po pokonaniu ledwie paru stopni na górę. Dym gryzł w gardło i oczy, dusił oddech. Niewiele widział. W korytarzu po omacku, na czworakach, szukał butów, kurtki. Z ganku wyrzucił na zewnątrz wieszak z ubraniami. Rozgrzany metal oparzył mu rękę. Dzieci patrzyły przerażone - tato, spalimy się...

Samochód tego dnia stał przed domem. Wieczorem Jarosław pracował w garażu, remontował czwórkołowiec do pracy w polu, który sam skonstruował. - Może zostawiłem szlifierkę włączoną do kontaktu i zrobiło się zwarcie? - zastanawia się teraz.

Odepchnął auto od domu, próbował uruchomić, ale silnik nie chciał zaskoczyć. Nie miał kto pomóc, od najbliższych zabudowań Barnasiów dzieli najmniej pół kilometra.

Starsze dzieci pobiegły do sąsiadów, ojciec został z najmłodszym synem. - Szukałem gaśnicy, próbowałem rzucać śnieg przez okno, żeby stłumić płomienie - opowiada Barnaś. - W końcu mogłem już tylko bezradnie patrzeć na to, co się dzieje i czekać na strażaków.

To mój dom się palił

Była druga w nocy, gdy do Rosaliny, do baru, zadzwoniła siostra. Jej dwaj synowie, strażacy ochotnicy, dostali wezwanie do pożaru. - Słuchaj, tam gdzieś się pali koło ciebie - powiedziała.

Rosalina wykręciła numer komórki Jarka. Nie zgłaszał się. Jeszcze raz, potem drugi, trzeci - i znowu tu samo. Za kolejnym razem usłyszała: "połączenie nie może być zrealizowane".

Kiedy w drzwiach baru zobaczyła sąsiadkę, Rosalina zrozumiała - to jej dom się pali. Pierwsza myśl i pytanie: co z dziećmi? Wszyscy cali - uspokoiła sąsiadka. - Dzieci przywiozłam, są w samochodzie. - Ulgi, którą wtedy poczułam, nie da się opisać - mówi Rosalina.

30 strażaków do rana dogaszało pożar. - Nie było co ratować - przyznaje st. Kpt Ryszard Kantek z PSP w Krośnie, który dowodził akcją. - Gdy przyjechaliśmy na miejsce, dom stał już w ogniu i dymie po dach. Wejście do środka było za dużym ryzykiem dla ludzi.

Zostały gołe, sczerniałe mury, ze sterczącym w środku kominem. Popalone framugi okien bez szyb, dziury po drzwiach. Ocalała kuchenna ściana, a nad nią kawałek dachu. Do kuchni strażacy lali najwięcej wody. W środku była butla z gazem, chłodzili ją, żeby nie wybuchła.

Barnasiowie schronienie znaleźli w domu siostry Rosaliny. Dostali duży pokój, w nim dwa łóżka. Ale w noc pożaru nie zmrużyli oka. Nie ma już mojego pokoiku? - pytał Daniel. Kamilka martwiła się o swoją kolekcję słoników.

Następnego dnia dzieci usiadły w kącie. Nic nie mówiły, popłakiwały. - One ten obraz płonącego domu ciągle musiały mieć przed oczami - wzdycha babcia Stanisława. Mama się niepokoi. - Dopiero grypę przechodziły, a w taki mróz, nieubrane, biegły kawał drogi po pomoc. Sąsiadka chciała je zatrzymać a one: musimy wracać, przecież tam został tato...

W środę nie chciały pójść do szkoły, ale babcia powiedziała: trzeba.
- Niech idą między dzieci, odreagują - mówi Stanisława Maślanka. - Ja widzę, że jak wnuk kolegom opowiada o tym, co się stało, to jakby jakiś ciężar z siebie zrzucał.

- Ksiądz przywiózł im nowiutkie plecaki, a rodzice innych dzieci.... - Rosalinie łamie się głos ze wzruszenia. - Po prostu zareagowali wspaniale. Przynieśli komplety podręczników, zeszyty, kredki. Uczniowie przygotowali paczuszki, każdy dał, co mógł.

Zostały zgliszcza

Małgorzata Bielec, szefowa Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Dukli, która we wtorek rano była z komisją na miejscu pożaru, długo nie mogła się otrząsnąć. Bo zna rodzinę Barnasiów od jak najlepszej strony. - Kiedyś korzystali z naszej pomocy. Ale gdy tylko oboje dostali pracę, radzili sobie sami. Przez lata żyli skromnie, wszystko, co zarobili, wkładali w budowę.

Małgorzata Bielec patrzy na zgliszcza i przywołuje z pamięci świeży jeszcze obraz nowego domu Barnasiów na tle lesistego zbocza: żółtopomarańczowe ściany, zielony dach. - Tak się cieszyli z przeprowadzki - mówi.

Rosalina Barnaś patrzy na zwęgloną stertę rzeczy nie do rozpoznania. Po policzkach ciekną jej łzy. Wczoraj o tej porze szykowała obiad w nowej kuchni, mąż akurat wrócił z pracy...

Małgorzata Bielec działa: wysłała pracownicę, by zrobiła z Rosaliną najpotrzebniejsze zakupy, ubrania, buty, żywność. Załatwiła dzieciom obiady w szkole, postarała się o uruchomienie konta pomocy dla pogorzelców. Za kilka dni rodzina dostanie zasiłek. Gmina przygotuje mieszkanie zastępcze, w byłym ośrodku zdrowia albo dawnym bloku Straży Granicznej. Sołtys Tylawy, Grzegorz Jadach deklaruje: wieś pomoże, damy drewno na odbudowę domu z gromadzkiego lasu. Ksiądz obiecał, że w niedzielę ogłosi wśród parafian zbiórkę.

Wróciła nadzieja

Koledzy z OSP skrzyknęli się do porządkowania pogorzeliska. - A jeszcze niedawno umawialiśmy się na parapetówkę - wspomina Jarek Zima, dawny sąsiad.

Pani Stanisława przyszła przeszukać zgliszcza. - Ja starej daty jestem, szkoda mi było tak wszystko zmarnować. Myślałam, coś uratuję. Garnki przecież niedawno kupili, może się jeszcze nadadzą.

Wyciągnęła ze zwęglonych szafek talerze, ale sąsiadka mówi, wyrzuć, bo śmierdzą, nie doczyścisz. Nowe ręczniki znalazła, komplet pościeli. - Dwa razy prałam, czarne smugi zostały. - Ale parę słoników Kamilki z popiołu wygrzebałam - cieszy się.

Mówi: jakie to szczęście, że Jarek się w porę obudził. Jeszcze parę minut i może już nie zdążyliby uciec.

Więc pani Stanisława chodziła między spalonymi murami i szukała też nadziei. Znaku, że skoro Opatrzność czuwała to i teraz rodziny nie opuści. I znalazła. Na ścianie w kuchni wciąż wisiał obrazek Jana Pawła II. W zgliszczach wypatrzyła czarną okładkę. Pismo Święte. Przekartkowała. Strony czyste, nienaruszone przez ogień. - Wszystkie książki się spaliły a ta nie - dziwi się.

Barnasiowie jeszcze trzy dni temu nie wierzyli, że kiedykolwiek uda się im odbudować dom. Teraz mówią: może spróbujemy. - Tyle życzliwości, tyle otuchy od ludzi, to nam daje siłę - mówi Rosalina.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24