Ablacja to inwazyjny zabieg przeprowadzany w celu całkowitego wyleczenia arytmii. Polega on na wytworzeniu w sercu niewielkiej blizny w miejscu powstawania arytmii. Tkanka serca traci w tym miejscu swoje właściwości elektryczne i przestaje być źródłem zaburzeń rytmu. Dzięki temu w około 90 procentach przypadków dochodzi do wyleczenia.
Przez 30 lat kobieta cierpiała na arytmię serca. - To o 30 lat za dużo - mówi. Wprawdzie nauczyła się żyć z chorobą, ale dolegliwość często dawała o sobie znać. - Jakiś czas sama regulowałam oddechem rytm serca. Nauczyli mnie tego lekarze. Gdy było gorzej, trafiałam do szpitala - opowiada.
W Polsce rocznie wykonuje się około 7000 zabiegów ablacji. To bardzo mało. Nasz kraj jest na jednym z ostatnich miejsc w Europie pod względem dostępności do tych zabiegów. W regionie zabiegi są wykonywane w Rzeszowie i Przemyślu. W Sanoku przeprowadził go dr n. med. Sebastian Stec, elekrofizjolog ablacyjny.
Na sali operacyjnej jak w kinie 3D
W czasie zabiegu Gryzelda Mazur była przytomna.
- Przed zabiegiem udawałam, że się nie boję, ale jakiś lęk był we mnie - przyznaje - Okazało się jednak, że nic mnie nie bolało. Tylko czasami poczułam, coś, jakby ugryzienie komara - opowiada.
Jak przeprowadza się zabieg ablacji?
- Poprzez nakłucie żyły udowej wprowadza się dwie elektrody, które "czytają" sygnały elektryczne serca i pozwalają nam określić, z którego miejsca wychodzi arytmia. Dodatkowo wykorzystujemy system do mapowania arytmii serca, dzięki któremu możemy, jak w kinie 3D, oglądać w trójwymiarowym obrazie położenie serca i ważnych struktur w sercu, a równocześnie jak w GPS, możemy zobaczyć, jak dojść do miejsca, gdzie powstaje arytmia - wyjaśnia dr Stec.
Wykorzystanie technologii 3D umożliwia znaczną redukcją użycia promieniowania RTG, co poprawia bezpieczeństwo pacjentów i skuteczność zabiegów.
Już po tygodniu można wrócić do pracy
Gryzelda Mazur już na drugi dzień po zabiegu mogła opuścić lecznicę, bo powikłania po ablacji zdarzają się rzadko. W piątek wykonano ich w sumie w Sanoku u trzech pacjentek, które miały napadowe częstoskurcze. Dwie z nich w wyniku choroby traciły przytomność.
- Moglibyśmy wykonywać znacznie więcej tych zabiegów, ale niestety mamy tylko jeden stół operacyjny - podkreśla lek. med. Andrzej Wiśniewski, kierownik Pracowni Hemodynamicznej CIS-N w Sanoku.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?