Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziennikarz Charles Arnot: z piekła Pacyfiku do zniewolonej Polski. Niezwykła historia amerykańskiego autora artykułu w gadzinowej prasie

Tomasz Borówka
Tomasz Borówka
Charles Arnot podczas rozmowy z oficerem pancernika South Dakota o odparciu japońskiego ataku powietrznego na ten okręt
Charles Arnot podczas rozmowy z oficerem pancernika South Dakota o odparciu japońskiego ataku powietrznego na ten okręt Library of Congress
Był styczeń 1943 roku – niemiecka 6 Armia wydawała akurat ostatnie tchnienie pod Stalingradem, alianckie kleszcze zaciskały się z wolna wokół dwóch innych w Afryce, a floty japońska i amerykańska lizały rany po wyczerpujących obie strony bitwach na Pacyfiku – gdy ukazujące się w okupowanej Polsce gadzinówki „Kurier Częstochowski” i „Dziennik ogłoszeń dla ludności polskiej” wydrukowały jedyny w swoim rodzaju artykuł. Była to relacja anonimowego amerykańskiego korespondenta wojennego o zatopieniu lotniskowca USS „Hornet” przez Japończyków. Jak to w ogóle było możliwe i kto był jej autorem? O tym jest ta opowieść.

„Dziennik ogłoszeń dla ludności polskiej” nie był gazetą codzienną, za to niecodzienną. Nie codzienną, gdyż ukazywał się tylko dwa razy w tygodniu. Ale tak bywało z niejedną gadzinówką (jak potocznie nazywano polskojęzyczną prasę, ukazującą się za przyzwoleniem i pod kontrolą władz okupacyjnych) i nie to przesądzało o wyjątkowości „Dziennika”. Niecodziennym był z racji terenu swojego kolportażu, którego nie stanowiło Generalne Gubernatorstwo, a część Małopolski wcielona bezpośrednio do III Rzeszy. Taki los spotkał Zagłębie Dąbrowskie, część Jury Krakowsko-Częstochowskiej od Zawiercia po Olkusz i Chrzanów, a nawet Podbeskidzie z Białą i Żywiecczyznę. Te tzw. Oststreifen administracyjnie weszły w skład Gau Oberschlesien (prowincji górnośląskiej). Zarazem wszędzie tam ludność polska stanowiła żywioł na tyle silny, że władze niemieckie postanowiły, iż zasługuje ona na nie tyle może własną, ale adresowaną do niej prasę. Co do formy „Dziennik ogłoszeń” był typową gadzinówką i to z tych skromniejszych pod względem nakładu, objętości i szaty graficznej. Publikował też podobne co reszta treści. Jak podaje „Encyklopedia województwa śląskiego”: „Dziennik zawierał informacje o zarządzeniach władz, obwieszczenia dla ludności, informacje o niektórych wydarzeniach międzynarodowych, podawano także obowiązujące godziny zaciemnienia. Sporadycznie pojawiały się przedruki pism propagandowych w języku niemieckim. W gazecie umieszczony były też stałe działy: rozrywkowy, informacje z kwatery Hitlera, wieści z frontu i ciekawostki”. „Kurier Częstochowski” był gazetą robioną nieco bardziej „na bogato”, a i ukazywał się częściej, choć również nie codziennie. Wychodził cokolwiek nieregularnie, w różne dni tygodnia, za to dosyć często miewał aż dwie dzienne edycje. Od „Dziennika ogłoszeń” odróżniały go też bardziej rozbudowana tematyka rolnicza i kościelna. Ta druga szczególnie, jako że okupant kreował „Kuriera” na „centralny organ katolicki” w Generalnym Gubernatorstwie.

„Hornet” tonie!

I oto na łamach tej gazety 15 stycznia 1943 roku zagościła niezwykła korespondencja z antypodów, z odległego Pacyfiku, i to na domiar wszystkiego autorstwa nieprzyjacielskiego dla sił kontrolujących jej wydawanie reportera. Artykuł ten, zatytułowany „Tam... oto „Hornet” tonie!” nie był długi i warto będzie przytoczyć go w całości:

SZTOKHOLM, 15 stycznia. – Wojenny korespondent agencji „United Press” przynosi w dniu 26 października ub. roku obszerne i szczegółowe sprawozdanie o zatopieniu lotniskowca Stanów Zjednoczonych „Hornet”. Sprawozdanie to jednak ukazało się dopiero teraz, kiedy Roosevelt był zmuszony przyznać się do utraty „Horneta”, a odnośne czynniki udzieliły swej aprobaty na opublikowanie. W sprawozdaniu tym czytamy, co następuje:
„W dniu 26 października ub. roku, przebywając przy jednostkach marynarki, miałem możność zauważyć celny pocisk, który spowodował unieruchomienie „Horneta" oraz słyszałem z pierwszego źródła raporty, jakie na temat walk składali oficerowie oraz marynarze.
Z punktu obserwacyjnego na pokładzie jednego ze statków liniowych miałem możność obserwowania. jak samoloty japońskie po przełamaniu ognia artylerii przeciwlotniczej oraz po pokonaniu myśliwców, fala po fali nadlatywali nad „Hornet” i towarzyszące mu statki. Była godzina 9,55 gdy nasz statek, oddalony o kilka tysięcy metrów od „Horneta” pruł fale morskie.
Nie mniej jak 40 japońskich samolotów pojedyńczo lub w grupach po dwa, trzy względnie cztery aparaty „ukazując się ze słońca”, spadały poprzez nisko leżące chmury na „Horneta”, osiągając ten okręt wcześniej, nim działa przeciwlotnicze zdołały wziąć samoloty na cel. Daremnie zmieniał „Hornet” co chwilę swój kurs.
Nagle zaobserwowałem błysk przypominający błyskawicę, a następnie kłęby dymu, spowodowane eksplozją, po czym stojący tuż koło mnie oficer zawołał: ,,Tam! „Hornet” tonie!” Oświadczyłem mu, że jest zbyt pesymistycznie nastrojony. Odpowiedzią na to były jedynie gęste, czarne kłęby dymu, unoszące się nad kadłubem morskiego kolosa. Nasz statek na razie uniknął ataku. Ponieważ jednak naszym zadaniem była osłona innych lotniskowców, przeto odpłynęliśmy pod pełną parą, aby jak najspieszniej oddalić się od „Horneta” i towarzyszących mu okrętów. Kiedy zawracaliśmy, zauważyłem, jak japoński samolot runął na pokład „Horneta”, a za nim dwa inne samoloty. „Hornet”, na którym nadal widoczne były kłęby gęstego dymu, zanurzył się od strony mostku sterowniczego. Wobec celnego trafienia pociskiem bombowym w okolicę komina, zwrotność okrętu stawała się coraz to mniejsza. Pierwszy nalot trwał około pół godziny, po czym nastąpiła 5-godzinna przerwa w operacjach, w czasie której usiłowano ugasić pożary.
Japońskie samoloty zawróciły, po czym „Hornet” został trafiony kilku torpedami. Liczni oficerowie i marynarze mieli sposobność obserwowania, w jaki sposób okrętowi zadano śmiertelny cios, po którym zanurzył się i zniknął z powierzchni morza.

Ten sam artykuł pięć dni później, 20 stycznia 1943 roku, ukazał się także w „Dzienniku ogłoszeń dla ludności polskiej”. Nietrudno domyślić się, dlaczego Niemcy zaaprobowali publikację autorstwa amerykańskiego dziennikarza w koncesjonowanych przez nich gazetach. W końcu przedstawiała ona znaczący sukces ich japońskiego sojusznika, bo takim było przecież zniszczenie wielkiego amerykańskiego lotniskowca.

Zagadka anonimowego korespondenta

Trudniej wytłumaczyć, w jaki sposób częstochowska i śląska redakcja („Dziennik ogłoszeń”, choć ukazywał się w Małopolsce, powstawał w Katowicach) uzyskały do niej dostęp. Bitwa pod Santa Cruz, w której zginął „Hornet”, miała miejsce 26 października 1942 roku. Amerykanie dosyć szybko przyznali się w mediach do utracenia w niej lotniskowca, jednak nie ujawniając jego nazwy. Dowództwo US Navy bardzo wstrzemięźliwie ujawniało szczegółowe informacje dotyczące własnych zatopionych okrętów, szczególnie tak cennych jak nieliczne wtedy lotniskowce. W przypadku „Horneta” było to wprawdzie średnio sensowne, ponieważ Japończycy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaki lotniskowiec zatopili, ale Amerykanie nie zdawali sobie z tego sprawy. Zatopienie „Horneta” ogłosili dopiero 11 stycznia 1943 roku, zaś amerykańskie gazety napisały o tym dzień później. Podkreślmy – na kilka dni przed ukazaniem się artykułu w Polsce. Zaledwie kilka dni! Jak to możliwe?

Podpowiedzią jest określenie anonimowego autora „korespondentem wojennym agencji United Press” oraz (tylko w „Kurierze Częstochowskim”) podanie miejsca uzyskania informacji, którym był Sztokholm. UP była amerykańską agencją informacyjną, jedną z największych i o międzynarodowym zasięgu. Z usług jej serwisu prasowego korzystały media zagraniczne, także z krajów neutralnych, jak Szwecja. Również i tam działały agencje prasowe. One z kolei nierzadko współpracowały z agencjami w Niemczech. Taką to, pośrednią drogą przez Sztokholm materiał dziennikarski z USA stał się bardzo szybko dostępny dla prasy w III Rzeszy i w krajach okupowanych. Jak widać, zajęło to tylko parę dni, mimo iż w rozdartym wojną i poprzecinanym liniami frontów świecie tak szybki przepływ informacji wcale nie wydawał się taki oczywisty.

Jednak to była dopiero połowa zagadki, i to ta łatwiejsza. Drugą stanowiło ustalenie tożsamości anonimowego korespondenta wojennego. Kim był ten człowiek?

Klucz do odpowiedzi na to pytanie zawierał tekst jego artykułu. Trzeba było wyobrazić sobie, jak powinien brzmieć on pierwotnie, po angielsku, i chociaż jego fragmenty przetłumaczyć z powrotem na język oryginału. A później wykorzystać potęgę internetu oraz fantastyczne możliwości, jakie dają internetowe wyszukiwarki. I udało się! Anonimowy korespondent przestał być anonimowy...

Nie przeocz

Dziennikarz wśród bohaterów

Nazywał się Charles Arnot. Autor artykułu o zatopieniu „Horneta” urodził się w 1917 roku w Scribner w stanie Nebraska. W 1942 roku Charles Pemberton Arnot był już doświadczonym dziennikarzem, mając za sobą pracę we Fremont Tribune (gdzie zajmował się także sportem) i kierowanie biurem United Press w Lincolnie, w rodzinnej Nebrasce. Ale następnie UP zatrudniła go w swoim nowojorskim biurze i to stamtąd wysłała na wojnę.

W październiku 1942 korespondent wojenny Charles P. Arnot wychodzi w morze z Pearl Harbor na pokładzie pancernika „South Dakota”, wchodzącego w skład osłony lotniskowca „Enterprise”. Okręty zmierzają na Południowy Pacyfik, by dołączyć do operującego tam już lotniskowca „Hornet”. Admirał Halsey wykorzystuje wzmocnienie swoich sił, by rzucić je do zaskakującego ataku na lotniskowce japońskie. Jednak z zaskoczenia nic nie wychodzi. Japończycy wyprowadzają morderczy kontratak, niszcząc „Horneta” i poważnie uszkadzając „Enterprise”.

Dramatyczną bitwę lotniskowców pod Santa Cruz Arnot obserwuje więc z „South Dakoty”, którą również obierają sobie za cel japońskie samoloty, uszkadzając ją nawet jedną bombą, na szczęście niezbyt groźnie. W odwet artylerzyści „South Dakoty”, po zęby uzbrojonej w działa przeciwlotnicze różnych kalibrów, zestrzeliwują wiele z nich. Wkrótce po bitwie kilka gazet w USA drukuje relację Arnota o zwycięskim odparciu przez „niezidentyfikowany pancernik” (tajemnica wojskowa!) zmasowanego ataku powietrznego Japończyków. Niestety, z uwagi na tę samą tajemnicę większa część jego korespondencji, ta opisująca zatopienie „Horneta”, zostaje w ogóle wstrzymana przez cenzurę. Jak już wspomniano, Amerykanie utajniają przed opinią publiczną jego nazwę. Zostanie ujawniona dopiero po kilku miesiącach.

Po bitwie pod Santa Cruz nasz bohater schodzi z pokładu „South Dakoty”, jednak pozostaje na Południowym Pacyfiku. Dociera na wyspę Guadalcanal, będącą centralnym punktem amerykańsko-japońskich zmagań. Pracuje więc na pierwszej linii frontu, bo na de facto oblężonym przez Japończyków przyczółku właściwie wszystko jest pierwszą linią. Wielkie, obładowane bombami Latające Fortece, podrywając się z lotniska na Guadalcanalu, nabierają wysokości już nad japońskimi pozycjami. Z ich dowódcą, pułkownikiem Saundersem, Arnot rozmawia w jego polowej kwaterze na skraju dżungli. Poznaje też asa myśliwskiego Joego Fossa oraz lotników 8 Dywizjonu Torpedowego, najgłośniejszej jednostki lotniczej całej US Navy, wybitej niemal do nogi podczas straceńczego ataku na japońskie lotniskowce pod Midway i odtworzonej niemal od podstaw. Teraz, osieroceni przez macierzystego „Horneta”, zapisują kolejne karty sławy swej jednostki, stacjonując na Henderson Field – bo tak ochrzcili Amerykanie swoją bazę lotniczą na Guadalcanalu. Przede wszystkim jednak Arnot zbiera opowieści rozbitków z amerykańskich okrętów, które poszły na dno w Ironbottom Sound (jak nazwano wody na północ od Guadalcanalu, akwen najzacieklejszych starć morskich z Japończykami, którego dno usiało mnóstwo stalowych wraków). Dziennikarz skrzętnie spisuje bezcenne relacje z pierwszej ręki, udzielane mu na gorąco przez rannych nieraz marynarzy – uczestników bitew morskich, które w historii II wojny światowej zapisały się jako jedne z najbardziej dramatycznych. Nazwy tych okrętów również utrzymywane są w tajemnicy. W pierwszych reportażach Arnota z Południowego Pacyfiku pozostają one anonimowe, podobnie jak „Hornet” i „South Dakota”.

Jedna z najlepszych historii

Zmienia się to dopiero z początkiem 1943 roku, gdy szala walk o Guadalcanal zupełnie już jednoznacznie przechyla się na korzyść Amerykanów. 11 stycznia cenzura w końcu zezwala opublikować informację o stracie „Horneta” oraz nazwy innych zatopionych okrętów. A już nazajutrz liczne amerykańskie gazety (przynajmniej kilkadziesiąt tytułów prasowych) jak Stany długie i szerokie drukują uwolniony wreszcie i nadesłany ich działom depeszowym przez United Press epicki artykuł Arnota o zatopieniu „Horneta” pod Santa Cruz, a także walecznych krążownikach „Atlanta”, „Juneau” i „Northampton” oraz niszczycielach „Laffey”, „Cushing”, „Monssen”, „Barton”, „Preston”, „Walke” i „Benham” pod Guadalcanalem. Za sprawą United Press materiał ten – zasłużenie obwołany w USA „jedną z najlepszych historii o wojnie na Pacyfiku” – staje się dostępny również w krajach neutralnych. Za ich z kolei pośrednictwem dociera także do Niemiec i okupowanej części Europy. Kontrolujący ukazującą się tam prasę Niemcy oczywiście wyselekcjonują z całego artykułu i udostępnią jej redakcjom jedynie „rodzynek”, jakim jest dla niemieckiej propagandy zatopienie „Horneta”. Ale i tak już w styczniu 1943, czyli tuż po pierwszej publikacji w USA, obszerne fragmenty materiału Arnota czytają także i polscy odbiorcy m.in. w Częstochowie, Sosnowcu, Będzinie, Żywcu czy Zawierciu.

I’m off to Yokohama

A jakie są dalsze losy Arnota po Guadalcanalu? Część 1943 roku spędza on jeszcze na Wyspach Salomona, relacjonując m.in. walki o wyspę Bougainville, lecz w październiku ponownie wyrusza z Pearl Harbor, tym razem na jednym z okrętów ogromnej floty, rozpoczynającej zakrojoną na wielką skalę ofensywę przez Środkowy Pacyfik w kierunku Japonii. Na pokładach rozbrzmiewa „Good bye, Mama, I’m off to Yokohama”, topowy wówczas jazzowy hit, nastroje są świetne. Ta flota płynie po zwycięstwo, choć do Japonii daleko i nie każdemu sądzone zobaczyć jej brzegi. Podczas walk o Wyspy Gilberta Arnot, zaokrętowany tym razem na lotniskowcu „Enterprise”, jest świadkiem startu w ostatnią misję bojową jednego z najpopularniejszych pilotów amerykańskich, Edwarda „Butcha” O’Harego. Później następują walki o atol Kwajalein na Wyspach Marshalla, wyspę Guam w archipelagu Marianów i Angaur na wyspach Palau. Na Guam Arnot ląduje z desantem, po czym wraz z kolegą Macem Johnsonem przesyłają do Stanów żartobliwe doniesienie o otwarciu na zdobytym przyczółku pierwszego biura United Press, mieszczącego się w kącie obłożonego workami z piaskiem namiotu. Ale nie ogranicza się do zbierania informacji pod osłoną tych worków. Robi to nawet wśród marines szturmujących pozycje Japończyków. Będzie też wśród reporterów, którzy ujawnią wstrząsającą zbrodnię, jaką było wymordowanie przez żołnierzy japońskich licznych Chamorro, cywilów, etnicznych mieszkańców Guam. Arnot, ujrzawszy na własne oczy ich zmasakrowane szczątki, wyśle potem do Stanów korespondencję, z której wyziera autentyczny szok i zgroza jej autora, który przecież nieraz zetknął się ze śmiercią i niejedno już na tej wojnie widział.

Na początku 1945 roku, gdy wojna powoli zbliża się do końca, Arnot jest w Londynie. Tuż po kapitulacji Niemiec w maju 1945 przybywa do Norwegii. Pisze o tamtejszym ruchu oporu i o tym, jak to osławiony norweski zdrajca i kolaboracjonista Vidkun Quisling czyści obecnie wychodki w więzieniu. Później Arnot jedzie do Berlina, by latem relacjonować z Poczdamu przebieg konferencji przywódców zwycięskich mocarstw, czyli Wielkiej Trójki. Z Berlina pisze też o niemieckich badaniach, mających na celu zbudowanie bomby atomowej. We wrześniu 1945 Arnot przyjeżdża… do Polski. Przylatuje do Warszawy samolotem, wraz z samym generałem Dwightem Eisenhowerem, dowódcą zwycięskich wojsk aliantów zachodnich w Europie, teraz składającym wizytę w zrujnowanej stolicy Polski.

Zobacz koniecznie

Polka z Powstania i Polska jak Dziki Zachód

Arnot nie przybywa do Polski tylko po to, by snuć się za VIP-ami. Ze jej stolicy przysyła reportaż, którego bohaterką jest zwykła dziewczyna uczestnicząca w Powstaniu Warszawskim. Ksenia, bo tak przedstawia się Arnotowi, podczas powstania zabiła sześciu esesmanów, straciła ojca i brata, a jej narzeczony został kaleką. Wraz z matką mieszka w zrujnowanym domu i boryka się z ciężką codziennością. O Sowietach mówi: „Wojna się skończyła. Dlaczego nie wrócą do domu?”. To nie tylko jej życzenie. W listopadzie 1945 Arnot podróżuje po Małopolsce, poszukując grobów zestrzelonych podczas wojny amerykańskich lotników. Jest tam świadkiem bezprawia i brutalnej wszechwładzy Armii Czerwonej. Na własne oczy widzi pijanych Sowietów, terroryzujących ludzi bronią i liczne ciężarówki z lend-lease’u, wywożące na wschód zrabowane dobra. „Zbyt wielka ilość broni i za dużo wódki przemieniło tę część południowej Polski w pewnego rodzaju Dziki Zachód” – pisze z Rzeszowa.

Ale na tym Dzikim Zachodzie są jeszcze walczący o swobodę Indianie. Wkrótce amerykańskie gazety drukują korespondencję Arnota, w której donosi on o rosnącym w siłę polskim podziemiu, reorganizującym się na dużą skalę na wzór Armii Krajowej, tworząc konspiracyjne „piątki”, jak podczas okupacji niemieckiej. Ta wielka, antykomunistyczna organizacja, mająca liczyć nawet pół miliona uzbrojonych ludzi i opierająca się kontrolowanemu z Moskwy rządowi w Warszawie, ma za cel wymusić wycofanie z Polski Armii Czerwonej. Podczas podróży po Małopolsce Arnot słyszał nawet o planach wzniecenia zbrojnego powstania. Oddziały AK, w imponującej sile do 3000 ludzi, na niektórych terenach nie wahają się działać jawnie, w świetle dnia – donosi Amerykanin. Według jednego z jego rozmówców, podziemie kontroluje liczne wsie południowo-wschodniej części kraju. Na dużą skalę działa na terenach wiejskich i leśnych, podczas gdy rządowe wojska rezydują głównie w większych miastach. A z więzienia w Kielcach ponoć odbito aż 500 więźniów politycznych. Determinację akowców wzmaga fakt, że ci z ich towarzyszy, którzy zaufali ogłoszonej przez rząd amnestii i ujawnili się, zostali uwięzieni wkrótce po zgłoszeniu się władzom.

Za zaciągającą się coraz bardziej żelazną kurtyną Arnot poczyna więc sobie całkiem śmiało. Wraca do Polski także w 1946 roku. Pisze o pogromie Żydów w Kielcach oraz o tym, że w okolicach Radomia miała miejsce bitwa „członków polskiej armii podziemnej znanej jako NSZ” z żołnierzami Armii Czerwonej, w której poległo 19 tych ostatnich. Do starcia doszło, gdy Sowieci dopuścili się gwałtu i rabunku w jednej z wsi. „Leśni” wspomogli jej mieszkańców, szukających odwetu na napastnikach. Korespondencje Arnota z coraz gruntowniej sowietyzowanej Polski oburzają oczywiście jej nowych, komunistycznych władców. Oskarżają Amerykanina o tendencyjność. Tymczasem ten tylko bacznie obserwuje i analizuje, po czym rzetelnie relacjonuje w wolnych mediach Wolnego Świata postępujące zniewolenie Polski przez ZSRR. Także kneblowanie w niej wolności prasy. „Jeżeli przeczytałeś jedną polską gazetę, przeczytałeś je wszystkie” – zauważa cierpko w jednym ze swoich artykułów.

Przeciw moskiewskiej propagandzie

Doświadczenia Arnota z Polski – obok tych z Berlina i radzieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech – kształtują jego wrogie nastawienie wobec komunizmu. W 1948 roku staje na czele stworzonej z jego inicjatywy i działającej w zachodnich strefach okupacyjnych agencji informacyjnej Amerika-Dienst. Jako jej dyrektorowi, Arnotowi przyświeca cel dostarczania niemieckim mediom rzetelnych i atrakcyjnych materiałów z USA, mających przeciwstawić się zalewającej ich kraj antyamerykańskiej propagandzie z Moskwy. Z usług Amerika-Dienst korzysta blisko 200 niemieckich gazet. Jeszcze później Arnot podejmuje pracę w Międzynarodowym Oddziale Prasy i Publikacji Departmentu Stanu USA, by prowadzić „Kampanię Prawdy”, przeciwstawiającą się czarnej propagandzie Sowietów. I będzie to robił inteligentnie, m.in. zbierając rosyjskie przekazy medialne dla adresatów z różnych stron świata i prezentując następnie odbiorcom kompromitujące, wzajemne sprzeczności tych populistycznie formułowanych treści. „Sowieci są naszymi najlepszymi sprzymierzeńcami. Dostarczają nam więcej materiałów, niż ktokolwiek inny” – stwierdzi kiedyś z ironią.

Nie zarzuci też zawodu korespondenta. Będzie relacjonować kolejne wojny, jak izraelsko-arabska (te sześciodniowa) czy wietnamska. Przeprowadzi wywiad z pierwszym premierem niepodległych Indii, Jawaharlalem Nehru. Jego głos usłyszą radiosłuchacze, nieraz zagości też w domach telewidzów. Umrze w roku 1998, nigdy się nie dowiedziawszy, że jeszcze w czasie II wojny światowej jeden z jego licznych artykułów ukazał się w okupowanej Polsce – tej samej, którą pod kolejną okupacją odwiedził kilka lat później.

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24