Ekonomista: końca podwyżek na razie nie widać

- Tylko w ciągu kilku ostatnich tygodni podrożały pieczywo, masło, cukier i słodycze. Coraz droższa jest benzyna, a wczoraj wzrost cen zapowiedzieli producenci nabiału, wędlin i napojów. Z czego to wynika?

- Powodów jest kilka. Po pierwsze nasz rynek jest uzależniony od zagranicy, skąd importujemy wiele produktów oraz surowców. Kiedy tam coś idzie nie tak, kłopoty odbijają się na Polsce. I tak, np. ze względu na niedawne susze w Rosji dzisiaj mamy droższe zboża, a co za tym idzie, płacimy więcej za pieczywo.

Druga sprawa to rosnący popyt na pewne produkty. Zgodnie z zasadami ekonomii, zawsze, kiedy na coś jest duże zapotrzebowanie, producenci starają się wykorzystać moment i zarobić na towarze jak najwięcej. Tak jest w tej chwili np. z cukrem. Z resztą Polacy sami nakręcają spiralę podwyżek. Panika w sklepach i masowe zapasy to woda na młyn dla producentów. Podnoszą ceny o więcej niż powinni, bo wiedzą, że cukier i tak się sprzeda.

- Ale zapasów paliwa nikt nie robi, a mimo tego tankujemy coraz drożej.

- Tutaj powody podwyżek są nieco inne. Przede wszystkim chodzi o zamieszanie na bliskim wschodzie, gdzie wydobywa się mnóstwo ropy. Gdyby Libia była małym eksporterem paliwa, pewnie kierowcy nawet nie odczuliby podwyżek. A ponieważ jest mocnym graczem, wprowadziła mnóstwo zamieszania na światowych rynkach.

- Kiedy można się spodziewać stabilizacji cen?

- Niestety nie prędko. Z ekonomicznego punktu widzenia w tej chwili jedna podwyżka rodzi kolejną. Bo kiedy rosną ceny paliw, drożeją koszty transportu chleba do sklepów, a wyższe koszty energii odbijają się na rosnących kosztach produkcji większości produktów, z których korzystamy na codzień. Taka sytuacja jest bardzo niepokojąca. Bo jeśli ludzie nie będą wydawać pieniędzy dojdzie do załamania w gospodarce.