Gdańsk na archiwalnych zdjęciach
W styczniu 1946 roku Willy Keller, młody radiooperator z amerykańskiego statku „Park Victory", odwiedził Gdańsk.
Jego statek przypłynął z darami UNRRY. Rozładunek w Porcie Gdańskim trwał co najmniej trzy dni. Willy Keller miał dużo czasu na zwiedzanie. Było zimno, śnieg przykrywał ruiny, ale mocne słońce zachęcało do robienia zdjęć. Miał ze sobą nowoczesny, jak na tamte czasy sprzęt - aparat Leica z kolorowym filmem. Spacerował po zrujnowanych uliczkach i robił zdjęcia.
Wizyta w sławnym, choć wtedy martwym mieście przygnębiła go na tyle, że chciał jak najszybciej zapomnieć o tym, co widział. Zdjęcia przeleżały kilkadziesiąt lat w teksańskim domu Kellera. O swojej przygodzie w Gdańsku emerytowany marynarz przypomniał sobie w 2007. Trafił w Internecie na stronę, która ma w nazwie słowo Danzig.
Park Victory w Porcie Gdańskim
W poniedziałek 14 stycznia 1946 roku „Dziennik Bałtycki" na ostatniej, szóstej stronie w rubryce „Ruch statków“ informuje: „Kanał portowy: amerykański »Park Victory« - wyładowuje drobnicę“. Statek przypłynął do Gdańska z darami z Zachodu, od tzw. cioci UNRRY - udzielającej pomocy obszarom wyzwolonym po II wojnie światowej. Na jego pokładzie przypłynął młody radiooperator Willy Keller.
- To nie jest bezpieczne miejsce - pomyślał, gdy zobaczył ruiny i zgliszcza. Nie mylił się. W mieście dużo było szabrowników. Słyszało się o kradzieżach, napadach, nawet zabójstwach. Szalały choroby zakaźne. Panował głód. Brakowało wszystkiego.
To nie zachęcało do wycieczek turystycznych. Jednak młody Amerykanin był odważnym człowiekiem. „Jestem pierwszy i być może ostatni raz w tym sławnym mieście" - pomyślał, wyjmując z torby Leicę z jedną rolką kolorowego filmu. Do opuszczenia statku przekonała go także wyjątkowo piękna aura - dzień był bardzo słoneczny, raj dla fotografa.
Sławne, ale martwe miasto Gdańsk
Keller pamiętał Gdańsk z przedwojennych fotografii, słyszał o nim wiele, a zobaczył ruiny, zwały gruzu, wypalone szkielety kamienic, podziurawione kulami mury.
Szedł drogami bez nazw, które zamieniły się w kręte ścieżki pomiędzy gruzowiskami. Nie wiedział, jak nazywały się ulice i place, które kiedyś zachwycały swoim pięknem - spacerował Długą, Piwną, Chlebnicką, był nad Motławą, na Długim Pobrzeżu, na Targu Drzewnym i Węglowym. Potykał się o deski, cegły, belki z dachów, omijał wraki samochodów i tramwajów.
Miasto wydawało się opustoszałe, odbudowywano tylko ważniejsze obiekty - Akademię Lekarską, szpitale.
Willy co kilkadziesiąt metrów robił zdjęcie. By ujęcie się udało, często wchodził na górę gruzu. Dziwił tym przechodniów. Patrzyli z nieufnością, niektórzy unikali aparatu i nie chcieli się znaleźć w kadrze.
Gdańsk kiedyś i dziś. Zobacz, jak zmieniły się popularne miejsca!
Mało kto się odzywał. Mówili do siebie szeptem. Keller pierwszy raz usłyszał mowę polską. Nie mógł wiedzieć, że nie jest jednorodna. Nie odróżniał języka polskich gdańszczan od brzmiącej inaczej mowy przesiedlonych Polaków ze wschodnich ziem lub przybyszów z południa.