Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia Sławka z Rzeszowa. Jego życie wisiało na włosku

Katarzyna Mularz
- Sławek nie odpuszcza. Jego determinację, serce do walki i progres, jaki się dokonał, po prostu trzeba zobaczyć. On motywuje nie tylko siebie, ale przede wszystkim innych - mówią znajomi z klubu. Na zdjęciu od lewej: Wojciech Skubiszewski, Sławek Przyłucki, Michał Rzeszutek.
- Sławek nie odpuszcza. Jego determinację, serce do walki i progres, jaki się dokonał, po prostu trzeba zobaczyć. On motywuje nie tylko siebie, ale przede wszystkim innych - mówią znajomi z klubu. Na zdjęciu od lewej: Wojciech Skubiszewski, Sławek Przyłucki, Michał Rzeszutek. Fot. Krystyna Baranowska
- Jak widzę tabliczkę z napisem "Warszawa", to mnie mdli. Rzyganie, chemia, operacje - tylko z tym mi się to miasto teraz kojarzy. Rzeszów to normalność, ostoja - mówi Sławek, chłopak który się nie poddał

To było dwa dni po maturze. Sławek Przyłucki miał wówczas 19 lat, głowę pełną planów na wakacje i wymarzone studia w perspektywie. Z okazji zakończenia egzaminów wybrał się z kolegą na basen. Wprawdzie od jakiegoś czasu dość silnie bolała go ręka, ale lekarze przepisywali maści i zapewniali, że to nic takiego. Datę pamięta do dzisiaj: 27 maja. To wtedy jego życie wywróciło się do góry nogami.

- Zjeżdżałem na zjeżdżalni, kiedy ręka po prostu się złamała - sama z siebie. Miesiąc po tym incydencie dowiedziałem się, co mi jest - wspomina.

Diagnoza, jaką usłyszał, zwaliła go z nóg: złośliwy nowotwór - kostnia- komięsak z przerzutami do płuc. Lekarze nie dawali mu większych szans, bo rak był już bardzo zaawansowany. Sugerowano, że jedynym rozwiązaniem jest amputacja ręki, w której rozwija się nowotwór. Wtedy był w takim szoku, że zgodziłby się na wszystko, żeby tylko móc wziąć chemię i pójść do przodu. Jego rodzice postanowili się jednak nie poddawać. Zaczęło się gorączkowe szukanie placówki, która nie tylko będzie go leczyć, ale i uratuje kończynę. Tak trafił do Warszawy.
- To był, co prawda, oddział dziecięcy, ale tam choć dawano mi nadzieję. Na tym dla dorosłych usłyszałem, że trzeba ciąć, bo inaczej nie ma szans. Tutaj natomiast zaczęto mówić o endoprotezie, że może uda się rękę uratować - opowiada.

Człowiek cyborg

Kolejną datą, której Sławek pewnie nigdy nie zapomni, jest 29 września 2010 r. To był dzień przed decydującą operacją. Lekarka zaprosiła go do gabinetu i - badanie po badaniu, rentgen po rentgenie - palcem pokazała, dlaczego szanse na uratowanie ręki są znikome. W tym momencie nowotwór był tak wielki, że zaczął otaczać nerwy. I znowu - najlepsza będzie natychmiastowa amputacja.

- Siedziałem wtedy z długopisem w dłoni nad oświadczeniem pacjenta i słuchałem tego wszystkiego. Kiedy skończyła, pamiętam, że powiedziałem: "żeby pani się nie zdziwiła, jak będę miał tę rękę".

Operacja trwała 6,5 godziny. Uratowanie ręki chłopak zawdzięcza uporowi swojemu i rodziców, ale przede wszystkim - lekarki, która zawzięła się, że to się da zrobić. Po zabiegu jeden z operujących lekarzy wyszedł z sali i powiedział mamie Sławka: "wbrew wszystkim znakom na niebie, mają państwo syna cyborga". Cyborga - dlatego że z lewej ręki wycięto mu wszystko, co tylko się dało, a w zamian włożono metalowy pręt.

Później chłopak przeszedł jeszcze dwie operacje płuc, na których pojawiły się przerzuty. Tymczasem przyplątała się sepsa. Mówi, że dużo było tych dodatkowych "atrakcji", ale nie ma już o czym gadać.

Dam radę

- W teorii jest pięć faz przechodzenia choroby: zaprzeczenie, gniew, negocjacje, depresja i - na końcu - akceptacja. Ja najpierw dostałem porządny cios w twarz: przecież ludzi w moim otoczeniu to nie dotyczy! Tymczasem sam musiałem wziąć to na klatę. Jak miałem pierwszą chemię, to nie zakładałem, że to się może nie udać. Szedłem z myślą, żeby jak najszybciej było po wszystkim. Potem było jednak coraz trudniej. Najgorsze były "spadki" po każdej chemii. Wtedy wszystkie wartości krwi idą do zera i trzeba się jakoś podnieść - wspomina.

Mimo tego, że każdą kolejną chemię znosił coraz gorzej, nigdy nie pomyślał, że może trzeba dać sobie spokój. Dzisiaj mówi, że patrząc na swoich rodziców, którzy stawali na głowie, żeby mu pomóc, nie mógłby tego zrobić.

- Oboje bardzo mnie motywowali, ale widziałem czasami, zwłaszcza wieczorem, że mamie jest źle. Głupio by było w tej sytuacji powiedzieć: "sorry, ale ja nie dam rady" - mówi.

Wszystko na "nie"

27 maja - tego dnia dowiedział się, że jest chory i dokładnie w tym dniu, ale rok później, dostał wypis ze szpitala. Operacje się udały, a ogromny guz - wbrew obawom lekarzy - bardzo dobrze zareagował na chemioterapię. Dzięki temu udało się skrócić czas leczenia, a Sławek zamknął za sobą rok, którego najgorszemu wrogowi by nie życzył.

- Przez ten czas tak zupełnie nie wylogowałem się z życia. Dostałem się na biologię tam, gdzie chciałem - w Krakowie i Warszawie - ale ostatecznie wybrałem Rzeszów. Ta Warszawa to mi się teraz tylko z jednym kojarzy: rzyganie, chemia, operacje. Mdli mnie na widok samej tabliczki z nazwą miasta. Rzeszów natomiast stał się dla mnie ostoją. Tutaj oddychałem swobodniej - opowiada.

Powrót po chorobie do rzeczywistości nie był jednak prosty. Chłopak zamknął się w sobie, dużo czasu spędzał w domu, sporo przytył. Ciągle był na "nie". W końcu z pomocą przyszedł przypadek.

Gruby to ja byłem

- Leżałem w wannie i z nudów przeglądałem Facebooka. Mignęło mi, że któryś ze znajomych coś lubi. Zobaczyłem "Skubiego" ze sztangą i hasło: crossfit. Nie miałem pojęcia, co to takiego, więc przeglądnąłem Internet. Potem bez większego zastanowienia napisałem do niego mail. Opisałem, co i jak ze mną. Zapytałem, czy mógłbym spróbować. Tydzień później byłem już na pierwszym treningu. Szczerze mówiąc, wyglądało to średnio - śmieje się chłopak.

- Średnio? Ciężko powiedzieć - prostuje Wojciech "Skubi" Skubiszewski, trener w klubie CrossFit Rzeszów. Jasne, na początku miał problemy z tym, żeby przebiec kilkadziesiąt metrów, ale przecież nie wolno skreślać nikogo, kto chce trenować. Mail od Sławka to był rodzaj wyzwania. Trzeba było się zastanowić, jak zaplanować pod niego trening, ale z ćwiczeń na ćwiczenia nasze zaskoczenie nim było coraz większe - opowiada.
Przygodę z crossfitem Sławek zaczynał "na zero". Szybko się męczył, ćwiczenia, które inni wykonywali bez problemu, dla niego były nie do pomyślenia. W dodatku wszystko to, co oni robili dwiema rękami, on musiał wykonać jedną. Skakanie na skakance, stanie na rękach, pływanie - to, wbrew pozorom, można robić z niesprawną kończyną, ale wysiłku trzeba włożyć za trzech. No i Sławek faktycznie zaczął trenować na maksa. W ciągu dnia ćwiczył z rehabilitantem operowaną rękę, wieczorami pojawiał się na zajęciach crossfitu.

- Kiedyś Sławek podchodzi do sztangi. Ja widzę, że sporo tam na niej jest, a gość się pod nią ładuje. Wołam: "Sławek, nie masz tam za dużo?". A on mi tylko powiedział: "nie", po czym zrobił z nią dziesięć przysiadów.
Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie - opowiada Wojciech.

Na pierwszym treningu Sławka obserwował też Michał Rzeszutek, który na co dzień trenuje crossfit.

- Jemu już po kilkunastu krokach chciało się wymiotować, organizm się buntował, mięśnie były niedotlenione. Niesamowite jest to, że w ciągu niecałego roku ktoś z taką historią wykonał tak ogromny skok. On teraz biega, dźwiga ciężary, a jedną ręką pływa szybciej niż niejedna osoba żabką czy kraulem - opowiada.

W niecały rok Sławek zrzucił 13 kilogramów i wrócił do świata. Zasługa crossfitu i całej rzeszowskiej ekipy jest w tym niebagatelna.

- Tu jest tak, że z każdym przybijasz piątkę, a jak jest ci źle, to idziesz się umęczyć. Crossfit pomógł mi stanąć na nogi - przekonuje.

Jeszcze się spotkamy

Niezłomna postawa studenta robiła tak ogromne wrażenie, że znajomi i przyjaciele z klubu postanowili jakoś to uhonorować. Pomysł nagrania filmu o bitwie, jaką z chorobą i z sobą stoczył chłopak, wyszedł od Wojtka, Michała i Piotra Skorupki. Ten ostatni miał w Warszawie kolegę filmowca, który po przeczytaniu bloga Sławka uznał, że chce i wie, jak to zrobić. Tak powstał kilkuminutowy klip pod treściwym tytułem: "Wygrałem".

- Mateusz Kanownik przyjechał do Rzeszowa specjalnie po to, więc skondensowaliśmy nagranie do trzech dni. Sławek? Jemu po prostu oznajmiliśmy, że trzeba to zrobić, żeby zabukował sobie weekend. Nie było zbędnej gadki - śmieje się Michał.

Na filmie, który został udostępniony na YouTube po polsku, ale z angielskimi napisami, można zobaczyć krótki wycinek z życia człowieka, który walczy o siebie i ma w tym ogromne wsparcie innych ludzi. "Wygrałem" oglądnięto już ponad siedem tysięcy razy. Obejrzał to też Marcin, który napisał do Sławka: "Podobnie jak Ty, wiem jak ciężkie jest życie z endoprotezą. Wiedz, że po obejrzeniu tych czterech minut pierwszy raz w życiu sobie coś przysiągłem. Jak tylko wrócę do sił - a wrócę na pewno - widzimy się na rzeszowskim crossficie!".

- Ta wiadomość to była dla nas największa nagroda. Tak samo świadomość, jak bardzo ważny ten film był dla rodziców Sławka - mówi Michał.

Walcz ze wszystkich sił

Rok wcześniej, zanim to wszystko się zaczęło, Sławek jechał samochodem z przyjacielem. Rozmawiali o tym, co by było, gdyby któryś z nich poważnie zachorował. Obaj uznali, że wtedy to już tylko rozpędzić samochód i na pełnym gazie wjechać w jakiś mur, bo to przecież i tak wyrok śmierci.

- To strasznie głupie było - mówi dzisiaj. - Już wiem, że - po pierwsze - rak nie musi oznaczać końca, a - po drugie - warto jest żyć. Nauczyłem się, że trzeba szanować każdy dzień i doceniać to, co ma się tu i teraz. Jak chcesz coś z sobą zrobić, to po prostu zrób.

***
Za kilkanaście miesięcy chłopak będzie mógł powiedzieć, że jest zdrowy - wtedy minie 5-letni okres od zakończenia leczenia. Prognozy są bardzo dobre.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24