Mróz wypędził z melin tylko niektórych bezdomnych. Część nadal igra ze śmiercią, gnieżdżąc się w kanałach grzewczych, altankach ogrodowych, czy piwnicach albo strychach domów.
Nic na siłę
- Mamy 26. pensjonariuszy i moglibyśmy przyjąć jeszcze kilkunastu, gdyby się takowi zgłosili - słyszymy od Zenona Gielarka, kierownika schroniska Towarzystwa Św. Brata Alberta w Stalowej Woli. - Nie ma tłoku jak w poprzednich latach, bo część potencjalnych podopiecznych woli marznąć, niż trzeźwieć.
Od listopada patrole policji i straży miejskiej wynajdują bezdomnych, oferując przewiezienie do schroniska. Policjanci są jednak bezradni, wobec opornych.
- Wiemy o tym, że zabierając jakiegoś nietrzeźwego do policyjnej izby, czasami ratujemy go przed zamarznięciem. Po wytrzeźwieniu znów pije i śpi gdzieś na strychu - mówi st. asp. Andrzej Walczyna, rzecznik prasowy policji w Stalowej Woli.
Nie chcieli pomocy
Bezdomnych, którzy śpią w altankach niedaleko schroniska, próbują przekonywać sami podopieczni schroniska. Jak do tej pory, bezskutecznie.
- Byliśmy po nich w czwartek, to uciekli, a jak dzień później trafili na nich policjanci, to odmówili przyjęcia pomocy - mówi Gielarek.
Warunkiem pobytu w schronisku, jest trzeźwość. Niedawno jeden z bezdomnych, kilka razy był przywożony do schroniska. Gdy tylko się zagrzał i zjadł jakąś strawę, uciekał. Od kilku dni nie żyje. Jego przykład nie jest żadnym ostrzeżeniem dla innych bezdomnych.