Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ja chcę tylko żyć!

Grzegorz Michalski
21-letni Artur Stachoń w swoim krótkim życiu przeszedł już wiele. Dwa lata temu zachorował na raka. Już myślał, że wszystko dobrze, gdy w mózgu pojawił się guz...

Zamyślony, spokojny, rozmowny. O Arturze powiedzieć można wiele, ale na pewno nie to, że choroba pozbawiła go uśmiechu. To chłopak, po którym nie widać tego, że w ostatnich miesiącach żył na krawędzi. W kwietniu minie dwa lata odkąd rozpoczął zmagania ze straszliwym nowotworem.

- Bolała go noga. Nie miał jej napuchniętej. Byliśmy u lekarza, zrobił prześwietlenie, ale nie wyszło, żeby było coś nie tak - opowiada Celina Stachoń, mama Artura. Chłopak jak jego rówieśnicy chodził do szkoły. Wymarzył sobie, że zostanie budowlańcem. Chciał wykańczać domy. Choroba dopadła go na 3 miesiące przed ukończeniem szkoły zawodowej. Chodził do jasielskiej „budowlanki”. Naukę musiał przerwać. Otrzymał dyplom ukończenia, ale egzaminu na budowlańca zdać już nie miał czasu.

Walka z czasem

Kiedy usłyszał diagnozę, każdy dzień był dla niego ważny. Po serii badań lekarze stwierdzili, że w jego organiźmie jest zbyt mało krwinek czerwonych. Od razu trafił do szpitala. Lekarze nie mieli wątpliwości: Artur ma raka kości. Jednak 22-latek miał trochę szczęścia. Nowotwór zajął jedynie komórki miękkie. Z nogi choroba rozpoczęła robić przerzuty do pachwiny.

- Nie było mnie wtedy w Polsce. Przyjechałam od razu, jak się dowiedziałam. Córka od razu zaczęła wyszukiwać jakiegoś onkologa. Znaleźliśmy profesora Rutkowskiego z Warszawy. Napisała mu maila i po dwóch tygodniach pojechaliśmy do stolicy na konsultacje - dobrze pamięta ten okres pani Celina. Tam na jednym z najlepszych oddziałów onkologicznych w Polsce Artur ponownie przeszedł serię badań. Na ich podstawie lekarze przygotowali dla niego odpowiednie leczenie. Chłopak został poddany mocnej chemioterapii i leczeniu poprzez naświetlanie (tzw. radioterapia). Co trzy miesiące musiał stawiać się w Warszawie, by odebrać kolejną dawkę chemii. Po kilku miesiącach lekarze stwierdzili jednoznacznie: komórek rakowych w organizmie Artura nie ma! W domu rodziny Stachoń nastała radość. Wszystko było w najlepszym porządku. Do czasu...

Okropna choroba nie odpuściła szybko

W listopadzie Artur zaczął odczuwać coraz silniejsze bóle głowy. Do tego dochodził lekki niedowład prawej ręki. - Doszło do tego, że nie był w stanie samodzielnie jeść. Dwa tygodnie leżał w jasielskim szpitalu. Był karmiony - przyznaje mama 22-latka. W szpitalu zrobiono Arturowi tomografię komputerową. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia po raz drugi w swoim życiu chłopak usłyszał dramatyczną diagnozę. Lekarze stwierdzili, że w mózgu ma guza. - I do tego ma aż 3 centymetry! Ponownie były robione mu badania. Z Jasła lekarze po raz kolejny wysłali go do Warszawy - opowiada pani Celina. Tam czym prędzej przeprowadzono operację usunięcia złośliwego guza. Po zabiegu przez kilka dni nie chłopak pamiętał ostatnich dni przed wycięciem guza.

Artur 28 grudnia zeszłego roku miał operację usunięcia guza z mózgu. Chłopak czuje się już o wiele lepiej. Teraz miał badania onkologiczne, które mają stwierdzić, czy w jego organizmie nie ma już przerzutów. 8 marca będą wyniki. Wtedy też lekarze przygotują plan na najbliższe miesiące dla mieszkańca Kątów.

- W najlepszym wypadku będzie to kontrola, do której będę się musiał stawiać na klinice co trzy miesiące - tłumaczy Artur. Dla niego groźne okazać może się zwykłe przeziębienie. Dlatego nawet najmniejszego kataru chłopak nie może lekceważyć. Na wyniki, które przyjdą za półtorej tygodnia, doświadczony przez chorobę chłopak czeka z ogromną nadzieją. Liczy, że skończy się jego strach, a zacznie realizować swoje marzenia, które dwa lata temu musiał porzucić. Artur chce żyć.

Walczą z chorobą i biedą

Rodzina Stachoń z Kątów w życiu nie ma łatwo. 16 lat temu zmarł mąż pani Celiny. Ona sama postanowiła ze swojego rodzinnego domu z Krempnej przenieść się do Kątów. Tutaj zamieszkała wraz z matką i trójką dzieci w małym, drewnianym domu. Żyją z tego, co pani Celina zarobi za granicą oraz z renty rodzinnej. Kobieta wylicza, że średnio na członka rodziny przypada niewiele ponad 200 złotych na miesiąc. Dopóki jeździli na badania do Rzeszowa była łatwo. Problemy zaczęły się, gdy dwudniowe podróże do stolicy zaczęły być coraz częstsze. - Pomagał nam szwagier i rodzina - tłumaczy pani Celina. W jednym pokoju i kuchni żyje wspólnie 4 osoby.

Nowotwór wykryty w porę

Dziadek Artura zmarł na raka żołądka. Nowotwór, na który zachorował Artur, dopada jedynie 5 proc. wszystkich chorych na raka. Lekarz w Jaśle dawał mu 35 proc. szans, że z tego wyjdzie. Natomiast w Warszawie powiedzieli, że dają 60 proc. przynajmniej na to, że chłopak wyjdzie ze straszliwej choroby. Rodzina i lekarze są pełni nadziei. - Mówili, że gdyby trochę później został zdiagnozowany, to komórki rakowe mogłyby się przedostać do krwi. Mogłoby być za późno na ratunek - przyznaje Artur. Teraz z niecierpliwością cała rodzina chłopaka oczekuje na wyniki. Wszyscy są dobrej myśli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24