Początek był niezły
Ekonomiści przypominają, że jeśli za formalną datę wejścia euro do światowego rynku walutowego przyjąć 1 stycznia 1999 r., to datą operacyjną jest 4 stycznia 1999 r. Wówczas kurs świeżo upieczonej wspólnej waluty wyliczono na 1,1825 dolara.
- Zaczęło się nieźle, ale już 4 maja 2000 r. zatrzymał się on na poziomie 0,8844 dolara. W ciągu „niemowlęcych” piętnastu miesięcy nowa wspólna waluta straciła wobec „zielonego” mistrza świata 29 centów, czyli niemal 25 procent, po raz pierwszy lądując na deskach – dodaje Przasnyski.
Odbudowa pozycji
Później przez osiem lat pieczołowicie pracowała nad odbudowaniem pozycji. Po raz drugi, od momentu o kilkanaście tygodni poprzedzającego apogeum kryzysu finansowego (czyli 15 lipca 2008 r.) kurs euro spadł zupełnie nie ze swojej winy z 1,6038 dolara do 1,233 dolara 28 października 2008 r. (o 37 centów, a więc o 23 proc.).
Obecny spadek, z 1,511 do 1,279 dolara za euro jest więc na razie najbardziej łagodny, sięga bowiem „zaledwie” 23 centów, czyli nieco ponad 15 proc. Nawet spadek do minimum z jesieni 2008 r. pogłębiłby skalę zniżki jedynie do 28 centów, czyli do 18 proc. Dojście do „parytetu”, czyli kursu wymiany euro i dolara w proporcji jeden do jednego, oznaczałoby spadek od poprzedniego szczytu na poziomie 1,511 dolara, o niecałe 34 proc. Byłby to więc nokaut najcięższy z dotychczasowych, ale całkiem „uzasadniony” powagą obecnej sytuacji państw strefy euro.
Czy to scenariusz nieprawdopodobny? - Obserwując rozwój sytuacji w ostatnich dniach nie sposób go wykluczyć – przewiduje Przasnyski.
Z pasji do szycia powstało niezwykłe miejsce w Zielonej Górze