Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak lekko przekazać studentom ciężką treść? Wyśpiewać!

Andrzej Plęs
Prof. dr. hab. Leszka Woźniaka z Politechniki Rzeszowskiej studenci uwielbiają. Pewnie dlatego, że on sam - przyznaje - uwielbia studentów. Nic więc dziwnego, że na jego śpiewane wykłady walą tłumy.
Prof. dr. hab. Leszka Woźniaka z Politechniki Rzeszowskiej studenci uwielbiają. Pewnie dlatego, że on sam - przyznaje - uwielbia studentów. Nic więc dziwnego, że na jego śpiewane wykłady walą tłumy. Kryzsytof Kapica
Prof. Leszka Woźniaka z Politechniki Rzeszowskiej już nie irytuje, że postrzegany jest głównie jako śpiewający profesor. Że odbiorcy dostrzegają zwłaszcza formę, a nie treść przekazu. A przecież treść jest najważniejsza. Forma tylko pomaga.

A jednak jego studenci treść chłoną, nawet kiedy profesor wykładów nie śpiewa. Treść niełatwą. O tym, że zdominowała nas ekonomia i wyprała całe społeczeństwa z wartości humanistycznych. Pęd do sukcesu nas odczłowieczył i pozbawił zdolności do refleksji. Wiedza o świecie tak mocno się zatomizowała, że przestajemy świat rozumieć. Postęp techniczny ceni tylko to, co użytkowe i zapomniał, że użytkowe może być również piękne. Pan Bóg polecił Adamowi i Ewie, by zaludniali ziemię i czynili ją sobie poddaną, ale przecież nie miał na myśli dewastacji. Na półkach prof. Woźniaka straszą segregatory, na okładkach których "po oczach wali" napis: "GMO", opatrzony trupią główką ze skrzyżowanymi piszczelami. Setki dowodów na to, że poddawanie sobie ziemi człowiek zamienił w autodestrukcję. Bo zapomniał, że świat to system naczyń połączonych, że technika nie musi wykluczać piękna, że ekonomiczny bilans zysków i strat nie musi nas odzierać z człowieczeństwa, jak to czyni obecnie.
Nie tak to miało być. Miała być Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie, bo świat jeszcze w czasach licealnych przyszłego profesora utwierdzał w przekonaniu, że ma talent plastyczny. Miało być konserwatorium , bo śpiewać uwielbia i otoczenia namawiało go na karierę sceniczną. Rodzice nie byli zachwyceni, bo artyści zwykle przymierają głodem, ale skłonni byli zaaprobować każdy wybór syna. Choć przypominano mu, że van Gogh za życia biedował, a dopiero pośmiertnie zyskał na wartości. Skończyło się na ekonomii, czego profesor dziś wcale nie żałuje. Śpiewa i bez konserwatorium, maluje i rysuje - bez ukończenia ASP. Choć kiedy przystępuje się do matury, to nadmiar talentów jest klęską urodzaju, a wybór drogi życiowej - męką. Chyba za dużo czytał.
- Mnóstwo książek w rodzinnym domu, sąsiadka, która miała zbiory, przy których biblioteka wojewódzka była niczym - wspomina profesor. - Chłonąłem z obu zasobów, przygodowego Curwooda, podróżniczych Szklarskich, w zasadzie świat poznawałem przez literaturę. I przez literaturę uczyłem się go rozumieć.
Kiedy przyszło mu pomaturalnie wybierać ścieżkę kariery, był dylemat. Bo - "byłem za bardzo zdywersyfikowany" - mówi. Do egzaminów w Akademii Sztuk Pięknych winien przedstawić teczkę swoich prac. W ostatniej chwili zorientował się, że teczki nie uzbiera, prac zostało ledwie kilka, bo niemal wszystkie porozdawał. Uznał, że z takim "portfolio" nie ma szans, że odczeka rok i spróbuje. A tymczasem trzeba coś przez ten rok z sobą zrobić, zaczepił się na wydziale ekonomii Akademii Rolniczej w Krakowie. I wciągnęło go. Bo ekonomia to nie tylko księgowość, to przede wszystko człowiek, społeczeństwo, cały złożony świat, który w dzieciństwie poznawał z książek. Wciągnęło i pchnęło w kierunku doktoratu, habilitacji, wreszcie profesury belwederskiej.

Śpiewający, ale profesor

Energia wenętrzna nie pozwala mu pozostawać w spoczynku, Rzeszowski Festiwal Nauki, Techniki i Sztuki to także jego pomysł, podczas drugiego dokonał rewolucji dydaktycznej, bo swój wykład o "Obliczach globalizacji" częściowo wyśpiewał utworami Budki Suflera, Robertino Loretti i Placido Domingo.

I to był pewnie pierwszy na świecie wykład śpiewany (choć tylko częściowo), toteż profesor "wykonem" zasłynął na całą Polskę naukową i pozanaukową. A ponieważ wykład okazał się sukcesem sceniczno - naukowo - dydaktycznym, toteż pomysł powtarzał nierzadko, choćby podczas prelekcji na Uniwersytecie Oksfordzkim. Może zbyt wielkim sukcesem, skoro formę postrzegano wyraziściej niż treść wykładu. Czy to prelegenta irytuje?

- Jeśli tak jest, to nie jest mój problem -"wykłada" jasno i bez linii melodycznej.
Konserwatywna część świata nauki przyjęła ten nowy trend wykładowczy niczym herezję dydaktyczną. I co? "To nie mój problem" - mógłby odpowiedzieć profesor Woźniak. Bo forma ściąga na wykłady tłumy, a tym tłumom można przekazywać bardzo poważną treść.

- Każdy wykład ma być poważny, a w tej formie większe są jego szanse na popularyzację wiedzy - tłumaczy.

Co znaczy, że i dziedzina socjotechniki nie jest profesorowi obca. I pośpiewać może publicznie, o czym przecież od dziecka marzył. Choć wcale nie trzeba mu wykładu, żeby "dać głos".

- Ależ proszę pana, ja się tu czasem w fotelu w swoim gabinecie nielicho wydzieram - zapewnia.

Profesor po robocie

Zerka na zegarek, na końcu języka ma przeprosiny, kiedy tłumaczy, że śpieszy się do wnuczka, którego uwielbia, a którego - niech rodzice chłopaka mu wybaczą - rozpieszcza niemiłosiernie.

Trójkę swoich dzieci też rozpieszczał i mówi to bez cienia skruchy wychowawczej. W drugim pokoleniu zrealizował swoje marzenia o karierze artysty dyplomowanego, bo jego córka kończy właśnie studia w krakowskiej ASP.

On nie skończył, nawet nie zaczął, ale na ścianach gabinetu kierownika Katedry Przedsiębiorczości, Zarządzania i Ekoinnowacyjności Politechniki Rzeszowskiej wisi kilka prac. Mrocznych, niepokojących. Jakby nie ręką pogodnego z natury profesora kreślonych. Na ogół drzewa, ale takie straszne jakieś. D

o wyjątkowej sympatii do starych drzew przyznaje się ochoczo. I do sympatii do wodospadów też. To pewnie jeszcze ta fascynacja Naturą i odmiennymi stanami rzeczywistości, wyniesiona z lektur z dzieciństwa. Wyciąga wydruki internetowych fotografii zupełnie odjazdowych wodospadów i mówi: tu byłem, tu mam zamiar być, a tu być chciałbym.

- Jak połączyć piękno z naturą, to wyjdą wydospady - tłumaczy. - Choć nie tylko. Uwielbiam rysować wielkie, monumentalne albo pokraczne drzewa. Mam serię rysunków sabin z Wysp Kanaryjskich. Chyba żaden plastyk nie byłby w stanie oddać czegoś tak szalonego jak to, co Natura zrobiła z tymi drzewami.

Po pracy wciąż mu brakuje życia, bo od dzieciństwa usposobienie się nie zmieniło: zbyt dużo zainteresowań, zbyt dużo światów do poznania, zbyt dużo czynności do wykonania. Czytać czy rysować, ruszyć na wędkowanie czy na boisko piłkarskie, żeby pokopać?

"Pokopania" dokonuje regularnie kilka godzin w tygodniu, to wieloletni rytuał, z którego nie zrezygnuje, póki sił. Ma świętą zasadę: nie zabierać roboty do domu, lepiej posiedzieć na uczelni do nocy, niż w sferę prywatną przenosić to, co powinno zostać w zawodowej.

Trójką dzieci próbował kierować z taką samą dyskrecją, z jaką sam był kierowany przez rodziców. Przede wszystkim: samodzielność myślenia. Czasem nawet wbrew obowiązującemu systemowi nauczania, ale prosi, żeby nie podawać przykładów, bo to nie dydaktyczne.

To się doczekał tej samodzielności, kiedy młodszy syn oświadczył mu z powagą, że wybrał już swój cel życiowy i życie chce poświęcić na wprowadzenie w życie jednej, jedynej i krótkiej ustawy. Żeby tytuł profesorski był dziedziczny. I tyle.

Bilans wcale nie ekonomiczny

Nie żałuje, że nie trafił do ASP, bo przecież i tak sobie maluje i rysuje. Że nie trafił do konserwatorium ? Może trochę żałuje, ale nie bardzo. Że wciągnął się w nurt życia naukowego i różnych aspektów ekonomii? Nie żałuje, to fascynujący świat. Czy jest coś, czego żałuje?

- Wykonano mnóstwo badań socjologicznych "na ludziach", którzy przeszli na emeryturę - zaczyna. - Przytłaczająca większość z tych ludzi powtarzała tę samą frazę: żałują, że poświęcili się życiu zawodowemu do tego stopnia, że uniemożliwiło im to normalne kontakty z rodziną i przyjaciółmi. Że uniemożliwiło im to zwiedzania świata. Że kiedy praca była beznadziejna, nie potrafili, nie mieli odwagi, determinacji jej zmienić.

I zapewnia, że do emerytury trochę czasu mu zostało, ale już teraz może powiedzieć, że należy do tych dziesięciu procent, które takich "gorzkich żali" nie mają powodu wyrażać. Po czym wstaje i oświadcza, że do fotografii to on jednak musi się przygotować, bo znajomi mu wytykają, że na wszystkich zdjęciach jest na głowie mocno nieuporządkowany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24