Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak zapora w Solinie ujarzmiła San

Stanisław Siwak
Przed powstaniem zapory w Solinie w okresie wiosennych roztopów San wyrządzał sporo szkód.
Przed powstaniem zapory w Solinie w okresie wiosennych roztopów San wyrządzał sporo szkód. Wojciech Zatwarnicki
Dostarczanie energii elektrycznej w godzinach szczytu do sieci krajowej było tylko jednym z powodów budowy zapory i elektrowni wodnej w Solinie. Kto wie, czy nie najważniejszą przyczyną wykonania tej potężnej inwestycji była chęć ujarzmienia niesfornego Sanu.

Dziś nawet starsi mieszkańcy miejscowości położnych wzdłuż tej górskiej rzeki zapominają o szkodach, jakie kapryśna rzeka wyrządzała w okresie wiosennych roztopów czy powodzi.

O tym, jak miejscowa ludność zżyła się z kapryśną rzeką na przestrzeni wieków może dziś świadczyć wręcz nieprawdopodobny fakt. Podobno w niektórych wioskach położonych wzdłuż brzegów Sanu, niektórzy gospodarze wydając córki za mąż, jako posag zapisywali im trzyletni, a w miarę możliwości nawet dziesięcioletni zwrot szkód spowodowanych powodzią w gospodarstwie młodych. Można to, z obecnej perspektywy, potraktować jako formę prywatnego ubezpieczenia.

Kaprysy Sanu dobrze pamiętają sanoczanie, którzy mają domy posadowione w pobliżu brzegów rzeki. Zdarzało się, że całe rodziny ewakuowano, zwłaszcza z terenów zalewowych. Te dramatyczne sytuacje powtarzały się zarówno podczas wiosennego przepływu lodów, jak też w czasie stanów powodziowych na rzece.

Na szczęście, takie sytuacje nigdy więcej nie powtórzyły się po uruchomieniu zapory w Solinie.
Jeden ze starszych mieszkańców Sanoka wspomina pamiętną, wielką powódź w Polsce z 1980 roku.

Na wielu nawet mniejszych rzekach wielka woda zerwała mosty, a mieszkańcy terenów położonych w okolicach Sanu nie zostali nią dotknięci. Ow sanoczanin, mieszkający na osiedlu położonym wyżej wspomina, że kiedy przyjechał do domu rodziców mających dom w pobliżu rzeki, zaraz w progu zapytał ojca czy tutaj na Sanie nie było jakiejś większej wody. - A wiesz, nie zauważyłem - odpowiedział ojciec.

Jak to z otwarciem zapory było

Reporterzy tamtych lat opisujący przygotowania do uroczystości otwarcia Soliny czynili to w stylu iście bieszczadzkim. Jeden z nich po dotarciu do budynku dyrekcji elektrowni w Solinie natknął się w sekretariacie na panią Adę. Jej mąż był jednym z solińskich inżynierów.

- Mają szykowne mieszkanie zawieszone między lasem a wodą, dwoje uroczych dzieciaków oraz figurują na zakładowej liście przydziałów polskiego fiata - pisał reporter tygodnika w stylu swej epoki.

Akurat pani Ada dyktowała przez telefon szczegółowy program uroczystości uruchomienia gigantycznej elektrowni. Na drugim końcu przewodu ktoś z ogromnym mozołem zapisywał ministerialne nazwiska. Pani Ada literowała je, wznosząc oczy ku niebu. Po podaniu owych nazwisk nastąpił kłopot z kolejnymi punktami solińskiej fety: - 16.10 efekty pirotechniczne, piro… "Pe" jak Piotr, 'I" jak Irena"… 16.20 kapele ludowe. Nie! Nie lodowe. Ludowe!
Cierpliwemu dyktowaniu pani Ady przysłuchiwał się przez moment jeden z solińskich gigantów tamtych lat, dyrektor Michał Chwiej. Był jednym z przedwojennych budowniczych Zakładów Południowych w Stalowej Woli. W latach powojennych Chwiej był kierownikiem nadzoru budowy elektrowni Jaworzno II, potem pracował w resorcie energetyki. W 1956 roku przyjechał w Bieszczady. Najpierw był budowniczym elektrowni w Myczkowcach, a potem Soliny.

Zapory w Myczkowcach. A później w Solinie nie budowali miejscowi ludzie, a w każdym razie, nie tylko. Na ten wielki plan budowy ściągano pracowników z całej Polski.

Bohater spośród tych z drugiego szeregu

Dużą rolę w zachęcaniu pracowników z odległych regionów kraju odgrywał przemyślak, majster Tadeusz Mleczko. Prawdziwy bohater budowy spośród tych z drugiego szeregu.
Po powrocie z wojska do rodzinnego miasta pracował jako nauczyciel. Jednak ktoś ze znajomych namówił go, by ze względu na swoją krzepę przystał do wodniaków. Tak Mleczko został zbrojmistrzem.

Szprycował tamę żelastwem i zarabiał cztery razy tyle, co poprzednio.

Kiedy jednak wyszperano, że Mleczko szkoły ukończył, uczyniono go kierownikiem hotelu robotniczego. - Ponieważ na tym stanowisku jest potrzebny ktoś, kto dobrze pisze, liczy i rączkę ma jak dekiel od sracza - argumentowano. Mieszkańców hotelu trzymały się rozmaite wesołe pomysły. Na przykład Mleczko przegrał zakład z kolegą, który chcąc udowodnić, że jest chłopakiem z wiary, zjadł mysz polną włożoną pomiędzy dwie pajdy chleba, przepijając mocarną myczkowiecką gorzałką.

Szef hotelu musiał również dbać o porządek na niedzielnych zabawach, niekiedy czyniąc użytek ze swych dłoni "jak dekielki".
Kiedy zaczynano budowę Soliny, trzon załogi tworzyli budowniczowie Myczkowiec. Jednak na znacznie potężniejszą budowę Soliny trzeba było zatrudnić jeszcze tysiąc ludzi. Wyszukiwał ich Mleczko po Polsce, gdyż kierownictwo oceniło, że jego umiejętność obcowania z ludźmi będzie nadzwyczaj przydatna w tej ważnej sprawie. Uczyniono go wtedy szefem wydziału zatrudnienia i płac w przedsiębiorstwie.

Zwykle w niedzielę wsiadał, więc Mleczko w auto, jechał dajmy na to w Nowosądeckie i czekał aż we wsi skończy się suma. Potem zapraszał chłopów do gospody, gdzie zaczynał swe "urzędowanie". Opowiadał duby smalone, jak to wspaniale jest na budowie potężnej zapory w Bieszczadach. Ludzie patrzyli na niego podejrzliwie, ale stawiali pytania. O zarobki, wyżywienie, zakwaterowanie. Czasem zupełnie nietypowy kadrowiec udoskonalił swą metodę werbunku. Jeździł w towarzystwie ludzi pochodzących z penetrowanych właśnie miejscowości, więc przy ich pomocy zachwalał budowę Soliny.

Jednak na dłużej pozostawał na budowie zaledwie, co piąty przyjezdny. Bo pracujący przy zaporze rzeczywiście musieli być twardymi ludźmi.

Kiedy zapadła decyzja o spiętrzeniu wód Sanu i wybudowaniu elektrowni wodnej w Solinie, postanowiono sprowadzić czechosłowackie turbozespoły i urządzenia, a także skorzystać z doświadczenia południowych sąsiadów w uruchamianiu tego typu obiektów.

Z chwilą, gdy zaczęły spływać dostawy, okazało się, że największy kłopot będzie ze sprowadzeniem tzw. spiral, czyli części przepływowych turbin, które swym kształtem przypominały ślimaka. Jeden taki olbrzymi element owej spirali ważył ni mniej ni więcej tylko 40 ton. Do transportu owych gigantycznych części wykorzystywano platformy podczołgowe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24