Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jakub Kosikowski: Protestują fizjoterapeuci, lekarze chcą wyjść na ulice 1 czerwca. Naprawa ochrony zdrowia to pudrowanie trupa

Anita Czupryn
Kosikowski: 1 czerwca w Warszawie manifestować będą lekarze
Kosikowski: 1 czerwca w Warszawie manifestować będą lekarze Fot. Piotr Krzyzanowski/Polska Press
To, co zaproponowała opozycja, to już nic innego jak próba operacji plastycznej trupa. Inaczej mówiąc - chcą ugasić pożar, nie zatrzymując podpalacza albo leczyć objawy, nie szukając przyczyny - o służbie zdrowia w Polsce mówi lekarz Jakub Kosikowski.

Protest fizjoterapeutów, który zaczął się 7 maja, może stać się początkiem protestów w służbie zdrowia w ogóle?
Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie, bo nie wiemy, na ile uda się zmobilizować fizjoterapeutom i w ogóle innym zawodom medycznym. Pamiętam, że w czasie protestów lekarzy rezydentów była próba zorganizowania takiego szeroko pojętego sprzeciwu całego środowiska; miała nawet miejsce wspólna manifestacja, na której gościł minister Konstanty Radziwiłł.

I wiemy, czym to się skończyło.
Skończyło się tym, że pojawiły się problemy i zakończyło się na wspólnej głodówce. Inne zawody stwierdziły, że ich po prostu nie stać na to, żeby w tym momencie protestować, bo nie mają odłożonych pieniędzy, a to wiąże się ze znacznym spadkiem dochodów. Przyjęliśmy to ze zrozumieniem i lekarze poszli sami. Rząd nie wywiązuje się z podpisanego z lekarzami porozumienia sprzed roku, nakłady finansowe na ochronę zdrowia z ustawy 6 proc. są zaniżane, więc 1 czerwca w Warszawie znów manifestować będą lekarze. Ciężko mi więc powiedzieć teraz, na ile całe środowisko jest zdeterminowane.

Bardziej chodzi o determinację niż o wzajemną solidarność? Nie ma przyszłościowego patrzenia?
Chodzi tu o wszystko po trochu. Na pewno można mówić o pewnego rodzaju konkurencji między zawodami, bo kołdra ochrony zdrowia jest za krótka. Jest przez to przeświadczenie, że jak wszystkie zawody będą strajkować, to dostaną tylko lekarze i pielęgniarki. Niejednokrotnie się z tym zderzaliśmy w rozmowach, więc już przestaliśmy ciągnąć wszystkich za uszy i każdy zaczął działać na własny rachunek. Stąd nie wiem, jak będzie teraz, jak wygląda mobilizacja w pozostałych zawodach.

Ale w pana szpitalu teraz, w pierwszy dzień protestu - fizjoterapeuci nie pracują.
Jest drobny problem z fizjoterapeutami, rzeczywiście. Ale to nie oznacza, że wszyscy nie pracują; są pewne niedobory kadrowe. Nie wiem, jaki będzie ostatecznie tego efekt, trzeba by pytać pana Tomasza Dybka i związek fizjoterapeutów.

Tak naprawdę w pakiecie świadczeń gwarantowanych nie wszystko jest, wiele oznacza: „idź prywatnie i zapłać”

W proteście biorą udział fizjoterapeuci, radiolodzy, diagności laboratoryjni, terapeuci zajęciowi. Pierwszego dnia oddawali krew, następnie zapowiedzieli strajk włoski, potem pójdą na zwolnienia lekarskie, w końcu rozpoczną głodówkę. Taki jest plan.
Jako rezydenci też zaczynaliśmy od krwiodawstwa; oddawaliśmy krew przez tydzień, a potem się potoczyło. Widząc, jakie mają warunki pracy i jak są potrzebni, życzę protestującym, aby odnieśli sukces, bo warto by było, żeby fizjoterapeuta był dostępny w Polsce nie tylko prywatnie. Ponieważ gros pracy powypadkowej, ortopedycznej czy neurologicznej zależy od fizjoterapeuty. Cała praca lekarska idzie w piach, jeśli pacjent potem nie ma rehabilitacji.

CZYTAJ WIĘCEJ | MASOWE ODDAWANIE KRWI, STRAJK WŁOSKI I GŁODÓWKA. PROTEST FIZJOTERAPEUTÓW W CAŁEJ POLSCE

Jakie są warunki pracy fizjoterapeutów?
W większości szpitali pensje dla nich oscylują wokół minimalnej krajowej, a mówiąc wprost, to, co oni robią, to jest ciężka, fizyczna praca, dość obciążająca też psychicznie. Ponieważ pacjentami nie zawsze są młodzi sportowcy, którzy muszą wrócić do formy po skręceniu, złamaniu czy zerwaniu czegoś. Często są to osoby po udarach, z innymi chorobami neurologicznymi, po poważnych wypadkach, życiowych tragediach, leczeniu onkologicznym, którzy wymagają usprawnienia. A rehabilitacja też nie polega na tym, że pacjent przyjdzie i sobie pomacha rękami; fizjoterapeuci muszą często przerzucić wiele kilogramów, jeśli nie ton. Szpitale mówią, zgodnie z prawdą, że nie mają pieniędzy, więc część fizjoterapeutów trafia na rynek prywatny, gdzie, jak wiadomo, finansowo będą radzić sobie zdecydowanie lepiej.

Z fizjoterapeutami jest tak jak z lekarzami - że jest ich w Polsce za mało?
Nie podejmę się odpowiedzi na to pytanie, bo wiele prywatnych szkół pootwierało kierunki fizjoterapii. O ile wydział lekarski jest ograniczony do uczelni głównie medycznych, to uprawnienia do nauczania fizjoterapii uzyskać jest łatwiej. Kilka lat temu fizjoterapia to był bardzo modny kierunek medyczny; fizjoterapeutów brakowało, a osoby, które nie widziały się w ratownictwie, pielęgniarstwie czy innej medycznej profesji, wybierały fizjoterapię. Teraz, mówię o mieście, w którym mieszkam, czyli w Lublinie, sytuacja jest taka, że oprócz tego, że fizjoterapia jest na Uniwersytecie Medycznym, to jest też na kilku innych wyższych uczelniach prywatnych. W związku z tym można mniemać, że sporo fizjoterapeutów kończy szkoły. Na pewno jest ich więcej niż potrzeba w Lublinie, ale w perspektywie województwa czy regionu - nie jestem w stanie tego określić. Na NFZ na pewno ich brakuje, a wynika to z tego, że fizjoterapii się nie finansuje. Brak pieniędzy na procedury i zatrudnienie fizjoterapeutów.

KOLORYW chaosie wojny, w natłoku pacjentów zwożonych z linii frontu personel szpitali polowych musi szybko decydować kogo się jeszcze da uratować, kogo nie, kto może czekać, a kto musi natychmiast trafić na stół operacyjny. Na SORze zamiast numerków oznaczony zostaniesz kolorem. Ten system wywodzi się z medycyny pola walki. Jak widzisz na SORze trwa „wojna”, a ty będziesz jej elementem.ps. Najkrócej czekają czerwoni – ale oni w większości już nie są tego świadomi.PRZEGLĄDAJ KOLEJNE ZDJĘCIA

Jak przeżyć na izbie przyjęć? Poradnik dla pacjentów powstał...

Patrząc na problem demograficzny, starzejącego się społeczeństwa, to w tej perspektywie fizjoterapeuci nie muszą się chyba bać o brak zajęcia?
Będą bardzo potrzebni, bo większość chorób układu ruchu związana jest z wiekiem.

Kiedy był protest rezydentów, a pan był wtedy ich rzecznikiem, nazywano pana lewakiem. Teraz, kiedy zabiera pan głos w sprawie kolejnych politycznych pomysłów na służbę zdrowia, okazuje się, że jest pan na usługach PiS.
Ktoś napisał, że jestem na garnuszku prezesa PiS. (śmiech)

Chorągiewka? Zmienia pan poglądy?
Nic z tych rzeczy. Nie poczuwam się, żeby być alfą i omegą i wypowiadać się na wszystkie tematy, nawet te, na których się nie znam. Ale jeśli chodzi o ochronę zdrowia, to siedzę w tym od lat i nawet jeśli moja diagnoza nie zawsze będzie w stu procentach trafna, to potrafię ocenić zarówno propozycje dotyczące ochrony zdrowia, niezależnie od tego, czy padają one ze strony partii rządzącej, opozycji czy na odwrót. Przecież całe Porozumienie Rezydentów zaczęło się wtedy, kiedy przy rządach była Platforma, a PiS było w opozycji - zreanimowaliśmy się jeszcze przed wyborami. Pierwszym impulsem do naszego działania było to, że minister Marian Zembala z PO wręcz wyśmiał naszego przewodniczącego Damiana Pateckiego, mówiąc, że rezydenci dobrze zarabiają, że mogą sobie dorobić na dyżurach. Patrzę na ochronę zdrowia z perspektywy szpitala i poradni, i oceniam, czy to ma sens, i czy przy zasobach kadrowych, i finansowych, które przeznacza się na zdrowie, jest to w ogóle wykonalne. Jak do tej pory, sporo z tego, co robi Prawo i Sprawiedliwość, to dla mnie pudrowanie trupa. I PiS wie o tym, że my, lekarze tak mówimy. Ale to, co zaproponowała opozycja, to już nic innego jak próba operacji plastycznej trupa. Inaczej mówiąc - chcą ugasić pożar, nie zatrzymując podpalacza albo leczyć objawy, nie szukając przyczyny. Stawiają na przykład diagnozę, że trzeba skrócić czas oczekiwania na SOR-ze, bez zastanowienia się, dlaczego tak jest.

Koalicja Europejska objawiła właśnie, że ma pomysł na polską służbę zdrowia. W tym pomyśle wskazuje, jak dobrze będzie na przykład kobietom w ciąży i rodzącym dzieci. Obiecują pełną dostępność badań prenatalnych, opiekę okołoporodową na najwyższym światowym czy europejskim poziomie i obligatoryjne znieczulanie przy porodzie. To myślenie życzeniowe czy rzeczywiście punkty możliwe do spełnienia?
Do niedawna jeszcze mieliśmy kardiologię na najwyższym światowym poziomie, bo po prostu były w niej pieniądze.

Teraz już nie jest na najwyższym poziomie?
Trochę prywatnych szpitali się zwinęło z rynku, pacjentom wstawia się trochę tańsze stenty, bo zmniejszono wyceny. Kardiologia nadal jest na bardzo dobrym poziomie, ale było lekkie tąpnięcie. Nie mówię tego na podstawie własnego podwórka, bo nie jestem kardiologiem, opieram się na opiniach kolegów, którzy są kardiologami. To oni o tym mówią. A przecież był czas, kiedy kardiologia nie liczyła się z kosztami, tylko po prostu leczyła. Stąd stała się popularna wśród rezydentów, bo to była pewna i dobrze płatna praca. I teraz wracając do pani pytania - gdyby takie pieniądze, jak były w kardiologii, znalazły się w ginekologii, to, może nie od razu, ale jest to do zrobienia. Pomysł jest bardzo dobry, ale weźmy pod lupę znieczulenia przy porodzie, które mają być bezwarunkowe. Brzmi pięknie, tylko takie znieczulenie wykonuje anestezjolog. A z nimi w Polsce w tej chwili jest dramat. To chyba najcięższa ze wszystkich specjalizacja, które są w Polsce dostępne i dostarczające adrenaliny, więc charakteryzuje się innym ciężarem psychicznym niż na przykład onkologia. Anestezjolodzy mają najcięższe dyżury, największe obłożenie pracą - bo w grę wchodzi tu i blok operacyjny, i porodówka, i szpitalny oddział ratunkowy, reanimacje na szpitalu i oddział intensywnej terapii. Anestezjologów jest zwyczajnie zbyt mało. Są szpitale, w których, liczba tych lekarzy jest niezgodna z normami, na stałe zatrudnionych jest tak mało anestezjologów, że nie obsadzają minimum dyżurowego, reszta jest z „doczepki”, łatają dyżury i szpitale jakoś funkcjonują, wisząc na tych dyżurach, póki nic się nie stanie. Ale już absencja jednego anestezjologa oznacza praktycznie zawieszenie pracy szpitala. Tu widzę to wąskie gardło, jeżeli chodzi o znieczulenia porodowe - z powodu braku dostępności anestezjologów.

CZYTAJ TEŻ | UWAGA! TVN: ŚMIERĆ NA IZBIE PRZYJĘĆ. PACJENT CZEKAŁ NA POMOC 9 GODZIN. TRWA ŚLEDZTWO, SĄ NAGRANIA Z MONITORINGU

A inne pomysły związane z porodami i ciężarnymi kobietami?
Jest pomysł, aby leki dla kobiet w ciąży były za darmo. To nie są ogromne kwoty, zresztą te leki w tej chwili są w większości refundowane. Gdyby więc miała być sytuacja taka, że ciężarna się nie leczy, bo jej nie stać na kupno leków i wystąpią nie daj Boże powikłania, czy wręcz poronienie, to na pewno lepiej jest włożyć w te leki kilka czy kilkanaście milionów złotych rocznie - nie sądzę, że byłyby to większe kwoty - jest to pomysł racjonalny i do realizowania. Do zrobienia jedną decyzją, jedną ustawą. Jeśli zaś chodzi o badania prenatalne - to prawdopodobnie finansowo byłoby do zrobienia, ale tu są dwie kwestie. W grupie ryzyka i tak prawie wszystko (poza płodowym DNA z krwi matki) jest refundowane. Drugą kwestią jest światopogląd części pacjentek i lekarzy. Niektórzy lekarze i tak nie będą nalegać, by te badania zrobić, bo uważają, że służy ono wyłącznie sprawdzeniu, czy dziecko nie nadaje się przypadkiem do aborcji. Z drugiej strony część rodziców i tak nie zgodzi się na przeprowadzenie tych badań z takiego właśnie powodu, bo będzie uważać, że to lekarz chce namówić na aborcję. Większość tych badań i tak jest dostępna; jedyną kwestią w tej chwili jest ich cena. Dlatego nie wydaje mi się to palącym problemem.

Palącym problemem jest dotarcie do lekarza specjalisty. Koalicja Europejska stawia limit - 21 dni i ani dnia dłużej.
Trudno to skomentować, no bo „Wiosna” Biedronia podała, że limit ma być 30 dni, a później NFZ płaci pacjentom za prywatną wizytę. U KE szczegółów brak.

No właśnie. Skąd więc wziął się limit 21 dni? Dlaczego 21, a nie, dajmy na to, 25, czy 15?
Moim zdaniem: ponieważ trzeba było przelicytować propozycję Biedronia. Mogę się mylić, może inna była tego przyczyna. Nikt jednak nie podał, na jakiej podstawie ten limit 21 czy 30 dni został obliczony. Z wiedzy i doświadczenia, jakie posiadam, wydaje mi się, że to jest chyba najbardziej nierealny ze wszystkich postulatów. Z tego względu, że są takie specjalizacje, oczywiście zależy to też od województwa, miasta, regionu, bo specjalistów w jednym miejscu jest więcej, w drugim mniej, a są takie miejsca, gdzie kolejki i to prywatnie sięgają kilku miesięcy. Przykładowo: kardiologia dziecięca, neurologia dziecięca, w niektórych miastach dermatologia, endokrynologia czy wizyta u radiologa na USG stawów. Ciężko mi sobie wyobrazić wprowadzenie dekretu, że wizyta ma się odbyć w ciągu 21 dni, a jeśli to niemożliwe, to zostanie np. zapłacone za wizytę prywatną, bo nie zawsze oznacza to, że pacjent szybciej się dostanie do specjalisty. A druga sprawa to taka, że NFZ zbankrutuje na wizytach prywatnych, jeśli będzie musiał płacić po stawkach rynkowych, podczas gdy normalnie za wizytę płaci 20 czy 30 złotych. A do tego, często do tej wizyty dochodzą jeszcze badania, które też są płatne. Główną przeszkodą na zrealizowanie tego pomysłu jest więc brak pieniędzy. Ale jeśli chodzi o ten sztywny limit, to też nie wiem, czy starczyłoby lekarzy zarówno z publicznej jak i z prywatnej ochrony zdrowia, żeby specjalistów z wszystkich dziedzin zmieścić w ciągu tych 21 dni. Lekarzy jest mało. Żeby zrealizować ten pomysł, trzeba by ich wszystkich z powrotem przyciągnąć do NFZ, co wiązałoby się oczywiście z kolosalnymi kosztami, żeby w większości dziedzin ten limit przyjąć. Zresztą, są takie specjalności i takie choroby, które, szczerze mówiąc, takiej pilności nie wymagają.

Kolejny pomysł to pobyt na SOR-ze i czekanie na lekarza do 60 minut. Marzenie ściętej głowy?
To jest właśnie to, za co zwolennicy Koalicji Europejskiej najbardziej oburzyli się na mnie i moją wypowiedź. Czym innym jednak jest to, co zostało napisane na stronie Platformy Obywatelskiej, a trochę inaczej powiedział to ze sceny Grzegorz Schetyna. Czym innym bowiem jest na SOR-ze czas oczekiwania pacjenta do godziny, po której lekarz go obejrzy, zleci mu badania, a czym innym jest czas do godziny, jak napisano w oficjalnych materiałach PO, w czasie której ma być już po badaniach, po diagnozie i po decyzji lekarskiej, co dalej. Jeżeli chodzi o czas do obejrzenia przez lekarza - to przy odpowiednim triage’u może i byłoby to możliwe. A po wszystkich tych aferach, jakie ostatnio mieliśmy na SOR-ach, MZ ma zamiar niebawem wprowadzić triage w każdym SOR i pacjent będzie wiedział, jaki jest jego czas oczekiwania na lekarza.

Proszę jeszcze wytłumaczyć, co to jest triage.
Triage to procedura medyczna polegająca na segregacji pacjentów przez ratownika czy pielęgniarkę, w zależności od objawów i stopnia pilności zajęcia się pacjentem. Triage, jaki stosuje się w szpitalach, zaznacza się kolorami. I tak czerwony oznacza, że pacjentem natychmiast musi się zająć lekarz, żółty - że pilnie, w zależności od szpitala - np. w ciągu pół godziny; kolor zielony oznacza stan stabilny pacjenta i może on poczekać np. do dwóch i więcej godzin. W polskich warunkach często stosowany jest też kolor niebieski - oznacza pacjenta, który nie powinien się znaleźć na SOR-ze, a czas oczekiwania to nawet 6+ godzin. Ten kolor może się zmienić, bo u pacjenta, który przyszedł z lekkim bólem brzucha, może się okazać, że ma pęknięty wyrostek i z koloru zielonego od razu zrobi się czerwony, bo to też się zdarza. Monitorowaniem pacjentów oczekujących mają, w założeniu, zajmować się osoby triage’ujące. Na SOR-ze kolejka nie ustawia się wedle tego, kto przyszedł pierwszy, ale wedle tego, kto jak pilnie musi zostać przyjęty przez lekarza. I to jest częste źródło nieporozumień między personelem a pacjentami, którzy denerwują się, że czekają już, dajmy na to, 4 godziny, a przyjmowany jest do lekarza ktoś, kto przyszedł pół godziny temu. System triage ma więc wejść niedługo w całej Polsce. Myślę, że to rozwiąże część problemów, bo część ludzi stwierdzi, że może lepiej pójść do Nocnej Pomocy Lekarskiej czy POZ, niż czekać sześć godzin na SOR. Wracając do postulatu przyjęcia pacjenta do godziny na SOR - przy odpowiednim triage, zwiększeniu zasobów ludzkich, czyli zatrudnieniu więcej ratowników, pielęgniarek i lekarzy - byłoby to do zrealizowania. Ale godzina dla tego, żeby pacjent był już po badaniach, diagnozie i decyzji lekarza o tym, co dalej jest zupełnie nierealna i to w żadnym kraju na świecie. To bajka. Omijając oczywiste złamania i zakładając, że ortopeda jest przypisany do SOR-u, to ograniczeniem jest technika. Czas, który wymagają badania laboratoryjne do tego, żeby był wynik. Czas badania tomografem - zanim się na niego pojedzie z pacjentem, zanim się wróci, zanim lekarz radiolog zdąży te 60 czy 70 slajdów tomografu przejrzeć i je opisać, zanim do tego opisu tomografu siądzie neurolog, który ma przecież na głowie oddział i jakiś pacjent może tam w tym samym czasie wymagać interwencji. To wskazuje, że ten pomysł jest nierealny. Są też choroby, które nie diagnozuje się natychmiast. Zawał serca nie zawsze wyjdzie w EKG, wyjdzie dopiero w badaniu z krwi, a badanie troponiny powtarza się co trzy godziny. Pierwsze może być OK, ale pacjent czuje ból w klatce piersiowej, więc kolejne robi się za trzy godziny, jeśli jest podniesiona to mamy zawał i pacjent po tych trzech godzinach idzie na hemodynamikę. Zatem w większości klinicznych przypadków, biorąc pod uwagę sposób działania szpitala w godzinach dyżurowych, badania itd., pomysł godziny na SOR-ze jest technicznie niemożliwy. I nie chodzi o to, że ktoś nie chce, ma złą wolę, że ktoś tu się leni. Po prostu czasowo się nie spina.

Pacjent zadzwonił pod 112, że potrącił go samochód i do szpitala przyjechał karetką. Tylko że potrącenie było 6 lat temu

Czy triage sprawi, że nie będzie na SOR-ze pacjentów z tak zwanymi głupimi zgłoszeniami? I co lekarze określają jako „głupie zgłoszenia”?
One pewnie zawsze będą (śmiech). O tym można by napisać książkę. Przykładów jest mnóstwo, a codzienne internetowe dyskusje wciąż przynoszą nowe przypadki. Ostatnie słynne to: przychodzi pacjent z kozą z nosa zaschniętą na włosach i wołaniem, że ma kleszcza. Albo kleszcz między pośladkami, który okazuje się zaschniętą grudką stolca. Albo dusząca się z płaczu jedenastolatka, bo mama kazała jej jeść warzywa. Sam osobiście przyjmowałem na SOR pacjenta po potrąceniu przez samochód. Zgłosił, że boli go kolano. Zapytałem, kiedy miało miejsce potrącenie i usłyszałem: „6 lat temu”.

(Śmiech).
Ten pacjent zadzwonił pod 112, zgłaszając, że potrącił go samochód i do szpitala przyjechał karetką. Tego typu sytuacje wynikają z trzech rzeczy. Po pierwsze z tego, że SOR jest wąskim gardłem, które w ogóle ratuje w tej chwili ochronę zdrowia przed zupełną zapaścią. Bo jeżeli pacjenta boli noga, albo niepokoi go, że ma krew w stolcu, czy coś innego, a nie jest lekarzem i ma prawo się nie znać, idzie więc do lekarza rodzinnego i dostaje badania i często skierowanie do specjalisty, ale termin do specjalisty ma za 4 miesiące, a nie stać go, żeby pójść prywatnie, to rozumiem, że szukając pomocy pójdzie na SOR. Wie, że na SOR-ze spędzi może te 12 czy 20 godzin, ale zrobią mu badania, obejrzy go lekarz, jak będzie trzeba poprosi drugiego specjalistę, on zrobi konsultację, chory dostanie wypis z diagnozą i informacją, co powinien dalej robić i dokąd pójść. SOR przyspieszy mu cały ciąg diagnostyczny. Przyznam, że część lekarzy w Polsce też tam wysyła pacjentów na skróty, np. kiedy pacjent wymaga naprawdę pilnej tomografii głowy, a dostał długi termin - radzi się aby poszedł na SOR, powiedział w rejestracji, że uderzył się w głowę, stracił równowagę, upadł na krawężnik, a lekarzowi przy przyjęciu prawdę. Wtedy tomografię zrobią w ciągu kilku godzin. Druga sprawa to, że chorzy nie wiedzą, że istnieje coś takiego jak Nocna Pomoc Lekarska. Lekarzy rodzinnych w POZ traktują nie jako specjalistów, ale lekarzy od wypisywania recept i skierowań. A część z nich pomoc znalazłaby właśnie w NPL/POZ. Trzecia kwestia to zwyczajne braki w elementarnej edukacji zdrowotnej w Polsce.

Twierdzi Pan, że lekarzy w Polsce jest za mało.
Ostatnio liczyłem - 25 procent lekarzy jest w wieku emerytalnym. W rzeczywistości ta liczba jest jeszcze większa, bo dane Naczelnej Izby Lekarskiej są od 61 i 66 roku życia. Nie wiemy, ile jest lekarek w wieku 60 i lekarzy w wieku 65 lat.

Na Twitterze podawał Pan, że na jednego lekarza onkologa przypada 180 pacjentów rocznie. To tak wiele?
Nowych pacjentów. Dni roboczych w Polsce jest 251, odejmijmy urlop i zostaje 225. To oznacza, że prawie codziennie do onkologa przychodzi nowy pacjent, któremu od początku do końca trzeba zaplanować leczenie, czy będzie miał radioterapię, czy będzie operowany, czy ma wszystkie badania, czy trzeba dorobić rezonans, jaką chemię mu dać, sprawdzić, czy nie ma przerzutów. Dylematów jest mnóstwo, lekarz musi się nad tym wszystkim zastanowić, odpowiedzieć na pytania pacjenta i rodziny. W wielu szpitalach tak zwany pakiet onkologiczny, jaki wprowadzono, działa w porządku, ale w innych działa fatalnie. Lekarze narzekają, że doszły zobowiązania, które trzeba wykonać, trzeba zwołać konsylium, na którym ma być m.in. radioterapeuta, onkolog, chirurg i radiolog i oni mają zaplanować całe leczenie pacjenta, ale nie poszły za tym dodatkowe pieniądze. A oprócz tego jednego nowego pacjenta dziennie, nie bierze się pod uwagę pacjentów, którzy są „nowi” ale już są w trakcie leczenia, wracają co ileś dni na kolejne podanie chemii, czy kilkuset tych pacjentów, którzy przewlekle żyją z nowotworem i przychodzą co jakiś czas na kontrole, czy nowe cykle leczenia. Są też pacjenci wyleczeni, też przychodzą na kontrole. A do tego pacjenci, u których choroba postępuje mimo leczenia. Jak się zsumuje tych wszystkich pacjentów, to potem, według Krajowego Konsultanta Onkologii, lekarz onkolog może ma w poradni na pacjenta tylko 7 minut. Zresztą, o absurdach w ochronie zdrowia można by napisać książkę.

Jak na przykład 20 stron dokumentacji, jaką lekarz musi wypełnić przy zawale serca. To naprawdę konieczne?
W ogóle, jeżeli chodzi o dokumentację szpitalną, to mamy do czynienia z głupotami biurokracji, które wymyśla ktoś z NFZ czy szpitala, bo chce coś zoptymalizować, ale nie ma pojęcia, jak wygląda praca w oddziale. Takich dokumentów sam przy przyjęciu wypełniam kilka. Nie wiadomo po co, bo to się potem w żaden sposób nie przekłada na nic. Na przykład wypełniamy specjalną kartę, kiedy pacjent wymaga specjalnego pożywienia dietetycznego. Tylko co z tego, jak nie ma w szpitalu dietetyka. A lekarze się na tym nie znają. Do tego dochodzi zabezpieczenie się przed pozwami, żeby w dokumentacji wykazać, że wszystko odbywało się prawidłowo.

Jakie główne słabości służby zdrowia Pan widzi?
Pierwsza i najważniejsza to katastrofa demograficzna, która oznacza wyzwania dla służby zdrowia. Druga to za małe finansowanie - albo ograniczamy koszyk świadczeń gwarantowanych, czyli to, co jest za darmo i do pewnych rzeczy wprowadzamy dopłaty, albo podnosimy składkę zdrowotną, żeby to, o czym dziś mówimy, że jest w tej cenie, rzeczywiście mogło w niej być. Część jest na papierze, bo co to jest na przykład za pilna wizyta u kardiologa, która ma termin za pół roku? A zatem tak naprawdę w pakiecie świadczeń gwarantowanych nie wszystko jest, wiele oznacza: „idź prywatnie i zapłać”. Trzecia rzecz to biurokratyczne głupoty, o których już wspominałem, a jest ich dużo więcej.

Możliwe jest naprawić służbę zdrowia w Polsce?
Z mojej perspektywy wygląda to tak: musiałaby to być bardzo duża i bardzo bolesna reforma. Tak dużej i bolesnej reformy w Polsce w ostatnich co najmniej 15 latach nie przeprowadzono. Nikt nawet nie próbował. Każdy kolejny minister przychodzi ze swoją wizją. Wszedł minister Radziwiłł z siecią szpitali, po czym minister Szumowski widzi to inaczej, a wcześniej minister Zembala widział to inaczej. Przed nimi - minister Arłukowicz, minister Kopacz też widzieli inaczej. I można by tak wymieniać. Brak jest po prostu jakiejkolwiek spójnej wizji w ochronie zdrowia i planowania dalej niż do następnej kadencji. Obecne wyborcze obietnice dokładnie pokazują problemy w ochronie zdrowia. Każdy polityk myśli w perspektywie „żeby nas wybrali na następną kadencję”, więc pudruje trupa w tym miejscu, gdzie on już najbardziej zaczyna gnić. Nikt nie myśli o tym, żeby przeprowadzić kompleksową dużą reformę w ochronie zdrowia. Czesi ją przeprowadzili i choć ludzie nie byli początkowo zadowoleni, to w porównaniu z nami, poszli galaktycznie do przodu. Ale kosztowało ich to upadek rządu. W Polsce żaden rząd na to nie pójdzie, bo jest perspektywa myślenia o następnej kadencji.

Ale w końcu, w którejś kadencji, nawet jeśli rząd nie upadnie, to służba zdrowia…
…… łupnie. I może dopiero wtedy ktoś stanie przed wyzwaniem i powie: „Budujemy od nowa”. Problem u nas polega na tym, że za często mamy wybory. W tym roku - do europarlamentu i parlamentarne, w następnym prezydenckie, wcześniej samorządowe. Kampania wyborcza trwa nieustannie, cały czas trzeba wyborcom coś obiecywać. Tymczasem słyszałem zdanie eksperta od ekonomii ochrony zdrowia, który uważa, że ochrona zdrowia z perspektywy ekonomicznej jest na tak ostrym zakręcie, że jeśli upadnie, to będzie największy kryzys państwa polskiego od 1989 roku. Obawiam się, że może mieć rację, bo jesteśmy coraz starsi i coraz bardziej chorzy, a personelu jest za mało.

Jakub Kosikowski - Urodził się 25 lutego 1991 roku w Lublinie. Lekarz, rezydent onkologii klinicznej. Był rzecznikiem prasowym Porozumienia Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Był też redaktorem w portalu tworzonym przez lekarzy dla lekarzy oraz sędzią piłkarskim i bramkarzem 1-ligowej drużyny futsalu. Obecnie prowadzi indywidualną praktykę lekarską.

POLECAMY:






















emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jakub Kosikowski: Protestują fizjoterapeuci, lekarze chcą wyjść na ulice 1 czerwca. Naprawa ochrony zdrowia to pudrowanie trupa - Portal i.pl

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24