Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jasnowidz uważa, że student Uniwersytetu Rzeszowskiego został zamordowany

Jaromir Kwiatkowski
Ziemowit Jurak: Jeśli ktoś ma informacje, które mogą rozwikłać tajemnicę śmierci Marcina, proszę o kontakt.
Ziemowit Jurak: Jeśli ktoś ma informacje, które mogą rozwikłać tajemnicę śmierci Marcina, proszę o kontakt. Fot. Wojciech Zatwarnicki
22 października 2005 r., sobota. Godz. 21.30. Na dachu wagonu towarowego na stacji Rzeszów Staroniwa kolejarze znajdują zwłoki 23- letniego Marcina Juraka. - To było samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek - uważają policja i prokuratura.

Z tą wersją nigdy nie pogodził się ojciec Marcina. Chce wyjaśnić, jak naprawdę zginął syn.

Marcin pochodził z Opola Lubelskiego. Był studentem V roku archeologii na Uniwersytecie Rzeszowskim. Wraz z kolegami wynajmował mieszkanie przy ul. Sportowej w Rzeszowie. Był spokojnym, ale raczej skrytym człowiekiem. Nie nadużywał alkoholu, nie używał narkotyków.

W dzień śmierci miał przygotowywać się do poniedziałkowej prezentacji pracy magisterskiej. Wyszedł z mieszkania po południu.

- Zostawił włączony komputer, niedopitą herbatę na biurku i niezaścielone łóżko - opowiada ojciec Marcina, Ziemowit Jurak. - Tak jakby został wywołany na zewnątrz…
Do dziś nie wiadomo, dokąd poszedł ze Sportowej, z kimś się spotkał.

Miał jakiś problem

Gdy go znaleziono, miał pęknięte płuco, obrażenia głowy w okolicach skroni, był ogólnie potłuczony. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci było porażenie prądem. Wskazywały na to charakterystyczne oparzenia na lewej ręce i lewym kolanie. Biegły nie stwierdził działania "osób trzecich".

Pracownicy stacji PKP Rzeszów Staroniwa zeznali, że tego dnia wieczorem usłyszeli dźwięk, jaki towarzyszy zwarciu prądu elektrycznego.

- Dlaczego nie spowodowało to zaniku elektryczności na stacji? - pyta Ziemowit Jurak, z zawodu elektryk.

Wyjaśnia to przedstawiciel PKP Energetyka: ustawienie bezpieczników w sieci trakcyjnej było takie, że nie powodowało samoczynnego wyłączenia zasilania w przypadku porażenia prądem.

Policja i prokuratura przyjęły koncepcję śledztwa, zgodnie z którą Marcin zmarł bez udziału "osób trzecich". Było to samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek. Wersję o samobójstwie mógł zasugerować fakt, że rok wcześniej w identyczny sposób odebrał sobie życie kolega Marcina. Jedną z przesłanek mogło być to, że - jak zeznała dziewczyna zmarłego - w ostatnim czasie był on przygnębiony, miał jakiś problem. Uznała jednak, że ma to związek z kłopotami ze zdrowiem. Zeznała również, że Marcin często skracał sobie drogę do centrum miasta, przechodząc przez stację Staroniwa.

Lekarz pogotowia, który stwierdził zgon, szef ratowniczej jednostki strażackiej, uczestniczącej w zdejmowaniu zwłok z wagonu, a także przedstawiciele PKP, zgodnie stwierdzili, że wejście na dach wagonu było bardzo trudne i wymagało dużej sprawności fizycznej.

Obce włosy na bluzie i "głuche telefony"

Przyjęcie wersji, że w śmierci Marcina nie miały udziału "osoby trzecie", spowodowało, że śledztwo prowadzono pobieżnie. Już 30 grudnia 2005 r. prokurator rejonowy dla miasta Rzeszów umorzył je po raz pierwszy. 28 listopada 2008 r.- po raz czwarty. Teraz kolejne zaskarżenie tej decyzji przez ojca nie jest już możliwe.

W zaskarżeniach wcześniejszych umorzeń, Ziemowit Jurak wskazywał na popełnione w śledztwie błędy. Np. nie zabezpieczono śladów na wagonie i wokół niego, nie zebrano śladów z ubrania Marcina, nie zbadano jego telefonu komórkowego, nie przeszukano pokoju, ani nie przesłuchano wielu osób mogących mieć jakąś wiedzę o tej sprawie.

W kolejnych uzupełnieniach śledztwa prokuratura wykonała wiele czynności, które zaniedbała wcześniej. Np. podczas oględzin odzieży i zegarka Marcina znaleziono ludzkie włosy, które - wraz z krwią zmarłego - poszły do badań porównawczych DNA w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie.

Mimo to 29 grudnia 2006 r. doszło do kolejnego - trzeciego - umorzenia, bez czekania na opinię z IES. Inna sprawa, że trzeba było na nią czekać aż do maja 2008 r. Wynikało z niej, że włosy znalezione na ubraniu Marcina należały do niego, z wyjątkiem dwóch włosów na bluzie. Prokuratura nie poszła tym tropem, choć obecność obcych włosów mogła przeczyć opinii biegłego, że do śmierci studenta nie przyczyniło się działanie "osób trzecich".

Również z opóźnieniem przeanalizowano pamięć i kartę SIM telefonu komórkowego Marcina. Ustalono, że ostatnie połączenia miały miejsce na dzień przed jego śmiercią i były to połączenia z numerem stacjonarnym i komórkowym jego dziewczyny. Ziemowit Jurak twierdzi, że telefon dzwonił również w dniu śmierci syna, a nawet kilka dni później. I kiedy on odbierał połączenie, osoba dzwoniąca rozłączała się.

Czy ciało nie powinno spaść z dachu?

Osoby, które mieszkały ze zmarłym na stancji, również przesłuchane z dużym opóźnieniem, stwierdziły, że Marcin wrócił z wakacji zmieniony. Jakby przygaszony. Sprawiał wrażenie, że dręczy go jakiś problem, nie chciał jednak o tym rozmawiać.
Kolega, który widział Marcina jako ostatni - w dzień jego śmierci do południa - zeznał, że wyjeżdżał tego dnia na kilka dni za granicę. Przed wyjazdem prosił Marcina o podlewanie paprotki. Ten się zgodził. Kolega nie zauważył w zachowaniu Marcina niczego szczególnego. Między tą rozmową, a znalezieniem zwłok minęło wiele godzin. Co w tym czasie robił Marcin, nie ustalono.

Przesłuchany jeszcze raz biegły, który wykonywał sekcję, stwierdził, że obrażenia na ciele Marcina musiały powstać w wyniku porażenia prądem oraz odrzucenia i upadku na twarde podłoże, jakim jest dach wagonu.

- Miał większość obrażeń na plecach, natomiast znaleziono go leżącego na brzuchu. Pytanie, czy w wyniku porażenia mogła nastąpić aż taka rotacja bezwładnego ciała, która spowodowała jego odwrócenie o 180 stopni, czy też nie jest bardziej prawdopodobne, że ciało powinno spaść z wąskiego dachu wagonu - zastanawia się mec. Bożena Kornak-Kapała, pełnomocnik Ziemowita Juraka. - Na to, że ta druga możliwość jest bardziej prawdopodobna, wskazywali zresztą pracownicy kolei. Marcin Jurak miał też inne obrażenia. Pytanie, w jakich okolicznościach powstały.

Wątpliwości było więcej. Dlaczego zegarek, który w dniu śmierci miał na ręku Marcin, nie stanął, skoro przy zetknięciu się z tak silnym natężeniem prądu elektrycznego powinien przestać chodzić. Biegły nie określił przybliżonej godziny śmierci, przyjmując jako moment zgonu godzinę odnalezienia zwłok. A przecież dokładne określenie takiej godziny mogłoby wiele wyjaśnić.

Jasnowidz podaje nazwiska zabójców

Ojciec Marcina poprosił o pomoc Krzysztofa Jackowskiego, słynnego jasnowidza z Człuchowa. Prokuratura długo nie chciała go dopuścić do postępowania, w końcu został przesłuchany dopiero w jesieni ub.r. Jego wersja różni się diametralnie od wersji policji i prokuratury.

Zdaniem jasnowidza, Marcin Jurak w dniu śmierci miał przebywać w pubie z dwoma mężczyznami i kobietą. Potem wszyscy poszli na stację kolejową. Tam miało dojść do kłótni, a osoby, które były z Marcinem, miały upozorować jego samobójstwo. Jasnowidz tylko na podstawie zdjęć zmarłego, wskazał, że mężczyźni kazali Marcinowi "wejść na jakąś rzecz". Jeden ze sprawców kopał go, żeby go do tego zmusić. Jackowski podał ich nazwiska: Żmuda i Zalewski (Zelewski). Ten drugi miał mieszkać w Lublinie przy ul. Romanowskiego. Ustalono, że w Lublinie mieszka 80 Żmudów i 165 Zalewskich, lecz żaden na ul. Romanowskiego. Nie drążono dalej tego wątku.

Kilka prawdopodobnych wersji

Ze wszystkich wersji najbardziej prawdopodobne są, moim zdaniem, trzy. Pierwsza - samobójstwo. Marcin wspiął się na wagon, by odebrać sobie życie. Mógł się nawet inspirować samobójstwem kolegi. Pozostaje pytanie o motyw. Okoliczności przeciwne to włączony komputer i niedopita herbata.

Wersja druga: Marcin był w konflikcie z mężczyznami, o których wspomina Jackowski. Oni zmusili go do wejścia na wagon. Otwarte pozostaje pytanie o źródło konfliktu. Jak również o to, czy chcieli oni pozbawić Marcina życia, czy też tylko go nastraszyć, a dalszy przebieg zdarzenia to nieszczęśliwy wypadek.

Wydaje się, że mniej prawdopodobna jest wersja nieszczęśliwego wypadku bez udziału osób trzecich. Po co Marcin miałby się wspinać na wagony, skoro było to tak trudne?

Najmniej prawdopodobna wydaje mi się taka wersja: Marcin został zamordowany wcześniej, a jego zwłoki umieszczono na dachu wagonu, by uprawdopodobnić wersję o samobójstwie. Trudno sobie wyobrazić wytaszczenie bezwładnego ciała na dach, skoro już wejście samemu wymagało wielkiego wysiłku fizycznego. A poza tym zabójców w każdej chwili mógł ktoś zauważyć.

Muszę poznać prawdę

Obecnie, aby starać się o wznowienie śledztwa, Ziemowit Jurak musiałby wskazać nowe okoliczności, które by to uzasadniały.

Na razie chce wysłać dokumenty do Fundacji im. Krzysztofa Olewnika.

- Uwierzyłbym w wersję policji, gdyby wcześniej lepiej zabezpieczyli ślady - tłumaczy. - Chcę tylko poznać prawdę o śmierci syna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24