- Najmniejsza wioska w Polsce? O nie. Pizuny są największą wioską w Polsce… - śmieje się Aleksander Franciszek Mamczur, właściciel wioski, zwany przez przyjaciół ordynatem. - Jest największą, bo ma nie tylko sołtysa, ale także ordynata, czyli mnie.
Tytuł ordynata nadali mu przyjaciele z Zamościa kilka lat temu, gdy wykupił działki niemal w całej wsi i został jej właścicielem.
- Mianowali mnie ordynatem, ale zapomnieli dać pieniądze na inwestycje - przypomina sobie Aleksander Mamczur. - Najpierw wykupiłem część gospodarstw, później kolejne działki, razem uzbierało się 15 hektarów. Tyle liczy wioska Pizuny Spodobały mi się okolice, piękne lasy pełne grzybów, wspaniała przyroda i ten kosmiczny spokój. Przecież Roztocze to najpiękniejsza kraina w Polsce.
Jeden ordynat, jeden sołtys, jeden gospodarz
Pięknie tu przez cały rok. Jednak zimą trudno dojechać do wioski ordynata Mamczura. Zwłaszcza, gdy drogę śnieg zasypie. Inwentarz Pizun, żywy i martwy, nie jest zbyt okazały. Kilka domów wiejskich przerobionych na domki letniskowe.
Drewniana rotunda pod dachem, gdzie organizowane są zabawy, wesela. Obok duża świetlica z kuchnią wynajmowaną na imprezy i towarzyskie spotkania. Jeszcze kapliczka, trzy studnie, (w tym jedna z żurawiem, a jedna głębinowa) i trzy latarnie. W lecie dwie zapala ordynat, a trzecią sołtys. Honorowym sołtysem jest właściciel jednego z domków Krzysztof Szawara.
Jeszcze skromniej przedstawia się stan stałych mieszkańców najmniejszej wioski w Polsce. Wioska ma tylko jednego gospodarza. Mieszka z matką, ma jednego konia, jednego psa, sukę i jedno szczenię.
- Jest jeszcze kot - przypomina Czesław Wołoszyn, jedyny gospodarz wioski.

Czesław Wołoszyn: - Która kobieta zechce zamieszkać ze mną w takiej głuszy. (fot. WOJCIECH ZATWARNICKI)Prąd już mam, żony jeszcze nie
Pan Czesław ma 45 lat, jest kawalerem, na 4 hektarach sieje zboże i hoduje świnie.
- Ale w skupie marnie płacą i interesu wielkiego z tego nie ma - przyznaje jedyny gospodarz Pizun. W zimie we wsi nudno i trudno. Nikt nie zagląda. Za to w lecie turystów wielu i ciągle coś się dzieje.
- Na pana domu powinna być tablica informująca, że jest pan jedynym obywatelem wioski - mówimy. - Ano powinna. I tak wszyscy wiedzą, że oprócz mnie i mojej mamy, nikt tu nie mieszka.
- Przydałaby się panu żona do pomocy w gospodarstwie.
- Przydałaby się, ale która kobita zechce mieszkać w głuszy? Chociaż spokój tu taki, że miastowi mogą pozazdrościć.
Do 2001 roku w Pizunach nie było prądu. Teraz jest. - Z elektrycznością lepiej żyć - przyznaje Czesław Wołoszyn. - Ale telewizora na razie nie mam. Nie ciągnie mnie do telewizji.
Za starym, rodzinnym domem Wołoszyna, widać nowy, świeżo wybudowany budynek. Na razie jeszcze niezamieszkały.
- Brakuje pieniędzy na wykończenie - kiwa głową Wołoszyn.
Absolwent krośnieńskiej "naftówki", po latach tułaczki w poszukiwaniu gazu i ropy, wrócił do wioski, by opiekować się rodzicami. Po zakupy codziennie dojeżdża do najbliższego sklepu, położonego dwa kilometry od Pizun.
[obrazek3] Matka pana Czesława: - Dopiero od kilku lat mamy w naszej wiosce prąd. (fot. WOJCIECH ZATWARNICKI)W lecie dużo grzybów i turystów
- Latem, zwłaszcza w lipcu, wioska tętni życiem - mówi Jadwiga Wolańczyk, jedyna pracownica w wiosce.
Opiekuje się domami letniskowymi ordynata Mamczura. Mieszkała w Przemyślu, ale musiała wrócić do Narola, by opiekować się chorą mamą. Tu w Pizunach znalazła pracę.
- Podoba mi się tutejsze pustkowie i spokój - wymienia zalety. - No i czas pracy, nie całkiem znormalizowany. Po imprezach, w sezonie letnim, roboty jest dużo. Teraz nieco mniej, ale już przygotowuje świetlicę i kuchnie, bo wkrótce będzie tu przyjęcie weselne.
Do Pizun przyjeżdżają ludzie z Zamościa, Lublina, a nawet ze Śląska. Od siedmiu lat, w lipcu wioska gości dzieci z lubelskiej fundacji "Szczęśliwe Dzieciństwo".
- Co roku jest około 150 dzieciaków - ocenia Aleksander Mamczur. - Wcześniej stołówkę urządzali w namiotach, teraz mają świetlicę i kuchnię do dyspozycji.
Najpierw armaty, potem zalew
Ordynat Mamczur, chce z Pizun zrobić wieś agroturystyczną, taką z prawdziwego zdarzenia. Funkcjonującą przez cały rok.
Za pieniądze z UE wybuduje trzyhektarowy zalew. Tylko dla kajaków i żaglówek.
-Żadnych motorówek - zastrzega. - Wszystko jest na dobrej drodze, tylko urzędnicy z Ochrony Środowiska coś marudzą.
A w zimie planuje kuligi i skutery śnieżne, które Aleksander Mamczur sam będzie produkował. - Wcześniej postawię we wsi armatę. Albo dwie, żeby strzelać na wiwat. Skoro jestem ordynatem, to mi się należy - mówi ze śmiechem właściciel Pizun.
Skąd armaty? Aleksander Mamczur ma własną odlewnię żeliwa, gdzie produkuje grzejniki i wsady kominkowe, a także … repliki zabytkowych armat.
Małe Pizuny mają bogatą przeszłość. Historia osadnictwa na tych terenach sięga 3 tysięcy lat. Archeolodzy odkryli dwa kurhany z III w n.e. Nieformalną patronką Pizun jest błogosławiona Bernardyna Maria Jabłoński, która tutaj się urodziła w 1878 roku. W wieku 18 lat po spotkaniu z bratem Albertem Chmielowskim wstąpiła do sióstr Albertynem. Później została przełożoną generalną.
W 1997 roku beatyfikował ją Jan Paweł II. Kapliczka z błogosławioną Bernardyną stoi w centralnym miejscu Pizun. Niedaleko wioski powstaje dom rekolekcyjno-wypoczynkowy Zgromadzenia Albertynek. Kaplica już prawie gotowa. 10 arów ziemi, na której stoi, podarował albertynkom Aleksander Mamczur.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?