Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karnawał jest barbarzyński. A wszystko zaczęło się od bożka Pusta

Andrzej Plęs
Emilia Jakubiec-Lis: słowiański karnawałowy kulig rozpoczął się od bożka Pusta i przedchrześcijańskich wierzeń.
Emilia Jakubiec-Lis: słowiański karnawałowy kulig rozpoczął się od bożka Pusta i przedchrześcijańskich wierzeń. Krzysztof Kapica
Prasłowianie trochę z zimowych nudów stworzyli sobie bożka Pusta. Ubierali go w łachmany, sadzali na saniach i pędzili polami w las. Tak onegdaj świętowaliśmy karnawał. I tak powstała tradycja kuligu.

Nie mogliśmy być gorsi od starożytnych Greków i Rzymian, dla których okres po przesileniu zimowym był okazją do wielkiego świętowania. Że południowcy potrafią się w ten sposób bawić, docierało do nas bursztynowym szlakiem. Słabiej docierało do nas, że ówcześni starożytni południowcy bawili się na cześć zmarłych, wylegali korowodami na ulice miast, duchom składali dary.

Ale Słowianin też potrafił się bawić. Skąd na naszych terenach wzięła się skłonność do zabawy w okresie zimowym, mówi nieco mitologia słowiańska. Słowianie byli ludem bardzo pracowitym, ale zimą nie bardzo mieli co robić z wolnym czasem, więc wymyślili sobie bożka próżności i pustoty. Tak oto powstał bożek Pust. A lud ubrał go w łachmany, słomą przystroił, na saniach posadził i gnał po śniegu.

Zapusty wtedy jeszcze nie były „wypasione”, za to staropolski sarmata karnawałem potrafił doprowadzić się nawet do ruiny. I nie tylko siebie.

Radujmy się, świat istnieje

Dlaczego akurat zabawa sylwestrowa jest prapoczątkiem karnawału? Bo koniec roku 999 miał być końcem świata, i wówczas głęboko w to wierzono. 1 stycznia 1000 roku miało nie być, toteż kiedy ludzie rano obudzili się, żywi i zdrowi, radości nie było końca. Tłumy wyległy na ulice miast i w cywilizowanej Europie zaczęła się zbiorowa feta. Dziś już niewielu pamięta, że początek karnawału i zabawa sylwestrowa wzięły się z radości, że oto uniknęliśmy końca świata.

Na ziemiach polskich bawiono się w karnawale już od wieków średnich, choć jeszcze niezbyt hucznie. I nie od sylwestra, a raczej od Święta Trzech Króli. Bawiły się wtedy raczej warstwy wyższe, bo to kosztowne zajęcie było. Wieś na przednówku wolała oszczędzać, o szaleńczym świętowaniu nie było mowy.

Za to szlachta potrafiła „zaszaleć się” na całego. Z czasów przedchrześcijańskich zostały jej kuligi. Szlacheckie sanie całymi dniami krążyły po okolicy, odwiedzały kolejnych sąsiadów szlachciców, w dwa-trzy dni niemal opróżniały gospodarzowi piwniczkę, by potem ruszyć w najazd do kolejnego sąsiada.

A gdyby któryś ze szlachciców okazał się mało gościnny, to i po pysku od gości mógł zebrać, i kij na grzbiecie poczuć. Ostro bawiono się jeszcze za króla Sobieskiego, w czasach saskich już mniej, bo niejeden ziemianin mógł popaść w ruinę, kiedy w objazd ruszało nawet sto rozbawionych na całego zaprzęgów.

- Świadom skutków ekonomicznych takiego zwyczaju, król August Poniatowski próbował z nim walczyć - tłumaczy Emilia Jakubiec-Lis z Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie. - Zwyczaj kuligów król traktował jako przejaw barbarzyństwa, utożsamiano go nawet z najazdami tatarskimi.

Wtedy zaczęliśmy się europeizować. Kuligi straciły na popularności, zaczęły na niej zyskiwać bale z wodzirejami.

Galicja się bawi

Szlachta ciągle bawiła się z rozmachem, a tym bardziej - arystokracja. Najwyżej urodzeni preferowali karnawały po krakowsku, lwowsku, a nawet wiedeńsku. Na „prowincji” działo się mniej.

Rzeszowskiej inteligencji daleko było do tradycji wiedeńskich, paryskich czy lwowskich, gdzie niemal każdy dzień był balem, ale i w Rzeszowie kilka balów organizowano. Przynajmniej pod koniec XIX wieku, bo z tego okresu pochodzą pierwsze przekazy o zabawach karnawałowych.

- Organizowano je w jedynej wówczas sali balowej w mieście, w osławionym hotelu „Luftmaszyna”, przy zbiegu dzisiejszych ulic Kościuszki i Słowackiego - precyzuje Emila Jakubiec-Lis. - Zachowała się notatka z „Księgi życzeń i zażaleń Towarzystwa Kasynowego” z 1879 roku, która nic nie mówi o formie zabawy, ale wylicza wieczorki i bale karnawałowe.

Przez lata w „Luftmaszynie” bale dobroczynne organizowała Zofia hrabina Wallisowa, a dochód z nich przekazywała na Towarzystwo Czerwonego Krzyża. Bale organizowała również Jadwiga Wodzicka z Tyczyna.

Wspierały one bursę szkolną dla niezamożnej młodzieży. Miasto patronowało balom mieszczańskim, z których dochód pomagał ubogim mieszczanom, ale także weteranom powstania listopadowego. Od 1884 roku bale w Rzeszowie organizowali miejscowi Żydzi. Pozyskane z tej okazji pieniądze przeznaczane były na szkółkę wieczorową dla młodzieży izraelickiej.

Najbardziej prestiżowe były bale oficerskie, organizowane przez miejscowy garnizon.

- Nazywano go królem balów karnawału - dodaje Emilia Jakubiec-Lis. - Kiedy ustalano terminy zabaw, bal oficerski zawsze miał priorytet.

Aż w 1987 roku pojawiło się w Rzeszowie towarzystwo Sokół ze swoimi balami. Budynek Sokoła jeszcze nie był wykończony, ale sala balowa - już tak. Dochody z zabaw w pierwszych latach przeznaczano na sfinansowanie dokończenia budowy obiektu.

Tradycją ogólnopolską było, by bal karnawałowy rozpoczynać polonezem, i to w stroju narodowym. Przynajmniej w liberalnej politycznie Galicji, bo pod zaborami rosyjskim i pruskim taka manifestacja polskości pod koniec XIX wieku nie zawsze była możliwa. Polonezem zaczynano, ale lista i kolejność tańców były ściśle określone.

Szczególny był rzeszowski kotylion z 1887 roku. Panowie, w ramach pełnego figur tańca, z własnych ciał układali hasła. Każdy z tańczących płci męskiej wyginał się w literę i w ten sposób na parkiecie pojawiały się kolejno napisy: najpierw „Towarzystwo Kasynowe w Rzeszowie”, potem „19 lutego 1887”, następnie „Niech żyje płeć piękna”, a w końcu - „Kochajmy się”. Przekazy milczą o tym, czy z powodu cyrkowych akrobacji któryś z uczestników nabawił się kontuzji.

Chrześcijańscy mieszczanie rzeszowscy ograniczali się do balów w czterech ścianach. Szczególny karnawałowy koloryt nadawali miastu ich żydowscy współmieszkańcy, którzy organizowali po ulicach przejazdy przebierańców.

Najbogatsi rzeszowianie wyjeżdżali na bale do Krakowa i Lwowa. Kosztowne to imprezy były, szczególnie dla pań, bo na kolejnych zabawach nie mogły pojawiać się w tej samej kreacji.

- Jak kosztowne to było, niech zilustruje takie zestawienie - zaczyna pani Emilia. - Kilogram masła kosztował wtedy 1,20 zł, zaś balowy bukiecik suchych kwiatów do kreacji - 10 zł. Z kwiatów żywych - dwa razy więcej. A to przecież dodatek jednorazowego użytku. Suknia balowa kosztowała fortunę - dodaje.

Zdegustowana kosztami takiej zabawy część rzeszowskich mieszczan poczęła organizować „bale wełniane”, na których nie wypadało pokazać się w kosztownej kreacji. Jeśli się ktoś odważył, płacił karę, przeznaczaną na cele charytatywne.

Wieś baluje po swojemu

Włościanie pochłonięci byli troską, żeby było co do garnka włożyć, ale i oni przed Popielcem przez trzy dni, a nawet przez tydzień, potrafili zaszaleć.

- Uzasadnienia ekonomiczne to jedno, ale przede wszystkim na wsi nie było tradycji karnawałowych - tłumaczy mniejszą skłonność włościan do zabaw Emilia Jakubiec-Lis.

Gospodarze zbierali się karczmach, gospodynie też, ale osobno. Oni przy okowicie gwarzyli o sprawach gospodarskich, one - też nie „na sucho” - plotkowały.

Na wiejskich drogach pojawiali się przebierańcy, trochę jak późniejsi kolędnicy, ale bez kolędniczej życzliwości, raczej skłonni do psikusów i „wymuszania” podarków.

A i „ciągnięcie kloca” się zdarzało. Bo jak panna do Matki Boskiej Gromnicznej nie doświadczyła oświadczyn, to była katastrofa. I wraz z końcem karnawału wieś dawała jej odczuć, że jest nie do końca wartościowa społecznie. Jak pojawiła się taka w miejscu publicznym, to złośliwcy przywiązywali ją do drewnianego kloca, który musiała za sobą ciągnąć aż do domu innej starej panny, a jak takiej po drodze nie było, to po samą karczmę ciągnęła.

I tu czekała z drewnianą kłodą przy sobie, aż rodzina wykupi ją z niewoli. Jeśli miała czym, to sama się mogła wykupić. Żeby było spra-wiedliwie - podobnie traktowano też starych kawalerów.

- Wieś nie bawiła się w karnawale z takim rozmachem jak miasto także dlatego, że w tym okresie urządzano wesela, na które w czasie żniw i prac polowych nie było po prostu czasu - tłumaczy Emilia Jakubiec-Lis.

W wyższych i niższych warstwach społecznych wciąż zdarzały się kuligi, choć już nie na cześć prasłowiańskiego Pusta. Balowano także na ulicach, choć już nie ku czci swoich zmarłych, jak było w starożytnych cywilizacjach europejskich. Witano też nowy rok, ale zwykle to nie spodziewany koniec świata był tego przyczyną.

Do zabawy dobra jest każda okazja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24