Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Bachleda-Curuś: Córeczka dodaje mi skrzydeł

Tomasz Ryzner
W Soczi Katarzyna Bachleda-Curuś mogła liczyć na doping najbliższej rodziny. Towarzyszyła jej między innymi córeczka Hania.
W Soczi Katarzyna Bachleda-Curuś mogła liczyć na doping najbliższej rodziny. Towarzyszyła jej między innymi córeczka Hania. Paweł Relikowski
Urodziła się w Sanoku, tu zaczynała karierę. Na olimpiadzie w Soczi Katarzyna Bachleda-Curuś po raz drugi w karierze stanęła na olimpijskim podium.

Nie dała się przekupić

Nie dała się przekupić

W grudniu 2009 Katarzyna ujawniła w wywiadzie dla holenderskiej telewizji, że podczas igrzysk w Turynie, trenerka Holenderek zaproponowała jej 50 tysięcy euro w zamian za wycofanie się z biegu na dystansie 5000 m. Gdyby Polka skusiła się na łapówkę, w jej miejsce, mogłaby wystartować Holenderka Gretha Smit, która była pierwsza na liście rezerwowej. Katarzyna, która początkowo nie planowała startu na tym dystansie, odmówiła i wystąpiła w biegu, zajmując 16. miejsce.

Po pierwszym starcie w Soczi z jej oczu popłynęły łzy złości i rozczarowania. Po ostatnim na prawo i lewo rozdawała uśmiechy.

Sanoczanka Katarzyna Bachleda-Curuś (z domu Wójcicka) na swych czwartych igrzyskach olimpijskich po raz drugi stanęła na podium. Zdobyła srebro w biegu drużynowym. Czy za 4 lata powalczy o kolejne sukcesy?

Na lodzie ściga się już bez mała ćwierć wieku. W wywiadach mówi, że w tej zabawie najbardziej lubi szybkość. - Na torze lodowym pędzimy około 50 kilometrów na godzinę. Fajne uczucie - podkreśla.

W ślady siostry

Na początku były narty, pływanie, taniec, ale kiedy miała 8 lat, postanowiła iść w ślady starszej siostry Agnieszki i po raz pierwszy założyła łyżwy.

- Mama opowiada, że nie chciałam ich zdejmować z nóg. Rzeczywiście złapałam bakcyla - wspomina.

Pierwszym trenerem był Andrzej Babiarz, potem trafiła pod skrzydła Marka Drwięgi. Panczeny zabierały czas, ale Kasia umiała godzić sport z nauką (uczęszczała do SP nr 4 i I LO w Sanoku).

Zdarzały się świadectwa z czerwonym paskiem. Miała talent nie tylko do sportu, ale i języków. Dzięki temu mówi po angielsku i niemiecku.

- W dzieciństwie marzyłam o archeologii, wykopaliskach w różnych krajach. No i częściowo dopięłam celu. Jakby nie patrzeć, jeżdżę po świecie - uśmiecha się.

Zawody zamiast studniówki

Po raz pierwszy na zagraniczne zawody, do Holandii, pojechała wieku 11 lat. Z czasem Renata i Jan Wójciccy coraz częściej szykowali córce kanapki na drogę.

Kasia wsiąkała w łyżwiarstwo, zdobywała kolejne puchary, medale. Treningowy i startowy kierat miał jednak cenę. Był nią ograniczony czas na normalne wakacje, beztroską młodość, życie towarzyskie.

Przez zawody zrezygnowała nawet ze studniówki. W pewnym momencie miała tego wszystkiego trochę dość i zastanawiała się, czy nadal chce się ścigać. Kryzys długo nie potrwał.

- Córka pojechała na kolejne zawody do Holandii, zajęła dobre miejsce i zapał do treningów jej wrócił - wspomina ojciec olimpijki, który jest absolwentem AWF, a w młodości trenował podnoszenie ciężarów.

Dziś Katarzyna jest zawodniczką LKS-u Poroniec Poronin, a na pierwszych Igrzyskach, w Salt Lake City w USA, reprezentowała jeszcze Górnika Sanok.

Z czasem jednak sanocki klub okazał się dla niej trochę za mały. Rozstanie było raczej chłodne; kiedy Górnik nie przystał na prośbę podwyższenia stypendium z 450 do 500 zł. sanoczanka wylądowała w AZS-ie Zakopane i trafiła pod opiekę Krzysztofa Niedźwiedzkiego, obecnego trenera kadry.

Podkarpacie, a konkretnie Arłamów, ma jednak nadal swój udział w jej sukcesach. - To świetne miejsce do budowania formy latem - przekonuje.

Druga druga połowa

W 2006 roku w Turynie Kasia była już na innym pułapie. Zaczęła się zbliżać do najlepszych. Na 1000 m zajęła 8 miejsce.

Na lodzie działo się coraz lepiej, w życiu nie wszystko szło gładko. Po igrzyskach rozpadło się jej małżeństwo (po 2 latach), Katarzyna w tym okresie z sanoczanki stała się zakopianką.

Dostała pod Giewontem mieszkanie, a z czasem na nowo poukładała prywatne sprawy. Finałem tego było wesele z Jakubem Bachledą-Curusiem (daleki krewny Alicji Bachledy-Curuś).

Wesele zostało zorganizowane z iście góralskim rozmachem. - Było na 120 gości. Zaczęło się w piątek, a trwało do wtorku - wspomina mama zawodniczki.

Hania dodaje skrzydeł

Dziś Kasia jest szczęśliwą żoną, a od kilku lat mamą małej Hani.

- Mąż to podpora, a córka to moje skrzydła - podkreśla nasza olimpijka. - Urodzenie dziecka pozwoliło mi się zresetować, wzmocnić psychicznie, nabrać dystansu do tego, co wokół. Dobrze jest wiedzieć, że ma się do kogo wracać, dla kogo żyć. W czasie ciąży odpoczęłam też od reżimu treningowego. My przecież nie trenujemy 2 godziny na dzień.

Zawodowstwo wymaga zaangażowania przez 24 godziny na dobę - zaznacza Katarzyna, która przekazała córce sportowe geny. - Jest żywa, zdrowo rośnie i już jeździ na nartach - uśmiecha się mama Hani.

Szerszej grupie kibiców stała się znana 4 lata temu w Vacouver. Wtedy na nasze dziewczyny mało kto liczył. Brązowy medal dla Polek w biegu drużynowym był miłą niespodzianką.

Pojawiły się nawet głosy, że trafił się nam nieco przypadkowo. Katarzyna docinkami się nie przejmowała, tym bardziej że pochwał i dowodów sympatii nie brakowało.

- Było sporo radości, ale jakoś pierwszy w Polsce zadaszony tor nie powstał - wspomina.

Po wyprawie do Kanady sanoczanka zrobiła sobie wspomnianą przerwę na zostanie mamą, ale ostatnie dwa lata to już była harówka.

- Okres przed Soczi to był dziki szał, rollercoaster. Stałam się mistrzem logistyki - śmieje się. - Zaczęła się ostra jazda, treningi, zawody. Musiałam odbudowywać formę, a przecież nie mogłam zapomnieć, że w domu czeka na mnie Hania. Miałam kolorowy zawrót głowy, ale lubię, jak sporo się dzieje.

Lubią ze sobą jeździć

Wychowanka Górnika Sanok nie ma zwyczaju owijać w bawełnę. Nie powtarza dziennikarzom w kółko kilkunastu okrągłych zdań. Mówi, jak jest, jak czuje.

- Czy się lubię z dziewczynami? Nie jesteśmy w wielkiej komitywie, ale do gardeł sobie nie skaczemy. Szanujemy się, dogadujemy - tak miesiąc temu opisywała relacje w grupie polskich panczenistek, szykujących się do wyjazdu na igrzyska.

Najważniejsze, że nasze panie (prócz sanoczanki, Katarzyna Woźniak, Luiza Złotkowska i Natalia Czerwonka) rozumiały się na lodzie. Były kandydatkami do medalu w wyścigu drużynowym (wicemistrzostwo świata rok temu), ale Katarzyna marzyła też o indywidualnym trofeum. Miała prawo, wszak w grudniu była druga w zawodach Pucharu Świata rozegranych w Berlinie (na 1500 metrów).

Jestem przygotowana na walkę o wysokie cele, jednak niczego obiecywać nie będę - mówiła przed igrzyskami. Forma rzeczywiście była wysoka, ale wystarczyło to do 6 miejsca na 1500 m.

- Może gdyby bieg na 3 tysiące inaczej się skończył, byłoby lepiej - zastanawiała się.

We wspomnianym starcie została zdyskwalifikowana za dwukrotne przekroczenie linii oddzielającej tory.

- Jedno przekroczenie było dyskusyjne, a bywało na zawodach, że gdy komuś zdarzało się raz naruszyć linię, sędziowie nie karali zawodnika. Jestem wkurzona.. Nie wiem, czy nie powinniśmy złożyć protestu - komentowała po pechowym starcie.

Zdziwienie Holenderek

W "drużynówce" nasze dziewczyny nie zostały już na lodzie. Po półfinałowym ograniu Rosjanek miały już, jak to mówili telewizyjni komentatorzy, "co najmniej srebrny medal".

Akurat w tym przypadku złoto znajdowało się już tylko w sferze marzeń; na Holenderki w finale nie było siły.

- No cóż, kiedyś rządziły Niemki, Kanadyjki, a teraz dziewczyny z Holandii. U nich łyżwiarstwo to sport narodowy. Mają wiele obiektów, potężne pieniądze, a kadrę wyłania się z dziesiątek zawodniczek na podobnym poziomie - komentowała Katarzyna po wszystkim.

Za srebrny medal sanoczanka otrzyma kilkadziesiąt tysięcy złotych, od dawna ma zapewnioną olimpijską emeryturę, ale nie jest zapatrzona tylko w swój interes.

- W łyżwiarstwie sporo się musi zmienić. Nie chodzi nawet o wysokość stypendiów, ale jeśli ktoś trenuje pół życia, powinien mieć więcej komfortu. Łyżwiarz nie ma wielu startów w roku, tymczasem, jeśli nie załapie się do ósemki, traci stypendium. W Holandii inaczej to wygląda. Wiem, bo rozmawiam z dziewczynami. One nie mogą uwierzyć, że zdobywamy medale, nie mając jednej hali pod dachem, a olimpijczyk musi drżeć o środki na życie. A jak już słyszą, że w Polsce nie ma choćby jednego zadaszonego toru, to robią naprawdę wielkie oczy - śmieje się nasza zawodniczka.

Medal do szuflady

W domu niespecjalnie eksponuje swoje trofea. Po igrzyskach w Vancouver brązowy medal schowała do szuflady.

Krążek z Soczi czeka ten sam los. Czy za 4 lata powalczy o trzecie podium? Czy po raz piąty pojedzie na igrzyska? Czy czuje się spełniona?

Te pytanie słyszała ostatnio kilka razy. Odpowiada zawsze w ten sam sposób.

- Nie wiem. Na razie chcę skończyć ten sezon. Mam szanse na podium w Pucharze Świata na 1500 metrów. Dopiero co skończyły się jedne igrzyska. O kolejnych pomyślę, jak skończy się sezon i zrobi się trochę spokojniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24