Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koniec występu. To skandal!

Maciej Chłodnicki
Byli młodzi, gniewni i nade wszystko kochali grać ostrą muzykę. To o mało co nie doprowadziło do międzynarodowej afery z udziałem ambasadora ZSRR.

Ale prawdziwy skandal wybuchł, kiedy jednemu z muzyków puściły guziki w rozporku...

Jeżeli zapytamy, z kim kojarzy się rzeszowski rock przełomu lat 60. i 70., większość odpowie: Blackout, Breakout, Tadeusz Nalepa i Stan Borys. Niewiele osób natomiast wie, że w latach 70. czterech młodych licealistów grało w Rzeszowie muzykę, jaką ówczesna młodzież mogła posłuchać tylko w Radiu Luxemburg albo z płyt przemycanych zza granicy. Utwory Deep Purple, Uriah Heep, Led Zeppelin doprowadzały do szaleństwa widownię oraz... ówczesne władze.

Agrawka przez "w"

Spotkali się w roku 1970. W Rzeszowie nie było już Breakoutu. Nikt nie grał rocka. Oni chodzili do IV Liceum Ogólnokształcącego i do Szkoły Muzycznej.

- Muzyka była dla nas wszystkim - opowiada Krzysztof Semeniuk, perkusista, jeden z założycieli zespołu. - Każdy z nas marzył, żeby być prawdziwym rockmanem. Słuchało się radia Luxemburg na tranzystorze, czasami ktoś przyniósł oryginalną płytę. To nas "nakręcało".

I tak powstał zespół Agrawka. To nie błąd - A g r a w k a.

- Skoro Beatlesi mieli w swojej nazwie błąd, to my też poszliśmy tym tropem - tłumaczy Semeniuk. - Stąd zamiast litery f jest w. Nazwa miała spinać kilka zespołów, których repertuar graliśmy.

Z początku grali największe przeboje znanych zespołów rockowych. Szczególnie lubili ciężkie brzmienia grup: Deep Purple i Led Zeppelin. Agrawkę tworzyli wówczas: Krzysztof Semeniuk, Roman Kadyjewski, Henryk Woźniacki, Jan Zołoteńko i Krzysztof Szmuszkiewicz.

Na weselu u kuzyna Kruczka

Wtedy niewiele było miejsc do koncertowania. Grali więc gdzie się dało. Najczęściej na festiwalach młodzieżowych.

- Sprzęt pożyczaliśmy w klubach studenckich - wspomina Romek Kadyjewski. - Był niezły (jak na tamte czasy), chociaż strasznie ciężki. Na szczęście mieliśmy kolegę, który sprowadził sobie volkswagena transportowego i woził nas na koncerty. To był pierwszy taki samochód w Rzeszowie. Ale na dalsze występy w Polskę musieliśmy z całym sprzętem jeździć pociągami.

Za paliwo i bilety płacili z własnej kieszeni. Żeby zarobić, grali na weselach. Kadyjewski wspomina: - Raz pojechaliśmy w siedem osób na wesele do podrzeszowskiej wsi. Na miejscu okazało się, że żeni się kuzyn Władysława Kruczka, I sekretarza PZPR w Rzeszowie. Już na początku zabawy zabrakło prądu. Z instrumentów akustycznych mieliśmy tylko saksofon i tamburyn. Prądu oczywiście nie włączono, a my na tych dwóch instrumentach graliśmy do 4 nad ranem. Wszyscy doskonale się bawili.

W Rzeszowie byli absolutną awangardą. Wprawdzie nie mieli własnych kompozycji, ale wtedy nikt tutaj takiej muzyki nie grał. Zaczęli też być znani w Polsce. Zapraszano ich na różne festiwale. W Jeleniej Górze zagrali wspólnie z Adamem Makowiczem, znakomitym muzykiem jazzowym. Przed nimi występował Krzysztof Krawczyk.

Semeniuk pamięta koncert w Jaśle. - Nagłośnienie było tak fatalne, że chcieliśmy zrezygnować z występu - opowiada. - Przybiegł do nas organizator i błagał, żebyśmy zagrali. W końcu przyznał, że już wydrukowali dla nas dyplom... za zajęcie pierwszego miejsca.

Radziecki ambasador oniemiał

Ich występ na wojewódzkim Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Rzeszowie zakończył się skandalem. Na honorowym miejscu na widowni usiadł ambasador ZSRR. Ze sceny leciały ugrzecznione i bardzo poważnie piosenki. Pełna kultura. Wreszcie pojawiła się czwórka chłopaków z Rzeszowa i zagrała znaną rosyjska piosenkę na melodię July Morning zespołu Uriah Heep. Oczywiście po angielsku. Ambasador zbladł i wcisnęło go w fotel. Publika szalała. Wtedy organizator wpadł na scenę i przerwał występ. Zespół został zdyskwalifikowany.

- Dobrze że nie uznano tego za prowokację wobec zaprzyjaźnionego kraju, bo mielibyśmy naprawdę przewalone - mówi Semeniuk. - Takie to były czas. Za podobne "przestępstwo" można było trafić do więzienia.

Z cenzurą nie mieli większych kłopotów. - Musieliśmy oczywiście przedstawić mu wszystkie teksty przetłumaczone z języka angielskiego na polski. Nic jednak z tego nie wynikało, bo i tak nie wiedzieli, co śpiewamy - tłumaczy Kadyjewski.

Z Agrawki Copernicus

W 1976 r. Agrawka przeszła metamorfozę. Członkowie grupy poznali muzykujących Nigeryjczyków. Przyjechali oni studiować na Politechnice Rzeszowskiej i założyli swój zespół Bananas.

- Namówiliśmy dwóch z nich, aby przeszli do nas - wspomina Semeniuk. - Wtedy zmieniliśmy nazwę na Copernicus. Zaczęliśmy grać trochę inną muzykę. Pojawiły się kawałki Carlosa Santany i Jamesa Browna. Rozbudowaliśmy sekcję dętą i perkusyjną. To naprawdę brzmiało ekstra.

Dwóch czarnoskórych muzyków dodało zespołowi kolorytu. Semeniuk opowiada: - Zaproszono nas na koncert mikołajkowy do WDK. Pełna sala ludzi. W pewnej chwili podczas kawałka Sex Machine, Constance Pratt, który to śpiewał, zaczął się rozbierać. Publika oszalała i poszła w jego ślady. Zaczęło się wyrywanie krzeseł z podłogi. Wtedy wpadł szef administracji i nas wszystkich rozgonił.

Przerażone milicjantki

Kodyjewski nie zapomni koncertu z okazji Dnia MO i SB. - To chyba było w roku 1976 - opowiada. - Zaproszono nas abyśmy zagrali na akademii w hali Waltera. Weszliśmy na scenę po oficjalnych uroczystościach - przemówieniach i odznaczeniach. W pewnym momencie Bukiet (tak mówili na Henryka Woźniackiego, przyp. red.) grał solówkę na trąbce. Wczuł się w muzykę i zaczął mocno się wyginać. A miał na sobie bardzo obcisłe spodnie. Nagle patrzę, a milicjantki, które siedziały w pierwszych rzędach, mają przerażone miny. Kiedy Bukiet się odwrócił, zobaczyłem, że ma pęknięty rozporek. Cała jego "zawartość" dyndała na wierzchu.

Ale była afera!

Milicja uznała to za prowokację. Zaczęło się dochodzenie. Sprawą zainteresował się nawet komitet partii. Organizatorzy musieli się mocno tłumaczyć. Obeszło się jednak bez reperkusji.

Pod koniec lat 70. zespół zaczął grać swoje utwory - rock, jazz, funky. Komponował je Woźniacki, który skończył Akademię Muzyczną w Katowicach i grywał w zespole Krystyny Prońko. Wtedy pojawiła się możliwość wyjazdu na koncerty do Danii. Impresario chciał mieć wcześniej ich nagrania. Bukiet załatwił sesję nagraniową w Katowicach. Nagrali kilka utworów. Wrócili do Rzeszowa 12 grudnia 1981 r. Nazajutrz obudzili się już w stanie wojennym.

Z wyjazdu nic nie wyszło. Na kilka lat zespół przestał istnieć. Reaktywował się w 1985 r. jako New Corporation. Bukiet wyjechał na stałe za granicę. Do zespołu doszli Stanisław Domarski, Mariusz Koziołkiewicz, Stefan Ryszkowski i Wojciech Tramowski. Grali w klubach studenckich m.in. z Andrzejem Zauchą i Jarosławem Śmietaną. Przymierzali się do nagrania płyty, ale nie uzbierali pieniędzy. Kiedy część muzyków rozjechała się po świecie, zespół przestał istnieć.

Nie zrezygnowali z grania

Semeniuk i Kadyjewski nie przestali grać. Kilka lat temu stworzyli nową grupę - Party Music. Grywają na prestiżowych imprezach w całym kraju. Występowali m.in. u boku Marcina Dańca, Andrzeja Grabowskiego, Michała Milowicza, Krzysztofa Daukszewicza i kabaretu Otto. Nagrali płytę z przebojami muzyki rozrywkowej i tanecznej. Przez kilka lat koncertowali nawet w Niemczech.

- Szkoda, że trzydzieści lat temu nie mieliśmy takich możliwości jak dzisiaj - mówi Semeniuk. - Mogliśmy zawojować muzyczny rynek. Ale i tak daliśmy ludziom dużo radości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24