Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszmary Eweliny z domu dziecka

Andrzej Plęs
O niektórych przeżyciach Ewelina na razie mówić nie chce. Może kiedy zbierze w sobie więcej odwagi, opowie prokuratorowi.
O niektórych przeżyciach Ewelina na razie mówić nie chce. Może kiedy zbierze w sobie więcej odwagi, opowie prokuratorowi. Krystyna Baranowska
Dwa lata Ewelina Olak zbierała w sobie odwagę, żeby wyrzucić z siebie to, czego doświadczyła przez 15 lat pobytu w domu dziecka.

I pewnie do dziś nie miałaby tej odwagi, gdyby nie wsparcie pani Marzeny, nauczycielki j. niemieckiego w jednej ze strzyżowskich szkół. Najpierw obie trafiły do Stowarzyszenia Nowy Horyzont, które pomaga ofiarom przemocy.

- Dużo czasu trzeba było, żeby Ewelina zaczęła mówić o swoich doświadczenia z ostatnich lat - potwierdza Elżbieta Wisz, szefowa Stowarzyszenia. - Obie z panią Marzeną sformułowały listę nieprawidłowości w domu dziecka. Uznałam, że ich zastrzeżenia są tak poważne, że należy interweniować.

Stowarzyszenie zaalarmowało Wydział Polityki Społecznej Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego. Z pełną listą zastrzeżeń.

Urząd kontrolował placówkę, nie znalazł niczego zdrożnego. Ewelina znajdowała i - nie pogodzona z wynikami kontroli - zdecydowała się swoje obserwacje wykrzyczeć publicznie.

- Zza urzędniczego biurka niektóre sprawy wyglądają inaczej niż dla kogoś, kto jest w środku - tłumaczy. - A czasami w ogóle nie wyglądają.

Między szkołą a życiem

Pani Marzena pamięta sprawę Inki z domu dziecka, szesnastoletniej, może niezbyt lotnej, ale - jak wszystkie tu dzieci - wymagającej zainteresowania i opieki.

- Trafiła do naszej szkoły, ale nikt nie pilnował, żeby chodziła na lekcje, więc nie chodziła - opowiada nauczycielka. - W końcu szkoła usunęła ją z listy uczniów za nieobecności. Nikt z placówki nie zainteresował się sprawą, więc Inka rok przesiedziała w domu dziecka. Po roku sama interweniowałam w jej sprawie, przyjęto ją na praktyki, sytuacja powtórzyła się, więc Inka drugi rok siedziała w domu dziecka bez nauki. Załatwiłam jej wizyty u psychologa, ale nawet nie miał jej kto zaprowadzić na te wizyty. W końcu skończyła 18 lat, opuściła dom dziecka i zaczęła się staczać.

Elżbieta Urban-Janusz, dyrektor Domu Dziecka w Żyznowie protestuje:

- Ta dziewczynka rozpoczynała naukę w trzech różnych szkołach, rzeczywiście żadnej nie skończyła, ale nie można mówić, że nie dbaliśmy o jej edukację - tłumaczy. - Teraz usamodzielniła się, kontynuuje naukę.

Jeszcze dziwniej wyglądała sprawa Herberta.

- Jest w mojej klasie - zaznacza pani Marzena. - Kiedyś przyszedł i powiedział, że strącił czapkę policjantowi i dostał za to rok więzienia. Mówił nieskładnie, bo chłopak jest w lekkim stopniu upośledzenia, postanowiłam się zbadać sprawę.

Poszła do sądu, dowiedziała się, że Herbert rzeczywiście ma sprawę o znieważenie funkcjonariusza publicznego. I wcale nie policjanta, tylko opiekunki w domu dziecka.

- Coś narozrabiał, opiekunka chciała gdzieś zadzwonić, więc wyrwał jej kartkę z numerem telefonu - opowiada pani Marzena. - Ponoć przy tym uszkodził jej rękę. Kurator sądowy zaprowadził chłopca na policję czy prokuraturę i namówił, żeby dobrowolnie poddał się karze. To chłopak się poddał. Rok więzienia z zawieszeniem na dwa lata! Dla szesnastolatka! Nawet nie przed sądem rodzinnym, a kryminalnym!

Dyrektor Urban mówi, że to nie tak było. Że chłopak rzeczywiście jest trudny. Tego dnia uparł się, żeby jechać do babci po pieniądze. Opiekunka chciała potwierdzić telefonicznie tę wizytę, chłopak się zdenerwował.

- On nie uznaje sprzeciwu - uściśla pani dyrektor - Nie tyle wyrwał kartkę, co wykręcił opiekunce rękę. Nie mogliśmy tego nie za zauważyć, z incydentu została sporządzona notatka, którą przy kolejnej wizycie dostał kurator chłopca. I zgłosił sytuację policji.

- Mniej ważne jak było, chodzi o ten brak zainteresowania - podkreśla pani Marzena. Że nikt z domu dziecka nie wziął Herberta w obronę, zgodzono się na jego wyrok, a wystarczyło do sądu dostarczyć dokumenty, że chłopiec jest upośledzony, ma zaburzenia emocjonalne, był leczony, nie zawsze wie, co robi i może w ogóle nie powinien stawać przed sądem. A już na pewno nie jest władny godzić się lub nie godzić na karę, bo pewnie nawet nie rozumie wagi tego, co zrobił.

Nauczycielka interweniowała w sądzie: może przy wsparciu dorosłych chłopak ma szansę uniknąć skazania. A dyr. Urban zapewnia, że Herberta placówka nie zostawiła w osamotnieniu. Że wychowawczyni też interweniowała w sądzie, napisała odwołanie. I też z nadzieją czekają na rozstrzygnięcie.

Monisia miała wzięcie

Trzynaście lat, ale budowa dziewiętnastolatki. Plus ponadprzeciętna sympatia do płci przeciwnej, silna potrzeba akceptacji, a umysł niezbyt lotny.

- Przyjeżdżali młodzi ludzie samochodami, motocyklami, przy pracownikach domu dziecka, przy wychowawczyniach, zabierali ją i odjeżdżali w siną dal - opowiada pani Marzena. - Wszyscy wiedzieli po co, ale nikt nie interweniował.

Zapewnia, że w bidulu wielu widziało, jak Monisia obcałowywana jest przez "gości" w zaparkowanych nieopodal samochodach.

- Pamiętam, że jedna z wychowawczyń zażartowała przy nas: dzisiaj Monika robi lody po sześć złotych - przypomina sobie Ewelina. - Nawet zgłaszałam to dyrekcji. Po kontroli z urzędu wojewódzkiego Monikę raz zabrali do Rzeszowa do psychologa na jedną wizytę i na tym się skończyło.

Dyr. Urban zapewnia, że to wszystko nieprawda, choć Monisia rzeczywiście "na siłę chciała mieć chłopaka".

- A oskarżenia, że nie potrafiliśmy dopilnować Moniki, są bardzo poważne - ostrzega.

Myślałam, że mam świra

Pocięła się i przyznaje się do tego. Nie na śmierć się chciała pociąć, to było raczej wołanie o pomoc. Bo powodów miała aż nadto i to takiego kalibru, że do dziś nie bardzo chce o tym mówić.

Pocięła się, więc wylądowała na oddziale psychiatrycznym dla nieletnich w Łańcucie. Niedługo, na dwa tygodnie, ale po domu dziecka poszła fama, że "mocno psychiczna jest". Nawet pogodziła się z tą opinią, nawet przyjęła do świadomości, że "jest psychiczna".

- Dopiero kiedy skończyłam 18 lat, odebrałam dokumenty, także te diagnozy psychiatryczne - opowiada Ewelina. - W dokumentach było, że jestem zdrowa, a ja przez kilka lat byłam utrzymywana w przekonaniu, że mam świra.

I przekonanie nie bez powodu było, bo jej ojciec miał ciężką schizofrenię. Więc jeśli ojciec, to pewnie i ona - potwierdzała swoje obawy. Albo jej potwierdzano.

- Kiedy zgłosiłam w domu dziecka, że chcę się zaopiekować Eweliną, pani dyrektor ostrzegała mnie, że Ewelina leczona była psychiatrycznie, że trzeba na nią bardzo uważać, że może być niebezpieczna - opowiada pani Marzena. - A tak w ogóle proponowała mi inne dzieci do opieki zamiast Eweliny.

Dyrektor Urban potwierdza, że była taka rozmowa, ale o cokolwiek innym przebiegu.

- Miałam obowiązek poinformować ją, że decyduje się na opiekę nad trudnym dzieckiem - tłumaczy Elżbieta Urban. - W żadnym razie nie wartościowałam Eweliny i w dodatku musiałam respektować prawo o ochronie danych.

Tymczasem pani Marzena przypomina sobie, jak to wkrótce po jej wizycie w Żyznowie ktoś zatelefonował do jej matki z ostrzeżeniem, że córka chce sprowadzić do domu agresywną wariatkę, która w dodatku kradnie.

I - jak twierdzi -przekonana jest, że to był telefon z domu dziecka. A pani dyrektor zapewnia, że ani nie dzwoniła ona, ani w ogóle nie wierzy, żeby taki telefon mógł wykonać ktoś z jej podwładnych.

Kontrola nie zauważyła

Po pisemnej interwencji Stowarzyszenia "Nowy Horyzont" w żyznowskim domu dziecka pojawiła się kontrola Wydziału Polityki Socjalnej urzędu wojewódzkiego. Z początkiem września 2011 roku badała zasadność zarzutów, wymienionych w piśmie stowarzyszenia. Na ogół za pomocą ankiet.

Co konkretnie? "W trakcie kontroli przeprowadzono rozmowę z dyrektorem Domu Dziecka w Żyznowie, dokonano analizy dokumentacji pedagogicznej prowadzonej w placówce, ankietę wśród wychowanków placówki.

Pytania zawarte w ankiecie kierowanej do dzieci były konsultowane z niezależnym psychologiem (pracownikiem Ośrodka Adopcyjno - Opiekuńczego w Rzeszowie).

Jednocześnie przeprowadzono rozmowę oraz ankietę wśród kadry pedagogicznej. Ankiety były dobrowolne i anonimowe" - informuje Wydział Polityki Społecznej PUW.

Ewelina pamięta niektóre pytania: czy byłaś leczona psychiatrycznie, czy byłaś wykorzystywana seksualnie, jacy są wychowawcy, komu najbardziej ufasz…

I pamięta, że swoją ankietę wypełniała indywidualnie i w obecności pani dyrektor, więc o anonimowości nie było mowy.

"Nie stwierdzono nieprawidłowości w obszarze ochrony dzieci przed przemocą fizyczną, psychiczną i seksualną. Wszelkie ewentualne nieprawidłowe zachowania dzieci, wynikające z bieżącej pracy wychowawczej były natychmiast rozwiązywane, a dzieciom zapewniano profesjonalną pomoc i wsparcie psychologiczne" - wyjaśnia urząd wojewódzki.

Dyr. Urban nie była zaskoczona wynikami kontroli. Mówi, że z perspektywy wychowanka domu dziecka rzeczywistość wygląda inaczej, że swoje poczucie krzywdy życiowej podopieczni sierocińca mają zwyczaj przelewać na wychowawców. Z powodu, albo i bez powodu.

- Ewelina odgrażała się nam, ale nie wiem, dlaczego nam to robi - pani dyrektor jest zaskoczona. - Mam podejrzenia, ale nie chcę o tym mówić. Przecież nie było jej tu źle…

Elżbieta Wisz widzi to inaczej. - Z obszernych relacji Eweliny wynika, że jej doświadczeniami i spostrzeżeniami powinien zainteresować się prokurator - mówi stanowczo szefowa Stowarzyszenia Nowy Horyzont.

W Ewelinie wciąż szaleją demony kilkunastu lat spędzonych w bidulu. Wie, co widziała i czego doświadczyła przez te kilkanaście lat. I według niej żadna komisja w dwa dni nie jest w stanie tego ogarnąć.

Niektóre imiona zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24