Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Herbaciński: Łzy napłynęły do oczu

Tomasz Ryzner
Byłe podopieczne Krzysztofa Herbacińskiego tłumnie stawiły się w lokalu "Kleopatra" na urodzinowym przyjęciu niespodziance. - Były oczywiście głównie dziewczyny z Polski, ale pojawili się też goście z USA i Anglii - podkreśla rzeszowski szkoleniowiec.
Byłe podopieczne Krzysztofa Herbacińskiego tłumnie stawiły się w lokalu "Kleopatra" na urodzinowym przyjęciu niespodziance. - Były oczywiście głównie dziewczyny z Polski, ale pojawili się też goście z USA i Anglii - podkreśla rzeszowski szkoleniowiec. archiwum MKLS-u Rzeszów
- Przez moje ręce przeszło ponad pięćset koszykarek - mówi Krzysztof Herbaciński, trener MLKS-u MOS-U Rzeszów, który skończył 60 lat.

Dał się pan zaskoczyć przyjęciem urodzinowym.
Całkowicie. Zadzwoniła Lucyna Pelc. Zapraszała mnie wspólnie z Izą Kieszkowską i Jolą Ziobro (obecnie Makarską - przyp. red.) na kolację do "Kleopatry." W domu powiedziałem "za dwie godziny wracam". Okazało się, że rodzina była wtajemniczona. A ja dopiero w lokalu przez oszklone drzwi zobaczyłem, o co chodzi. Łzy zakręciły się w oczach. Dostałem pięknie oprawiony album ze zdjęciami i wydrukowanym wierszem, który ułożyła Iza. To był piękny wieczór.

Ile byłych koszykarek pana odwiedziło?
Ze mną w sumie było 66 osób. Już świtało, gdy kończyła się impreza.

Wszystkie koszykarki pan rozpoznał?
Dwie po dłuższym zastanowieniu.

No to powspominajmy. Grał pan w kosza?
Późno trafiłem do koszykówki. Pograłem sezon w rezerwach Resovii i potem na studiach w AZS-ie Kraków. Nie byłem wielkim zawodnikiem, ale miałem zdrowie do biegania. Wcześniej grałem w piłkę w Walterze Rzeszów. Uprawiałem też lekkoatletykę. Kiedyś miałem piąty wynik w województwie rzeszowskim w pchnięciu kulą.
Ile z tych 60 lat poświęcił pan trenerce?
Już ponad 40, bo zacząłem pracę w 1974 roku. Po skończeniu III LO terminowałem u pana Piątka, mojego nauczyciela. Po szkole, a jeszcze przed studiami, żeby uniknąć wojska rozpocząłem naukę w policealnym studium, gdzie spotkałem, świętej pamięci, Mirosława Brzozowskiego. Niesamowity człowiek. W jego Tęczy Rzeszów pracowałem z przerwami od 1974 do 1987 roku.

Kiedy pojawił się MLKS Rzeszów?
Założyliśmy go z panem Brzozowskim, bo w 1987 roku nasza drużyna SKS koszykarek awansowała na zaplecze ekstraklasy. To był wyczyn, ale nie mogliśmy tam grać jako SKS. Trzeba było założyć klub i tak się pojawił MLKS.

Lata osiemdziesiąte kojarzą mi się z wiecznymi problemami przy zakupie butów sportowych.
Trenowaliśmy w wietnamskich trampkach (śmiech). Za wygranie igrzysk szkół rolniczych pojechaliśmy w nagrodę do Bułgarii, gdzie kupiliśmy chińskie trampki. To już był fajny but jak na tamte czasy.

Piłek też nie było.
Mieliśmy jedną meczową gumową "bułgarkę". Krajowymi plastikami ciężko było uczyć kozłowania. Po każdym pompowaniu były coraz większe (śmiech). Stroje swego czasu też bardziej przypominały te, w których dziś grywają siatkarki. Trenowaliśmy na sali 21 metrów na 11. Zresztą dziś też na niej jest część treningów. Ale dawaliśmy radę. Przez lata nie schodziliśmy z podium mistrzostw Polski LZS-ów.
Dziś dziewczyny są inne niż kiedyś?
Czasy są inne, więc co innego miało swoją wartość dla ludzi. Kiedyś miałem wiele koszykarek z wiosek. Gra w klubie to było okno na świat. Zawodniczki mogły pierwszy raz pojechać do Warszawy, nad morze. Dzięki koszykówce mogły podjąć studia.

Która podopieczna odniosła największy sukces?
Paulina Kuras. Zdobyła brąz na młodzieżowych mistrzostwach Europy. Brąz w ekstraklasie z Artego Bydgoszcz. Teraz odbudowuje się po kontuzji w I lidze.

A która nie wykorzystała swojej szansy?
Joanna Węklar. Piłkę do szczypiorniaka wkładała do kosza. Był okres, że była lepsza od Eweliny Kobryn.

Żona też grała kosza?
Grażyna była moją zawodniczką. Poznaliśmy się, gdy wróciłem do Rzeszowa po studiach. Dziś pracuje w banku.

Syn i córka również nie uniknęli przygody z basketem.
Bartek grał w koszykówkę, a dziś prowadzi kadetki w MLKS-ie. Córka Kinga nieźle się zapowiadała, ale "strzeliło" jej kolano. Studiowała na Akademii Ekonomicznej. Obecnie jest na urlopie wychowaczym po urodzeniu córki.

Mówią, że praca z dziewczynami to delikatna materia.
Zawsze umiałem się dogadać z zawodniczkami. Żadna mnie nigdy nie opluła i nie zerwała kontaktu. Wielu dziewczynom pomogłem w życiu.
Trenerka ma swoją cenę. Podobno przeszedł pan dwa zawały.
Dwa razy mnie "zgięło", ale nie były to zawały. Mam problemy z ciśnieniem, zbyt długo chciałem udawać niezniszczalnego. Po śmierci ojca stres dał mi popalić. Doktor Kuźniar powiedział mi jednak, że nic mi nie jest, mam zażywać polopirynkę i unikać lekarzy.

Pali pan?
Od pół roku znowu nie, ale na imprezach mnie ciągnie.

Za 7 lat emerytura?
Skończę, kiedy zobaczę, że robię z siebie pośmiewisko.

Czyli, jak zacznie pan zasypiać na trenerskiej ławce.
Powiedzmy, że jak mi się zaczną trząść ręce (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24