Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lato nie sprzyja wirusowi, ale jesienią Covid znów może się nam dać we znaki

Marta Kujawa
Prof. Andrzej Gładysz
Prof. Andrzej Gładysz Pawel Relikowski / Gazeta Wroclawska
Czy czeka nas czwarta fala epidemii? Komu i do czego jest potrzebna trzecia dawka szczepionki przeciw wirusowi? Kiedy pojawi się skuteczny lek ratujący chorych? O tym wszystkim z prof. Andrzejem Gładyszem, emerytowanym specjalistą kierownikiem Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych, Chorób Wątroby i Nabytych Niedoborów Odpornościowych Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu rozmawia Marta Kujawa

Zdążyliśmy nieco odsapnąć po trzech falach epidemii koronawirusa, a już pojawiają się ostrzeżenia, że być może jesienią czeka nas czwarta odsłona epidemii. Myśli Pan, że to będzie trwało w nieskończoność?

Nie, to nie tak - myślę, że w tym wypadku to wnioskowanie jest pochodną głębszej wiedzy o koronawirusach. Są zwolennicy takiej tezy (sam też tego nie wykluczam), że wzorem SARS-CoV-1 (tego z 2002 roku) może się zdarzyć, że obecna epidemia SARS-CoV-2 również wygaśnie w dość gwałtowny sposób. Jednak z drugiej strony, patrząc na liczbę nowych wariantów wirusa, które ujawniły się od początku trwania pandemii, nie jestem już taki spokojny. Podejrzewam, że teraz, latem epidemia przygaśnie. To jest zrozumiałe ze względów epidemiologiczno-klimatyczno-środowiskowych. Pora jest taka, że więcej przebywamy na powietrzu - wirus nie ma teraz korzystnych warunków, bo on się rozprzestrzenia drogą kropelkową w powietrzu. A powietrze jest suche, temperatury są wyższe niż w czasie kulminacji epidemii, w związku z czym on ma gorsze warunki do rozprzestrzeniania się. Do tego dochodzą intensywne promieniowanie ultrafioletowe i rozgrzane powierzchnie, a to czynniki, które ułatwiają zabicie wirusa i utrudniają mu replikowanie się, czyli namnażanie. Krótko mówiąc, nie ma warunków do replikacji takiej, jak w warunkach jesienno-zimowych. Pojawia się za to nieco inny problem: mamy tak zwane ekspozycje wakacyjne, które zapewne zaowocują zakażeniami (być może skąpoobjawowymi) jeszcze do późnego lata. W tym czasie epidemia będzie przebiegała pełzająco, a więc będziemy mieli po 200-1000 zachorowań. Choć, patrząc na Wielką Brytanię, to wcale nie byłbym taki spokojny i pewny, bo widzę, że tamtejsze rozluźnienie, choć o wiele bardziej ostrożne aniżeli w Polsce, nie zapobiegło wzrostowi przypadków, który od kilku dni obserwujemy. Wszyscy to tłumaczą inwazją indyjskiego wariantu Delta. Weźmy też pod uwagę, że wakacje są czasem, w którym ludzie intensywnie migrują, przemieszczają się, panuje większa swoboda kontaktów. To może i u nas przynieść wzrost liczby zachorowań - daj Boże, żeby były one jak najbardziej skąpoobjawowymi. Choć i to nie powinno nas uspokajać, bo jeśli nie widzimy objawów zakażenia wirusowego, pobliżu, nie zapobiegamy jego rozprzestrzenianiu się. Pewnie taki wzrost wydarzy się gdzieś na przełomie sierpnia i września. Nie musi to być tak duża fala, jaką obserwowaliśmy rok temu, ale - niestety - spodziewam się tego. Tu musimy sobie zadać jedno ważne pytanie: czy do tego czasu zdążymy w większym stopniu uodpornić społeczeństwo? Może być trudno, zwłaszcza że szczepionki obecnie stosowane mają nieco ograniczoną skuteczność wobec nowego wariantu Delta rozprzestrzeniającego się w Indiach i Wietnamie.

W ogóle wiele jest doniesień mówiących o tym, że różne szczepionki w zróżnicowany sposób chronią przed poszczególnymi wariantami SARS-CoV-2. Pan mówi nam teraz, że w przypadku Delty szczepienia mogą być mniej skuteczne. Robi się z tego kwadratura koła: szczepimy się, by się uchronić przed wirusem, który coraz skuteczniej chroni się przed naszymi szczepionkami...

Faktycznie, widać to w tej chwili w Anglii, że ta skuteczność jest mniejsza. Ale tam się to tłumaczy niezawalającym odsetkiem wyszczepialności. By przekonać się w wiarygodny sposób, jak to wygląda, wszyscy patrzymy cały czas na Izrael, gdzie większość obywateli została zaszczepiona (około 90 procent) i tam na razie nie mamy większych wahnięć. A pojawiły się już wiarygodne sygnały mówiące o tym, że indyjski wariant tam też próbuje się wdzierać. Najbliższe tygodnie pokażą, jak to wszystko działa, ale obawiam się, że już na przełomie czerwca i lipca będziemy mieć zapowiedź tego, co nas wszystkich czeka jesienią. Moim zdaniem taka pełzająca pandemia może potrwać do przyszłego roku.

Podkreśla Pan, podobnie jak inni specjaliści, konieczność masowych szczepień i to, że u nas, podobnie jak w wielu innych krajach, idzie to opornie. Czy Pańskim zdaniem tak nadal będzie, czy wzorem niektórych skłaniałby się Pan ku obowiązkowym szczepieniom? A może jest jakaś inna metoda uniknięcia czwartej fali?

Nie ma takiej metody. Trzeba ludzi edukować, uświadamiać i przekonywać, że to jedyna droga do ochronienie się przed epidemią. Jest pewna nadzieja (właśnie świeżo o tym czytałem w pismach naukowych), że może do jesieni zostanie zatwierdzony lek przeciw Covid-19. Jeśli tak by się stało, to przynajmniej będziemy mogli ograniczyć konsekwencje zakażenia wirusem. Natomiast cały czas największym problemem jest tak zwane bezobjawowe nosicielstwo. Wirus jest przenoszony przede wszystkim przez te osoby, które jeszcze nie są zaszczepione, a jednocześnie są jeszcze młode i podatne na takie zakażenie. U młodzieży to się tłumaczy inną dostępnością odpowiednich receptorów w układzie oddechowym. To wyjaśnia zmniejszoną podatność młodych ludzi na namnażanie się wirusa w ich organizmach. W tym przypadku trzeba dużo większego stężenia tego patogenu, by przełamać odporność: po prostu wirus musi się połączyć z większą ilością receptorów w układzie oddechowym albo w pokarmowym, by móc się namnażać.

Zaniepokoił mnie Pan tym, co powiedział. Skoro bowiem wiemy, że zaszczepiony człowiek może zachorować na Covid, może też przenosić wirusa, to czym uzasadnić potrzebę szczepienia, jeśli ono i tak może się okazać mało skuteczne?

Musimy Czytelnikom wyraźnie powiedzieć, że samo zaszczepienie bez sprawdzenia, czy organizm wytworzył odporność nie jest jeszcze dowodem ochrony. Należałoby udostępnić takie badania w ramach systemu opieki zdrowotnej.

Każdy powinien więc zrobić badania, czy po szczepieniu wytworzyły się przeciwciała w odpowiedniej ilości?

Oczywiście, bo nie ma szczepionek na jakąkolwiek chorobę skutecznych w 100 procentach. W przypadku SARS-Cov-2 najwyższa skuteczność to 92 procent, a więc zawsze będzie 8 na 100 zaszczepionych, którzy wcale nie wytworzą odporności. Jeżeli oni zachorują i powiedzą: „Byłem zaszczepiony, a zachorowałem”, to laik, nie wgłębiając się w sprawę, może powiedzieć: „Po co mam w takim razie się szczepić?!”. W takim rozumowaniu zawarty jest podstawowy błąd: musimy zdawać sobie sprawę z tego, że samo zaszczepienie daje nam odporność w zależności od indywidualnej reakcji układu immunologicznego. Jeśli więc 10 osób się zaszczepi, to 9 się uodporni, a jedna - nie. Spośród pierwszej dziewiątki 4-5 będzie odpornych granicznie, czyli na bardzo niskim poziomie, a 2-3 osoby będą miały taką odporność, że mogłyby nią obdarować 10 innych pacjentów. Trzeba to więc rozpatrywać osobniczo-indywidualnie dla każdego człowieka. #Poza tym mamy różne szczepionki, których zdolność uodpornienia jest zróżnicowana. Wszystkie są bardzo dobre, ale ich skuteczność zamyka się między 70 a 92 procent. Johnson&Johnson czy Astra Zeneka dają od nieco ponad 60 do 78 procent, a pozostałe - nawet do 92 procent. To wszystko jest zindywidualizowane. #Ludziom się wydaje, że skoro są zaszczepieni, mogą żyć na zasadzie: „hulaj dusza, piekła nie ma”, czyli: nic mi nie grozi. A to błąd! Raz jeszcze powtarzam: niektórzy dłużej wytwarzają odporność i w związku z tym mimo nawet skutecznego zaszczepienia może się okazać, że ktoś w ciągu miesiąca po nim zachoruje. Korzyść jest taka, że choroba będzie miała znacznie łagodniejszy przebieg i nie skończy się to dla niego fatalnie. Prawdziwą odporność taki ktoś osiągnie dopiero po 6-7 tygodniach. Wszystko zależy od warunków, w jakich żyjemy, gdzie pracujemy, ile mamy lat, jaki tryb życia wiedziemy.

Pojawiły się też głosy ze środowiska zakaźników i epidemiologów, że być może jesienią niezbędna będzie trzecia 3. dawka szczepionki. Co by to miało dać?

Każde szczepienie daje odporność, która z czasem wygasa. Polega to na tym, że organizm wytwarza też przeciwciała przeciwko tym nowym białkom, które powstały po szczepieniu.

Czyli przeciwciała wytworzone do zwalczania przeciwciał?

Właśnie tak. Wskutek tego w miarę upływu czasu od szczepienia ilość tych przeciwciał ochronnych się zmniejsza. Ale pozostają komórki pamięci i to jest ważne. Taka komórka ma tę cechę, że gdy wirus zaatakuje, nasz układ immunologiczny go rozpoznaje, patogen już nie jest dla niego obcy, więc organizm może wziąć się do jego zwalczania. Żeby więc ilość tych przeciwciał utrzymać na gwarantowanym poziomie ochronnym, potrzebna będzie przypominająca dawka szczepionki. #To trochę tak, jak w sytuacji, gdy poznajemy kogoś, a potem nie widzimy go przez 10 lat. Po tym czasie znowu go spotykamy i myślimy: „Znam tego człowieka, ale nie wiem skąd...” Trzeba więc odezwać się do niego, porozmawiać, by przypomnieć sobie, kto to jest i skąd go znamy. Podobnie jest ze szczepieniem - trzeba antygen podać po raz kolejny po to, by komórki pamięci błyskawicznie sobie przypomniały, z kim organizm ma do czynienia. To świadczy o tym, jak bardzo skutecznie nasz układ odpornościowy jest wyczulony na intruza i jak szybko zareaguje, wytwarzając odpowiednią ilość przeciwciał. Najlepszym tego przykładem jest szczepienie przeciwko tzw. żółtaczce zakaźnej, czyli wirusowemu zapaleniu wątroby typu B. Najpierw przyjmuje się trzy dawki podstawowe. Kolejna dawka, przypominająca, od czego zależy? Od sprawdzającego pomiaru liczby przeciwciał wykonanego po jakimś czasie. Wiadomo, że graniczne miano, czyli ich liczba w jednostce objętości krwi to 10 jednostek międzynarodowych. Jeżeli mamy wynik zbliżający się do tej granicy albo poniżej, musimy przyjąć kolejną dawkę, by przypomnieć komórkom pamięci: „Nie wolno wam spać, bo w każdej chwili możecie być narażone na atak, trzeba być ciągle czujnym i gotowym!”.

Z jednej strony musimy więc być czujni, z drugiej, budowanie atmosfery grozy sprawia, że ludzie się uodparniają na to wszystko. Mówią: „Straszą nas ciągle od półtora roku, to już na pewno nic gorszego się nie zdarzy”. Nie boi się Pan tego?

Ależ to jest normalne, psychologicznie uzasadnione. Owszem, boję się. Z tego powodu nie panikuję ani nie dramatyzuję, ale cały czas wszystkim uświadamiam i przypominam, że zagrożenie istnieje i nie wolno popaść w rutynę. Trzeba ludzi nieustannie edukować. To ma być edukacja płynna, ciągła, kontynuowana. Nie może być tak, że wszystko już raz powiedzieliśmy i zapominamy o tym. Najlepszym tego przykładem jest nieco zapomniany w ostatnim czasie wirus HIV - nie mówi się o nim, nie edukuje się, nie przypomina się, jakie są prawdziwe drogi zakażenia. Dlatego znowu mamy wzrost dyskryminacji, wzrost lęku przed HIV-em, dramatyzowanie ludzi, którzy stykają się z osobami zakażonymi. A przecież wiemy doskonale, że w tej chwili świetnie sobie z tym radzimy: mamy wczesne badania wykrywające zakażenie, wcześniej włączamy odpowiednie leczenie, dzięki któremu taka osoba może prowadzić niemal normalne życie. Wszystko zależy od tego, czy trafimy na środowisko rozumne, czy nieakceptujące i nietolerancyjne. Niestety, dotyczy to również pracowników ochrony zdrowia. Na rynek pracy wchodzą nowe roczniki, nowa generacji lekarzy i pielęgniarek - im trzeba wszystkie związane z tym zasady nieustannie przypominać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Lato nie sprzyja wirusowi, ale jesienią Covid znów może się nam dać we znaki - Gazeta Wrocławska

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24