Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarz skarży lekarzy: zmarnowali mojemu bratu życie!

Andzrej Plęs
Marek niewiele pamięta z przeszłości, myli słowa, ludzi, imiona, fakty. Nie potrafi pisać, a w języku mówionym posługuje się zaledwie kilkudziesięcioma słowami.
Marek niewiele pamięta z przeszłości, myli słowa, ludzi, imiona, fakty. Nie potrafi pisać, a w języku mówionym posługuje się zaledwie kilkudziesięcioma słowami. Fot. Krzysztof Łokaj
Miał pracę, miał swoje życie. Teraz ma tylko miejsce w domu spokojnej starości, choć jeszcze pięćdziesiątki nie skończył. Ma jeszcze przebłyski pamięci z przeszłości, ale sądownie został ubezwłasnowolniony. - Lekarze go do tego doprowadzili - twierdzi brat Marka. Też lekarz.

- Marek od alkoholu nie stronił, choć pijanego nikt go nigdy nie widział - mówią jego sąsiedzi z jednego z bloków w Dębicy.

A powinien stronić, bo cierpiał na wysokie nadciśnienie. Specjalnie towarzyski nie był, większość znała go tylko z widzenia. Może trochę nieporadny, z matką mieszkał i to bardziej staruszka nim, niż on nią się opiekował. Zawsze zamknięty w sobie, ale uprzejmy.

Kiedy matka zmarła, w mieszkaniu został sam, zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Choć uprzejmy wobec sąsiadów pozostał. Prawie, jakby go nie było. Przynajmniej do tego wypadku...

Jakby w ogóle nie kontaktował

Próbował wejść do swojego mieszkania, zatoczył się, runął na drzwi wejściowe mieszkania sąsiadki, uderzył głową o futrynę i z całym impetem zwalił się do przedpokoju pani Cecylii. Tylko nogi zostały na klatce schodowej. A w mieszkaniu sąsiadki została kałuża krwi.

Pogotowie, szpital w Dębicy. Zdjęcia rentgenowskie czaszki zrobili, rozciętą skórę głowy zszyli, po dwóch dniach wrócił do domu. "W stanie ogólnym dobrym" - wpisano do karty choroby na pożegnanie.

A sąsiad z naprzeciwka zapewnia, że w strasznym.

- Odniosłem wrażenie, jakby w ogóle nie kontaktował - opowiada pan Józef. - Na głowie miał strupy, we włosach zastygłą krew, koszulę i spodnie - te same, w których zabrało go pogotowie - w plamach wyschniętej krwi. Nie wiedział, co robili z nim w szpitalu, na piechotę wrócił do mieszkania, odpowiadał po zastanowieniu i czasem nie na temat.

I długo potem nie był sobą, na ulicy nie poznawał znajomych, a jak poznawał, to nie był wstanie powiedzieć dokąd i po co idzie. Nie potrafił otworzyć sobie kluczem drzwi, sąsiadów prosił o pomoc.

Po tygodniu od powrotu ze szpitala sąsiadka zauważyła, że przez trzy dni nie wychodził z mieszkania, stare ulotki reklamowe leżały na wycieraczce. Zwierzyła się koleżance, koleżanka przyłożyła ucho do drzwi wejściowych mieszkania Marka. Tylko charczenie usłyszała. Trzeba było straży pożarnej, żeby dostać się do środka. Weszli przez okno. Drugi pobyt w szpitalu i Marek wyszedł stamtąd zupełnie inny. Jakby w ogóle go nie było.

Nie zostawiaj go w Dębicy...

Gdyby nie brat Marka - lekarz z tarnowskiego szpitala - pewnie nikt nie odważyłby się dochodzić sprawiedliwości. Był w dębickiej lecznicy podczas pierwszego pobytu brata, o drugim razie powiadomili go sąsiedzi Marka. Zadzwonił do izby przyjęć: pacjent w stanie ciężkim, musi być operowany - usłyszał.

Chyba nie dowierzał umiejętnościom lekarzy szpitala powiatowego, zadzwonił do przyjaciela, tarnowskiego neurochirurga. Ten powiedział: nie zostawiaj brata w Dębicy, przywieź do Tarnowa. Kolejny telefon do szpitala w Dębicy: Marek nie nadawał się do transportu, musiał być operowany na miejscu.

Brat bez trudu namówił przyjaciela neurochirurga, żeby natychmiast ruszył do Dębicy i stanął przy stole operacyjnym. Za zgodą miejscowych lekarzy. Trzy dni później Marek - w stanie śpiączki farmakologicznej - trafił na oddział intensywnej terapii szpitala w Tarnowie. Jak trochę wydobrzał, wrócił do mieszkania.

Nie sam, opiekowała się nim kuzynka, która z nim zamieszkała. Sam nie dałby rady żyć: brak kontaktu z otoczeniem, nie był w stanie wykonać najprostszych czynności, a przez pierwsze miesiące nawet nie ruszał się z łóżka. Z czasem zaczął coś sobie przypominać, coś kojarzyć, ale nigdy na tyle, by wrócić do samodzielnego życia. I nie było nadziei, że kiedykolwiek wróci.

Gdyby poważnie potraktowali pacjenta

Z prawie 50-letniego mężczyzny zostało ćwierć człowieka. Trafił do domu spokojnej starości. Brat wniósł do sądu wniosek o ubezwłasnowolnienia Marka i sąd się do tego przychylił.

Do Prokuratury Rejonowej w Dębicy brat złożył doniesienie o popełnieniu przestępstwa przed dwóch dębickich lekarzy: zaniechanie działań diagnostycznych i terapeutycznych, nie udzielenie właściwej pomocy medycznej. Skutek - trwałe uszkodzenie mózgu i trwałe kalectwo. W zasadzie - koniec życia. Bo brat fachowym okiem lekarskim zajrzał w historię choroby Marka, wypytał przyjaciela neurochirurga i wyszło mu, że za pierwszym pobytem pacjenta w szpitalu lekarze sknocili sprawę.

Gdyby wtedy doktor W. i doktor S. w dębickim szpitalu poważnie potraktowali pacjenta, Marek mógłby wrócić do zdrowia - uznał brat. A ci wykonali tylko dwa zdjęcia rentgenowskie czaszki, z których jedno było prawie nieczytelne. A powinni cztery, w różnych ujęciach. Tak mówią standardy diagnostyki medycznej.

Nie wykonali badań tomograficznych, które mogłoby zaprzeczyć lub potwierdzić, że miał wylew krwi do mózgu. Ze szpitala wypisali po 40 godzinach, choć powinien przebywać na obserwacji dwie do trzech dób. Nie rozpoznali wtedy pęknięcia czaszki, które było przyczyną krwotoku i w takim stanie wypuścili do domu - uznał brat lekarz. I kiedy Marek wrócił do szpitala po tygodniu, było już za późno.

Dlatego brat zawiadomił prokuraturę i... zawiódł się.

Współpracują z prokuraturą

Prokuratura w Dębicy dwukrotnie umorzyła śledztwo z braku znamion przestępstwa. Dopiero sąd wytknął prokuratorom: przesłuchano tylko niektórych świadków. Mało tego: przesłuchiwano kolejnych, ale już po umorzeniu śledztwa, jakby sam śledczy uznał, że dowody do umorzenia były niewystarczające. A brat Marka zwrócił uwagę na coś jeszcze: i doktor W., i doktor S. to lekarze biegli dębickiego wymiaru sprawiedliwości, dla miejscowej prokuratury często wydają opinie, stale z nią współpracują. Dlatego prosił o przeniesienie śledztwa poza Dębicę. Bezskutecznie.

A jeszcze prokuratura, przy wydaniu decyzji o umorzeniu, posłużyła się korzystną dla obu dębickich lekarzy opinią radiologa. Tyle, że radiolog... jest pracownikiem dębickiego szpitala, czyli kolegą z pracy obu podejrzanych lekarzy.
Sąd Rejonowy w Dębicy miejscowej prokuraturze nie odpuścił, doprowadził do tego, że sprawa i tak trafiła przed oblicze Temidy. Po czym sąd obu lekarzy... uniewinnił.

Linia obrony

Tym razem brat Marka nie odpuścił, sprawa trafiła do sądu okręgowego. Ten - z gąszczu zeznań świadków - wyłapał niuanse, na które sąd rejonowy nie zwrócił uwagi: obaj oskarżeni lekarze zapewniali, że w ciągu dwóch dni pobytu w szpitalu pacjent był przytomny i nie uskarżał się na nic.

Tymczasem radiolog, który wykonywał zdjęcia rtg zeznawał, że Marek był pacjentem "niewspółpracującym". W żargonie medycznym - półprzytomnym. Obaj lekarze zapewniali, że pacjent został wypisany do domu w stanie dobrym. A tłumek sąsiadów zeznał, że Marek wrócił z lecznicy kompletnie odmieniony. I jeszcze lekarz operujący Marka oświadczył, że do mózgu pacjenta "przyklejony" był stary skrzep. Jakby sprzed pierwszej wizyty Marka w szpitalu. A to znaczy, że lekarze nie zauważyli wówczas pęknięcia czaszki i wylewu krwi do mózgu.

I tylko jedno zeznanie świadczyło na korzyść obu lekarzy: jeden ze świadków zeznał, że widział, jak Marek między jednym pobytem w szpitalu a drugim zachwiał się na ulicy i runął na wznak, uderzając potylicą w trawnik. Po czym wstał i odszedł chwiejnie. To była prawdziwa przyczyna pęknięcia czaszki i wylewu krwi do mózgu - bronili się obaj medycy.

To nie koniec sprawy, bo potrzebny będzie sztab biegłych medyków, który przed sądem zdecyduje o winie bądź niewinności obu dębickich lekarzy. Nietypowej sprawy, bo niezmiernie rzadko zdarza się, by lekarz skarżył lekarzy. Bez względu na jej wynik, Markowi to tamtego życia nie wróci. Niewiele pamięta z przeszłości, myli słowa, ludzi, imiona, fakty. Nie potrafi pisać, a w języku mówionym posługuje się zaledwie kilkudziesięcioma słowami. Tylko podpisać się potrafi. Choć - ubezwłasnowolniony sądownie - podpisywać już niczego nie będzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24