Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekkoatletyka. Wielka nadzieja polskich płotków Pia Skrzyszowska dla nas: "Mama była - za, tata - przeciw. Modeling mnie nie interesuje"

Paweł Wiśniewski
Paweł Relikowski
Pia Skrzyszowska - wielka nadzieja polskich płotków i sprintów. Szykuje się do pobicia rekordu Polski Grażyny Rabsztyn z 1980 roku i awansu do finału lekkoatletycznych mistrzostwa świata w Eugene. Jednym z etapów przygotowań do najważniejszej imprezy lekkoatletycznej roku jest występ w Diamentowej Lidze w Sztokholmie.

Po treningu?
Po jednym, przed drugim. Trzeba potrenować, żeby szybko biegać.

Lubi pani swoje imię?
Nigdy nie miałam z tym problemu. Dobrze się z tym czuję. Na swój sposób jest wyjątkowe - w naszym kraju, imię „Pia” jest używane bardzo rzadko. Kogo nie spotkam twierdzi, że nigdy wcześniej nie spotkał żadnej „Pii”…

Pia to żeński odpowiednik męskiego imienia Pius, którego pierwotne znaczenie to „pobożny, uczciwy, oddany”. Mieliśmy aż dwunastu papieży o tym imieniu…
Jestem normalną dziewczyną. Czasami zrelaksowaną, czasami zmęczoną.

Czy pani serce jest już zajęte?
Tak.

Kim jest ten szczęściarz?
Bartek Gąbka, skoczek w dal.

Czy Pia nigdy nie miała pokusy spróbować swoich sił w modelingu?
Nie, nigdy nie chciałam. Nigdy nie byłam zainteresowana takim sposobem na życie.

Dzisiaj trenuje pani z tatą, Jarosławem. Ale przygodę z lekkoatletyką zaczynała pani zgoła z kim innym?
Trochę w tym wszystkim było przypadku. Mama, namawiała mnie, abym treningi rozpoczęła z trenerem na warszawskiej Skrze…

Pamięta pani, kto był tym wybrańcem mamy?
Niestety, nie. Ale ten pan już nie pracował w zawodzie i ktoś polecił właśnie trener Przemysław Radkiewicza.

Z jednej strony: mama - Jolanta Bartczak, mistrzyni Polski, olimpijka z Seulu i brązowa medalistka halowych mistrzostw Europy w skoku w dal. Z drugiej strony: tata: Jarosław Skrzyszowski, sprinter, medalista mistrzostw Polski, potem szkoleniowiec. Inaczej być nie mogło – tylko „królowa sportu”…
Jako dziewczynka uczęszczałam na zajęcia taneczne, chodziłam również na gimnastykę artystyczną, ale traktowałam to, jako dodatkową formę ruchu. Ale rzeczywiście – lekkoatletyka zawsze była w moim sercu. Pamiętam swoje próby na „Czwartkach Lekkoatletycznych” czy podglądanie zajęć prowadzonych przez mamę. Ostatecznie mama podjęła decyzję, żeby zapisać mnie do klubu. I co ciekawe, tata był… przeciwny. Twierdził, że w sporcie niewiele osiągnę i lepiej będzie, jak wezmę się za naukę. Na szczęście udało mi się trafić na trenera Radkiewicza i ruszyło.

Czyli mama zawsze ma racje…
Tak to bywa.

I co? Spodobało się?
Tak, od początku było fajnie. Ale w tamtym czasie nie myślałam, żeby traktować sportu bardzo profesjonalnie. I wcale nie zaczęło się od płotków – próbowałam wszystkiego, głównie skok w dal i sprint. To najprostsze elementy dla dziecka. Z czasem był skok wzwyż, pchałam kulą, rzucałam oszczepem. Taki lekkoatletyczny wielobój. A tak naprawdę chodziło o typowe zajęcia ogólnorozwojowe.

Koniec końców padło na płotki...
Płotki są świetne koordynacyjne dla dzieci.

Pamięta pani pierwszy trening?
Nie za wiele. Miałam 12-13 lat. To była mała grupka na Skrze - dwóch chłopaków i jedna dziewczyna, która zresztą z czasem przestała przychodzić na treningi. Potem grupa zmieniała się - jedni kontynuowali, inni - odchodzili.

Nigdy nie było problemu z wyborami – koleżanki szły na dyskotekę, Pia na trening…
Zawsze starałam się mieć czas dla znajomych, czas na rozrywkę. Kiedy zaczynałam poważniejsze trenowanie, już miałam świadomość, że przed startem w zawodach muszę się dobrze wyspać, a kwestie towarzyskie odpuścić. Na więcej przyjemności zawsze przyjdzie czas poza sezonem…

Spodziewała się pani, że tak szybko nastąpi tak wielka progresja wyników?
Bardzo dużo dała mi zmiana trenera - z Przemysławem Radkiewiczem robiłam typową „ogólnorozwojówkę”, co było super. Kiedy zaczynałam wiek juniora, zdecydowałam się podjąć współpracę z tatą. Zaczęłam specjalistyczny trening płotkarski. Wszystkiego musiałam się uczyć i przygotować do poważnego traktowania swoich obowiązków. Na przykład dopiero teraz wchodzimy w poważniejsze obciążenia siłowe.

Był tak bieg, który mógł panią zniechęcić do płotków?
Zapewne bywały trudne momenty, ale nigdy nie było mowy o zniechęceniu. Pamiętam, jak wywróciłam się na swoich pierwszych zawodach międzynarodowych - rok 2017 i Olimpijski Festiwal Młodzieży Europy w węgierskim Győr. Byłam zwyczajnie zła, polały się łzy. Ale zrozumiałam, że taka jest specyfika płotków i trzeba dużo cierpliwości.

Przed nami najważniejsze starty w sezonie.
Tak, zdecydowanie. Wystartuję tylko na mityngu Diamentowej Ligi w Sztokholmie i potem już mistrzostwa świata w Eugene.

Jakieś konkretne oczekiwania?
Moim celem jest udział w finale tak dużej, prestiżowej imprezy.

A rekord Polski Grażyny Rabsztyn z 1980 roku - 12.36 jest w tym roku realny do pobicia?
Myślę, że w tym sezonie raczej nie. Musiałoby się złożyć wiele czynników na taki perfekcyjny bieg. Wydaje się, że może kiedyś stać mnie będzie na takie wyniki… Na razie muszę ustabilizować się na konkretnym, szybkim poziomie, poprawić kilka elementów technicznych.

Rozmawiał Paweł Wiśniewski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24