Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lubisz serial "rodzinka.pl"? Jego producentka pochodzi ze Stalowej Woli

Marcin Kalita
- Zawsze obracałam się w towarzystwie gwiazd - mówi Dorota Kośmicka, na zdj. w prawej z Małgorzatą Kożuchowską.
- Zawsze obracałam się w towarzystwie gwiazd - mówi Dorota Kośmicka, na zdj. w prawej z Małgorzatą Kożuchowską. Archiwum
Rozmowa z Dorotą Kośmicką, producentem telewizyjnym i filmowym. Dorota pochodzi ze Stalowej Woli, jest odpowiedzialna m.in. za produkcję serialu "Rodzinka.pl".

Dorota Kośmicka

Dorota Kośmicka

Pochodzi ze Stalowej Woli. Jest absolwentką Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Karierę zaczynała w telewizyjnej Jedynce. Jako producent współtworzyła m.in. takie filmowe i serialowe hity jak: "Szczęśliwego Nowego Jorku", "Operacja Samum", "Sezon na leszcza", "Quo vadis", "Tryumf Pana Kleksa", "Vinci", "Nigdy w życiu", "Kochaj i tańcz", "Tatarak", "Kasia i Tomek", "Camera Caffe", "Niania", "Hela w opałach", "Londyńczycy" i "Czas honoru". Obecnie pochłania ją realizacja hitu telewizyjnej Dwójki "rodzinki.pl".

- Przedstawiciele różnych zawodów często słyszą od dzieci pytania w stylu: jak zostaje się strażakiem, policjantem, aktorem… Idąc tym tropem: jak zostaje się producentem?

- Na skutek zbiegu różnych życiowych okoliczności (uśmiech). Głównym czynnikiem jest to, że inne osoby nie potrafią przygotować wielu rzeczy. Mimo że producenta powinna cechować dusza artystyczna, jego zadanie polega przede wszystkim na organizacji danego przedsięwzięcia.

- Czym dokładniej się pani zajmuje?

- Głównie wyceną i zorganizowaniem tego, co wymyślą sobie twórcy filmu czy serialu. Zmagam się z budżetem danej produkcji. I choć na co dzień siedzę w tabelkach i exelu, to często sięgam do własnej wyobraźni, żeby uwierzyć w to co jest zapisane na papierze. Czy starczy pieniążków na to czy tamto.

- Czyli zawodu producenta nie można się wyuczyć?

- Dokładnie tak. Co prawda na kilku uczelniach powstał kierunek produkcja filmowa, ale - moim zdaniem - w tej profesji liczą się przede wszystkim lata doświadczeń. No i oczywiście odrobina talentu.

- Jak trafiła pani do świata mediów?

- Kino i telewizja były moją pasją od najmłodszych lat. Od zawsze przyglądałam się poczynaniom Elżbiety Jaworowicz, która jest moją ciocią. Była i jest ona moim wzorem. Dzięki niej zamiast na medycynę poszłam na dziennikarstwo. Karierę zaczynałam jako reporterka i wydawca w telewizyjnej Jedynce.

- I wprost z Woronicza trafiła pani do… Nowego Jorku!

- Z ogromnym sentymentem wspominam tamte czasy, choćby z tego powodu, że w chwili w której rozmawiamy, siedzę w swojej ulubionej knajpce w Central Parku.

Zanim jednak tu dotarłam, przemierzyłam niemal cały świat. Byłam m.in. w Londynie, Sztokholmie, gdzie odbywałam staże, uczyłam się. W końcu los rzucił mnie za ocean. Pamiętam jak stanęłam przed olbrzymim gmachem HBO w Nowym Jorku. Prawie nie znałam angielskiego. Ale udało się. Otrzymałam półroczny staż w tej stacji. Oczywiście za darmo, ale nie pieniądze były najważniejsze.

To była wspaniała przygoda i wielka przyjemność. Trafiłam do ekipy realizującej pierwowzór polskiego "HBO na stojaka", czyli programu, w którym artyści w pojedynkę stawali oko w oko przed żywą publicznością. W tym samym czasie HBO postanowiło wejść na polski rynek, zaproponowano mi stanowisko ds. produkcji fabularnej.

Wtedy powstały m.in. takie filmy jak: "Szczęśliwego Nowego Jorku" Janusza Zaorskiego, "Operacja Samum" Władysława Pasikowskiego, "Na koniec świata" Magdy Łazarkiewicz", "Sezon na leszcza" Bogusława Lindy, "Weiser" Wojciecha Marczewskiego, "Quo Vadis" Jerzego Kawalerowicza czy "Tryumf Pana Kleksa" Krzysztofa Gradowskiego.

- Zapewne wielkim przeżyciem była pierwsza produkcja. Który to był film?

- Ten zdarzył mi się jeszcze w Stanach. Był to obraz "Seven" Davida Finchera, który znany jest z takich realizacji jak "Zodiak" czy ostatnio oscarowego filmu "The Social Network" o powstaniu Facebooka.

- Serio?!

- Poważnie. Byłam przy nim asystentką producenta. Był to jeden z pierwszych filmów Brada Pitta. Zresztą na jego planie poznał on swoją pierwszą żonę Gwyneth Patrow.

- Teraz to aż się boję zadać pani pytanie o swoich aktorskich ulubieńców, bo przecież w Polsce też współpracowała pani z największymi gwiazdami.

- Aktorzy są najważniejszą częścią filmowego świata. Uwielbiam ich. Miłości do artystów uczyłam się od największych producentów, m.in. Maćka Strzembosza, Janka Dworaka czy Juliusza Machulskiego, którzy nie odbiegają profesjonalizmem od tych zachodnich. A gwiazdy? Zawsze obracałam się w ich towarzystwie.

Mój pierwszy mąż był operatorem filmowym, więc tego świata było pełno także prywatnie w naszym domu. Moje najbliższe przyjaciółki również wywodzą się z tak zwanej branży. Codziennie za swoim płotem obserwuję co słychać u Agnieszki Dygant, a na Woronicza realizując "rodzinkę.pl" parzę rano kawę Małgosi Kożuchowskiej.

- Którąś z realizowanych przez siebie produkcji darzy pani szczególnym sentymentem?

- Miło wspominam pracę nad "Weiserem" Wojciecha Marczewskiego, który poświęcił mi najwięcej czasu jako początkującej producentce. Z satysfakcją wspominam kontakt z Andrzejem Wajdą czy Michałem Kwiecińskim. To bardzo twórczy artyści. Wiele nauczyłam się pracując przy różnych projektach z Jurkiem Bogajewiczem. Na przestrzeni dziesięciu lat zrealizowaliśmy m.in. "Kasię i Tomka", "Camerę Cafe" i "Nianię". To była dobra szkoła telewizyjnych produkcji.

- A wspomniana "rodzinka.pl"?

- Oczywiście również. To obecnie najchętniej oglądany przez widzów serial, jaki kiedykolwiek realizowałam. Kiedy TVP rok temu zdecydowało się na kupno formatu, autorstwa moich przyjaciół z Kanady, od razu wiedziałam, że Ludwika musi zagrać Tomek Karolak, z którym współpracowałam przy "Heli w opałach". Zadzwoniłam do niego, powiedział, że musi przeczytać tekst. Wysłałam mu go i po 45 minutach oddzwonił mówiąc, że wchodzi w to.

Jeszcze wtedy nie wiedział w co się pakuje (śmiech). Realizacja tego serialu wymaga od niego i Małgosi Kożuchowskiej ogromnego wysiłku. Tym bardziej, że na planie mają do czynienia z trzema budrysami.

- W jaki sposób udało się wyłonić "rodzynkowych" synów?

- Drogą castingu, na którym zjawiło się 1800 chłopców. To była prawdziwa inwazja. Na szczęście ostateczny wybór okazał się strzałem w dziesiątkę.

- Jak wszystko w pani życiu.

- Chyba Pan Bóg czuwa, że wciąż udaje mi się pracować z tymi najwybitniejszymi twórcami.

- Pochodzi pani ze Stalowej Woli. To cieszy, że dziewczynie z podkarpackiego miasteczka udało się wspiąć na ten - nazwijmy to umownie - szczyt. Zresztą jest was tam więcej.

- Na szczycie to jest Tadeusz Lampka i Ilona Łepkowska. Ja ciągle się wspinam (śmiech). A ze Stalowej Woli rzeczywiście trochę nas wyemigrowało do stolicy. Pochodzi stąd również Ela Jaworowicz, Jarek Szado, Maciek Zakościelny, Zbigniew Niemczycki i moja przyjaciółka Justyna Steczkowska. Także babcia Michała Bajora. Tak więc i on ma w Stalowej swoje korzenie.

- Lubi pani wracać w rodzinne strony?

- Uwielbiam. Regularnie co dwa tygodnie odwiedzam rodziców. Mamy dom w Rozwadowie. Z przykrością obserwuję jednak podupadające zabytki w tym zapomnianym miasteczku. Wierzę, że jego władze w końcu się za nie wezmą.

- Pani najbliższe plany zawodowe?

- Marzy mi się kontynuacja moich ukochanych "Londyńczyków", którzy spodobali się także poza granicami Polski. Sporą część tej emigracji stanowią przecież mieszkańcy Podkarpacia. Poza tym myślę o realizacji drugiej serii "rodzinki.pl". Dużą niespodzianką dla widzów będzie również zupełnie nowy serial z Anią Przybylską, który realizowany będzie dla Telewizji Polskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24