Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie bez grobu. Gdzie zapalić znicz, gdy nie wiadomo, gdzie spoczywa ciało?

Alina Bosak
Mogiła pozwala domknąć żałobę, odzyskać spokój duszy. Kiedy nie wiadomo, gdzie spoczywa ciało, smutek przeżywa się wciąż na nowo
Mogiła pozwala domknąć żałobę, odzyskać spokój duszy. Kiedy nie wiadomo, gdzie spoczywa ciało, smutek przeżywa się wciąż na nowo Krzysztof Kapica
Ciało siostry wyrzucili na jakiejś stacji w drodze na Syberię. Brata zamordowano w więzieniu na Mokotowie i wrzucono do dołu. Syn został znaleziony na klatce w bloku i pochowany jako N.N.

Rodzina nie wie gdzie grób. Rodzina nie wie, gdzie zapalić znicz.

Zmarły ma prawo do grobu i pamięci. Jeśli nikt nie przybije tabliczki z imieniem i nazwiskiem, kto będzie pamiętał o człowieku...

Ola i babcia Aniela

Teodor Kisała z Rzeszowa we Wszystkich Świętych jedzie do Łańcuta. Na grób matki. Jedyna rodzinna mogiła, jaką ma. Zapali wiele zniczy. Światełka pamięci dla wszystkich, których stracił. - Nie lubię rozdrapywać ran - mówi. - Nie będę się żalił. Wielu nas, Sybiraków, zostawiło najbliższych pod Uralem.

Wyciągnęli ich z domu w Zalesiu (województwo tarnopolskie) 10 lutego 1940 roku. To była pierwsza wywózka na Sybir, jaką zaplanowali Sowieci dla 200 tys. Polaków.

- Pokręcony ludzki los. Uciekliśmy z Kraczkowej na Kresy w 1938 roku. Od biedy. Ledwo rodzice zdołali zebrać pierwsze zboże, a nas zapakowali do towarowych wagonów i powieźli w Krasnojarski Kraj, na północ od Jeziora Bajkał. W tajgę.

Jego rodzina - ojciec Walenty, matka Katarzyna, babcia Aniela, siostra Aleksandra i on. Jeszcze w wagonie, w drugim tygodniu podróży zmarła Ola - miesięczne niemowlę. Sowieci zwyczajnie wyrzucili ją za drzwi.

Babcia Aniela dotarła do celu, ale zaraz, jeszcze w marcu, zmarła. Pochowana pod syberyjską sosną. Pogrzeby na Sybirze były dramatyczne. W pierwszych miesiącach po przywiezieniu owijało się ciało w jakieś szmaty i zakopywało. Później, jak się udało zdobyć parę desek, zbijano trumny.

- Kiedy po powrocie do Polski zamieszkałem z mamą (ojciec poszedł z armią Andersa i straciliśmy kontakt) w powiecie niżańskim, chodziliśmy pielęgnować groby żołnierskie. Z myślą o siostrze i babci zapalaliśmy na nich świeczki.

Sosny nie znajdziesz

Anna Kożuch takie miejsce ma na Starym Cmentarzu w Rzeszowie. Jest tu wiekowy, jeszcze z 1886 roku, pomnik na cześć powstańców styczniowych. Niedaleko stoi kościółek Świętej Trójcy. Miejsce ważne dla tych, którzy kości najbliższych "pogubili" w bezimiennych mogiłach.

Jak wspomina Franciszek Kotula w książce "Tamten Rzeszów", w dniu Wszystkich Świętych i w Dzień Zadusznych kaplica była otwarta dla tych, którzy nie mogli postawić lampki na rodzinnym grobie:

"Światła, świece i znicze ustawiano na posadzce i zapalano. Wydawało się wówczas, że wnętrze kaplicy płonie, bowiem były ich setki. Było to bardzo wzruszające, zwłaszcza, że znaczną część wnętrza wypełniali modlący się za dusze tamtych."

Jakiś czas po wojnie kaplicę jednak zamknięto. Anna Kożuch wraz z mężem paliła więc świecę przy pomniku powstańców. A później, po śmierci ks. Popiełuszki, przy jego symbolicznej mogile.

- Moja rodzina, cztery pokolenia, pochowana została na Kresach, w miejscowości Kozowa, w województwie tarnopolskim.

Wszystko tam zostało. Nasz dworek, gospodarstwo i groby. Władze rosyjskie zburzyły tamtejszy kościół, a na miejscu cmentarza wybudowano cukrownię. Jeszcze zaraz po wojnie Ukraińcy, którzy tam mieszkali, zapalali na Wszystkich Świętych świeczkę.

Rodzina męża przeszła Sybir. Pod sosną, gdzieś w Czarnuszce k. Siuźwy, niedaleko Uralu, zostało ciało jego brata - Henia.

- Znajoma pojechała na Sybir, szukać "tych" sosen. Ale las się zmienia. Drzewa nie poznasz, mogiły nie znajdziesz.

W 2002 roku mąż pani Anny zmarł. Teraz na jego grobie palą się znicze za wszystkich bliskich. Ale na "powstańcach" też.

- Wspomnienia wracają najsilniej właśnie 1 listopada. Z cmentarza idę do domu, siadam w fotelu, a historia rodziny przebiega przed oczami. Jak film.
[obrazek2] Maria Mirecka nie wie, gdzie spoczęły kości jej brata Adama, ale jego nazwisko upamiętniono w trzech miejscach. Także na rodzinnym grobie w Racławicach koło Niska.

(fot. Krzysztof Kapica)

N.N - z łac. nomen nescio - imienia nie znam, skrót stosowany na określenie osoby, której tożsamości nie ustalono.

Tablica nie pozwoli zapomnieć

Na cmentarzu w Racławicach koło Niska znajduje się grób rodziny Mireckich. Tu przykręcono starannie wygrawerowaną tablicę upamiętniającą Adama. Za sprawą bezpieki został postawiony przed sądem wojskowym i skazany na śmierć.

Zamordowano go 24 października 1952 roku w więzieniu na Mokotowie. Ciała nie oddano rodzinie. Wrzucono gdzieś do wspólnego grobu. Taką cenę zapłacili Mireccy za swoją odwagę i podziemną działalność w czasie II wojny światowej.

Adam, żołnierz kampanii wrześniowej, w czasie okupacji kierował okręgowymi strukturami Narodowej Organizacji Wojskowej w Lublinie, a potem we Lwowie, w AK został oficerem organizacyjnym ds. partyzantki. Pięć razy aresztowało go gestapo. Cztery razy uciekał. Odsiedział ponad rok w niemieckich więzieniach i obozach. Wrócił do Polski, by trafić w ręce UB i dostać wyrok "dla zdrajcy".

- O aresztowaniu brata i o wyroku pisała nam z Polski siostra - wspomina Maria Mirecka, która kilka lat wcześniej wraz z bratem Kazimierzem i siostrą Heleną uciekli na Zachód, zabierając z dala od macek zsowietyzowanych sądów swoją partyzancką przeszłość. - Dobrze, że już mama nie żyła. Po tej egzekucji siostra starała się odzyskać ciało. Starał się też brat Leon, warszawski adwokat. Jedyne, co uzyskał, to uniewinnienie brata w 1992 roku. Z nami, będącymi za oceanem, kompletnie się nie liczono.

Kości Adama spoczęły bezimiennie, ale rodzina zdołała upamiętnić jego nazwisko aż w trzech miejscach. Chociaż za PRL-u wcale nie było to takie łatwe.

- Jedna z naszych koleżanek, której męża rozstrzelano parę miesięcy po naszym bracie, wystarała się o pamiątkowy pomnik dla skazanych bohaterów - mówi pani Maria. - Nazwisko Adama jest na tej tablicy. Dzięki staraniom Leona udało się też ufundować tablicę pamięci brata na Kościele św. Stanisława na warszawskim Żoliborzu. W końcu umieściliśmy też napis na rodzinnej mogile tu w Racławicach. Przywiesili ją nisko, niezbyt na widoku, żeby nie narazić się władzy.

Jest ciepłe październikowe przedpołudnie, na cmentarzu w Racławicach krzątają się ludzie. Wszędzie kwiaty, znicze. Pani Maria prowadzi do swojego miejsca pamięci. Czy nie żal, że w tym wspólnej rodzinnej mogile brakuje prochów Adama? Po co pytać. Wykonuje ręką ruch, jakby chciała odgonić smutek. Takie jak ona nie płaczą.

- Wiedzieliśmy, co robimy i o co walczymy. Nie ustępowaliśmy, więc śmierci się w oczy zaglądało. Rodzice nie przeszkadzali.

To się nie kończy

Mówi się, że Polacy kochają groby. Pewnie to i zasługa smutnej historii powstań, ostatnich wojen i okupacji. Na przekór wszystkim tym, którzy palili ciała w piecach, mielili na nawóz, zakopywali w milczącym lesie. Nie zapomnimy. Gdyby jeszcze to hasło nie był tak wybiórcze...

W tym samym kraju, który co listopad rozkwita chryzantemami, wciąż przybywa rodzin, nie mogących odzyskać ciał swoich bliskich.

Dwa lata temu Anda Rottenberg, była dyrektor Galerii Zachęta w Warszawie, opowiedziała w swojej autobiografii ("Proszę bardzo"), jak przez lata próbowała odnaleźć syna Mateusza, który zniknął we wrześniu 1997 roku. Był narkomanem i istniało duże prawdopodobieństwo, że nie żyje. Mijały lata, Rottenberg dotarła do kogo się dało i użyła wszystkich możliwych wpływów, by poznać prawdę.

Dopiero po 10 latach uzyskała to, że policja zdołała wytypować ciało dwudziestoparoletniego narkomana znalezione 16 grudnia 1997 r. na klatce w jednym z warszawskich bloków. Został pochowany jako N.N. Porównano zabezpieczone w raportach DNA i radośnie oznajmiono matce, że sprawę się zamyka.

Swoją reakcję matka wspomina tak: "Nie płaczę i nie krzyczę. (...) - Pragnę się tylko od pana dowiedzieć - mówię do pana prokuratora Hiperbolińskiego - jak mam przystąpić do czekających mnie procedur, żeby wydobyć z nieznanego miejsca te szczątki, które po dziesięciu z górą latach pozostały po moim dziecku, i pochować je zgodnie z przysługującym zmarłym godnością.

Jakie czynności należy w tej sprawie wykonać, bo w aktach nie ma śladu na temat tego, gdzie, kiedy i w czyjej obecności odbył się urzędowy pogrzeb. Nie ma też aktu zgonu. Mówię tylko to, nie narzekam, że cierpię na dziedziczny deficyt grobów, nie podnoszę drażliwych kwestii związanych z organiczną ściółką lasu w Bełżcu ani z brakiem informacji na temat miejsca spoczynku moich rosyjskich krewnych, zarówno tych rozstrzelanych, jak i pochowanych dawno temu w miejscu, gdzie później założono Park Kultury i Wypoczynku miasta Nowosybirska. (...)
Ale on nic nie wie na temat dalszych procedur. Mówi tylko, że wtedy, w 1997 r., zdawał maturę, więc czego ja właściwie oczekuję".

Groby N.N.

- To się wciąż zdarza - mówi Kinga Bystrek, psycholog z Fundacji ITAKA, zajmującej się poszukiwaniem zaginionych. - Pomagaliśmy takiej rodzinie, której syn nastolatek zaginął. Po 14 latach bliscy rozpoznali jego ciało na zdjęciach z udostępnionej przez ITAKĘ policyjnej bazy niezidentyfikowanych zwłok. Niestety, jego szczątków nie udało się odzyskać. Nie ma możliwości ekshumacji. Bo w tym miejscu może leżeć już ktoś inny. Na cmentarzach groby N.N. są pogłębiane, ciała chowane jedne na drugich. Miejsce pochówku przecież kosztuje.

Ciała N.N. chowają gminy, na terenie których zostały znalezione.
- Sprawę dotyczącą ustalenia tożsamości prowadzimy w przypadku wszystkich zwłok, które leżały w ziemi nie dłużej niż 35 lat - tłumaczą policjanci z KWP w Rzeszowie. - Często są to osoby zaginione w najbliższej okolicy, ale zdarza się, że trudno trafić na trop. Tożsamość ustala się na podstawie odcisków palców, kodu DNA, w końcu odtwarzając wygląd na podstawie czaszki (prokurator może zdecydować o pochowaniu ciała N.N. bez czaszki). Rozsyłamy informację po wszystkich komendach.

Jeśli nie uda się ustalić, kim był znaleziony, sprawę zamyka się po 3 latach. Można do niej wrócić, jeśli pojawią się nowe okoliczności. W policyjnej bazie informacja na temat zwłok "bez imienia" pozostaje jeszcze przez 25 lat.

- W Polsce nie ma centralnej bazy DNA - zauważają w Fundacji ITAKA. - Jeśli ktoś zginie w wypadku w innym regionie, często policji nie udaje się połączyć sprawy zaginięcia z anonimową ofiarą wypadku.

- Rodziny, które są pewne, że ich bliski nie żyje i zaakceptowały ten fakt, potrzebują grobu, miejsca, gdzie można zapalić świeczkę - mówi psycholog. - Potrzebują rytuału, który pozwala zamknąć żałobę - ceremonii pożegnania, czarnego stroju, rozmowy o zmarłym z uczestnikami pogrzebu. Czasem stawia się pusty grób. To trochę pomaga. Ale bywa, że myśl o wrzuconych gdzieś kościach ich ukochanych nie przestaje powracać. Strata jest wciąż na nowo przeżywana.

W tej chwili podkarpacka policja prowadzi 58 spraw dotyczących identyfikacji zwłok. W tym roku udało się ustalić tożsamość jedenastu N.N.

***
Za pomoc w realizacji artykułu dziękuję pani Marii Mireckiej, pani Wandzie Tarnawskiej, panu Tomaszowi Berezie z rzeszowskiego IPN oraz Związkowi Sybiraków oddział w Rzeszowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24