Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie spaleni żywcem. Tragedia maleńkiej wioski na Zamojszczyźnie

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
Na zdjęciu Tadeusz Jamroz.
Na zdjęciu Tadeusz Jamroz. Bogdan Nowak
Szarajówka (gm. Łukowa) to niewielka wieś na skraju Puszczy Solskiej. W 1943 roku niemal wszyscy jej mieszkańcy zostali zamknięci w drewnianych zabudowaniach i... spaleni żywcem. Tej niesłychanej zbrodni dokonali Niemcy przy pomocy ukraińskich policjantów. Zamordowano ponad 60 osób, w tym podobno aż 30 dzieci. Najmłodsze z nich miało kilka tygodni.

- Jesteśmy potomkami kilku osób, które jakimś cudem z pogromu ocalały – mówi Tadeusz Jamroz pochodzący z Szarajówki. - Ofiar było mnóstwo. Z mojej rodziny zamordowano cztery osoby. To 33-letnia Rozalia Jamroz oraz jej dzieci: 12-letnia Józefa, 8-letnia Janinka i i 5-letni Ludwiczek. To była druga żona i dzieci mojego ojca - Michała. On ocalał, bo gdy doszło do masakry, pojechał do Hrubieszowa. Gdyby wiedział co się stanie… na pewno wolałby podzielić tragiczny los bliskich.

Ojciec po wojnie nigdy nie chciał o tej tragedii rozmawiać z panem Tadeuszem.

- Aż do śmierci skrywał ból w sobie - wspomina Tadeusz Jamroz. - To był cios ponad siły.

Wszystko działo się błyskawicznie

- Nawet dzisiaj słów na takie okropne bestialstwo brakuje - dodaje Stanisław Furgała (na cmentarzu w Szarajówce leżą jego – jak mówi - „spaleni bliscy” z rodziny Furgałów: 26-letnia Maria, 8-letnia Wanda oraz 6-tygodniowy Józef). - Tej zbrodni dokonali ludzie bez sumienia, najmniejszych nawet skrupułów. Oni traktowali polską ludność gorzej niż zwierzęta.

W rodzinie Jana Mołdy z Szarajowki zginęły w płomieniach trzy osoby. To 45-letnia Katarzyna Mołda, 15-letnia Anna oraz 7-letnia Janinka. On także wspomina o nich ze łzami w oczach. Tych trzech mężczyzn spotkaliśmy kilka dni temu w sąsiedztwie cmentarza pomordowanych w Szarajówce. Wszyscy są okolicznymi gospodarzami. Patrząc na tabliczki z nazwiskami spalonych żywcem ludzi, opowiedzieli nam o wstrząsającej historii swojej rodzinnej miejscowości.

Szarajówka to niewielka wioska na skraju Puszczy Solskiej, pomiędzy Chmielkiem, Łukową i Babicami. Jak mówią, przed wybuchem II wojny światowej było tutaj 18 „numerów” (chodzi o okoliczne domy), w których żyły w sumie 23 rodziny. Niemal wszystkie zabudowania we wsi wybudowano z drewna. Pokrywała je gruba, solidna strzecha. Mieszkańcy wsi zajmowali się głównie uprawą roli i hodowlą zwierząt. Przez pierwsze lata II wojny światowej żyli w miarę spokojnie. Potem to się zmieniło.

Zaskakujące odkrycie w Kraśniku. Nad zalewem odnaleziono dru...

W jaki sposób? Na początku grudnia 1942 roku Szarajówka została otoczona przez Niemców. Była to głównie żandarmeria oraz Schupo, czyli niemiecka policja ochronna. Zgromadzono na placu, w centrum wsi, wszystkich miejscowych. 13 losowo wybranych mężczyzn zostało wówczas aresztowanych. Czterech niebawem zwolniono, ale dziewięciu trafiło do więzienia w Biłgoraju, a następnie do okrytego ponurą sławą niemieckiego obozu koncentracyjnego na lubelskim Majdanku.

To miało być dla miejscowych ostrzeżenie. Bo Niemcy uznali, że mieszkańcy Szarajówki pomagali okolicznym partyzantom. Aresztowania miały ich do tego zniechęcić. Czy wieś rzeczywiście wspierała „leśnych”? Tak o tym pisał w swoich wspomnieniach Władysław Wierzbowski, jeden z ocalałych, więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego na Majdanku w Lublinie (był jednym z aresztowanych w grudniu 1942 roku). Jego relację udostępniła nam w maszynopisie Anna Buczko, wnuczka autora.

„Jako, że my mieszkaliśmy jako pierwsi od strony lasu, więc przychodzili, prosili o jedzenie (można się domyślać, że chodzi m.in. o partyzantów – przyp. red.) – notował Władysław Wierzbowski. „Mama co drugi dzień piekła chleb, a zdarzało się, że w nocy doiła krowy, bo nie miała co im dać do jedzenia (…). Posilali się i szli dalej, dokąd nie wiedzieliśmy”.

Przesłuchania na placu

Można się domyślać, że tak to wyglądało również we wszystkich wioskach w sąsiedztwie Puszczy Solskiej. Ten ogromny kompleks leśny był bowiem schronieniem dla różnych uciekinierów oraz coraz liczniejszych grup partyzantów. 18 maja 1943 roku doszło w Szarajówce do niespotykanej, straszliwej tragedii. Czy powodem rzeczywiście była pomoc owym tułającym się „leśnym”? Trudno dzisiaj powiedzieć.

- To był zwykły, ale bardzo pamiętny dzień. Niemiecka tyraliera otoczyła wieś z trzech kierunków. Jedynie od strony Chmielka można było się jeszcze przez jakiś czas wydostać z okrążenia – mówi Jan Mołda. - Niektórzy mieszkańcy zdołali się w ten sposób uratować. Po pewnym czasie pierścień okrążenia domknięto. Wówczas ludzi z Szarajówki zaczęto siłą wyciągać z domów.

Znowu spędzono wszystkich na plac w centrum wsi. Tak o tym pisał Władysław Wierzbowski.

„Wystraszony pobiegłem aż do trzeciego sąsiada, gdzie było widać drogę do Chmielka (…) - wspominał. „Podsada (chodzi o owego sąsiada – przyp. red.) mówi: „Pod stodołę weszli moi dwaj synowie, jeszcze się zmieścisz, uciekaj!”. Chwilę się zawahałem, ale coś mnie tknęło, wlazłem też i ja. Przez szparę tej kryjówki widzieliśmy jak wyprowadzają rodzinę Podsadów”.

W pacyfikacji uczestniczyła niemiecka żandarmeria, oddział Schupo, policja ukraińska oraz kompania SS stacjonująca w Tarnogrodzie. Szybko doszło do pierwszych egzekucji. Jedną z kobiet Niemcy powiesili na łańcuchu końskiej uprzęży, w wejściu do jej domu. W ten sposób udusiła się. Dwóch innych mężczyzn zastrzelono z krótkiej broni.

- Wszystko działo się błyskawicznie – mówi Stanisław Furgała. - Mój ojciec usłyszał, że jedna z kobiet zawołała, iż Niemcy idą do wsi. Wyszedł przed dom i schował się w żyto. Tam nasłuchiwał i rozglądał się ostrożnie dookoła. Podczas tej poprzedniej, grudniowej akcji w 1942 r. Niemcy aresztowali tylko mężczyzn. Ojciec był przekonany, że teraz będzie podobnie, że tylko oni interesują okupantów. Okazało się inaczej.

Niemcy oraz ich ukraińscy pomagierzy rzeczywiście początkowo zaczęli przesłuchiwać na placu tylko zgromadzonych mężczyzn. Robili to wyjątkowo brutalnie. Teodor Paczwa, jeden z miejscowych został przez nich zmasakrowany. Potem wszystkich zgromadzonych popędzono w stronę zabudowań rodziny Mołdów. Jak opowiadają nasi rozmówcy, ludzie zostali tam stłoczeni w drewnianej oborze i stodole. Drzwi tych budynków zamknięto i mocno podparto od strony zewnętrznej. Zabito też okna. Wówczas zabudowania całej wsi zaczęto podpalać. Jedno po drugim.

Dym szczypał oprawców w oczy

- Wiatr był tego dnia ze wschodu. Jakoś chyba nie sprzyjał oprawcom - mówi Jan Mołda. - Zabudowania nie chciały się początkowo podpalić. Dlatego ogień podobno podłożono w wielu miejscach jednocześnie. To nie pomogło. W końcu użyto benzyny. Słoma i drewno zajęły się od razu.

Zaczęły płonąć także budynki, w których stłoczono mieszkańców wioski. „Usłyszeliśmy straszne krzyki, wołanie, płacz, jęki. Któryś z nas szepnął: nasi żywcem się palą (...)” – pisał Władysław Wierzbowski.

„Wkrótce ucichły jęki, krzyki i wołanie o pomoc palonych (…), rozlegał się jedynie trzask ognia i poczułem swąd ludzkich ciał, bardzo dobrze mi znany z obozu na Majdanku”.

Żywcem spłonęło ok. 60 osób (z różnych relacji wynika, że mogło zginąć od 58 nawet do 67 osób). Wśród nich była mająca jeden rok życia Julia Podsada, 4-letnia Ania Patłak, 5-letnia Marysia Patłak, 2-letnia Marysia Klecha, 5-letnia Bronisława Klecha, 10-letni Konstanty Podsada oraz podobno ponad 20 innych dzieci. Ile ich było dokładnie? Nie wiadomo. Niestety ustalono nazwiska tylko 41 pomordowanych osób.

Masakra została przeprowadzona na terenie gospodarstwa należącego dzisiaj do Jana Mołdy. Kiedyś zabudowania tej rodziny stały w centrum wsi, teraz są na jej obrzeżach. Z relacji Władysława Wierzbowskiego wynika, że część mieszkańców została także zapędzona do budynków należących do Józefa Klechy i Stanisława Krzeszowca. Nikt z upchniętych w tych gospodarskich budynkach ludzi nie przeżył.

Władysław Wierzbowski również ledwo uszedł z życiem.

„Zapaliła się także stodoła, pod którą się ukryliśmy, zaczął dławić nas dym, wyczołgaliśmy się” – pisał we wspomnieniach. „Obok rosło żyto, wysokie, wykłoszone. Na szczęście Niemcy rozstąpili się, bo dym szczypał ich w oczy, a my leżeliśmy w bezruchu. Po jakichś czterech godzinach zawarczały motory – Niemcy odjechali (…). Po wsi Szarajówka pozostały zgliszcza”.

Wierzbowski zanotował, że wraz z dwoma innymi ocalałymi, długo leżał po masakrze w zbożu. Był jak sparaliżowany. Emocjami, strachem, bólem po śmierci bliskich. Odnaleźli go dopiero po pewnym czasie ludzie, którzy przybyli z sąsiedniego Chmielka.

- Kiedy Niemcy odjechali, do naszej wsi zaczęli przychodzić mieszkańcy okolicznych miejscowości. Dotarli na pogorzelisko, gdzie znaleziono szczątki spalonych – mówi Jan Mołda. - Nie wszyscy zostali zupełnie spaleni. Niektóre matki przykryły dzieci własnymi ciałami. One były zwęglone, ale martwe maluchy pod nimi... już nie tak bardzo. To była niewyobrażalna tragedia. W tym miejscu stoją teraz nowe, należące do mojej rodziny zabudowania. Jakoś musimy z tym żyć.

Mieszkańcy wsi na tym ostatnim etapie pacyfikacji ginęli też w inny sposób. Jakimś cudem jednej z kobiet udało się wydostać z płonącego budynku. Ustalono, że była to Anastazja Paczwa. Kobieta została zastrzelona przez jednego z oprawców.

„Z mojej rodziny spaleni zostali rodzice i najmłodsza siostra. Ocalał brat, który w tym czasie pasł krowy pod wsią Różaniec, a (inna) siostry były u stryja Macieja w Chmielku – pisał we wspomnieniach Władysław Wierzbicki. „Trauma została mi na całe życie, ale każdego dnia dziękuję Bogu, że żyję. Pochowaliśmy zwęglone ciała w jednym grobie. Za jakiś czas plac cmentarzyska został ogrodzony, postawili pomnik i krzyże z nazwiskami. Rodziny spalonych zabiegały, aby corocznie w rocznicę mordu, przy cmentarzu była odprawiana msza święta”.

Ślepy los

Anna Buczko jest wnuczką Władysława Wierzbowskiego. Wspomina go jako człowieka niezwykle inteligentnego oraz pogodnego.

- Po wojnie dziadek mieszkał w Chmielku. Często opowiadał rodzinie o tym co się wydarzyło w Szarajówce, ale zawsze się przy tym bardzo rozżalał – wspomina Anna Buczko. - Po raz pierwszy usłyszałam jego relację gdy miałam sześć lat. Pewnego razu zapytał mnie po prostu: „Aniu, chcesz zobaczyć gdzie kiedyś mieszkałem?”. Poszliśmy tam gdzie w Szarajówce stał kiedyś jego dom, a tam… nic. Tylko taki niewielki wzgórek pozostał. No i te opowieści… To było dla mnie tak wstrząsające, że pamiętam to do dzisiaj.

Pani Anna nadal mówi o tej wizycie w spalonym, nieistniejącym gospodarstwie z wielkim wzruszeniem. Z wielu względów. - Zdaję sobie sprawę, że gdyby dziadek podczas pacyfikacji wsi zginął, nie było mnie na świecie. Ani moich synów – mówi. - Ślepy los sprawił, że stało się inaczej. To naprawdę daje wiele do myślenia.

Stanisław Furgała także często rozmyśla o tragicznym losie mieszkańców Szarajówki.

- Ta rana naprawdę nie jest jeszcze u miejscowych zagojona. I chyba nigdy nie będzie – mówi. - Zastanawiam się także, czy los Szarajówki nie mógł być w 1943 roku ostrzeżeniem dla tego, co się potem wydarzyło na Zamojszczyźnie. Myślę np. o wymordowaniu mieszkańców wsi Sochy (gm. Zwierzyniec) czy okropnej tragedii w Rapach. Gdyby spalenie żywcem mieszańców naszej wsi zostało potraktowane przez okoliczną ludność jako ostatnie ostrzeżenie, może udało by się choć część ludzkich istnień ocalić. Tego jednak nigdy się już nie dowiemy

.

Pacyfikację wsi Szarajówka można uznać za preludium kolejnego etapu wielkiej akcji wysiedleńczo-pacyfikacyjnej przeprowadzonej przez Niemców na Zamojszczyźnie. Nosiła ona kryptonim „Werwolf” (Wilkołak). Ruszyła ona w czerwcu 1943 r. W sumie zamordowano ponad 1 tys. osób. Wiele z nich zostało rozstrzelanych podczas pacyfikacji wiosek oraz na zamojskiej Rotundzie. Ponadto z domów wygnano mieszkańców 171 miejscowości. Do najokrutniejszej pacyfikacji doszło w miejscowości Sochy. 1 czerwca 1943 r. Niemcy zamordowali tam ponad 180 osób (według niektórych źródeł ofiar mogło być nawet ponad 200), w tym wiele kobiet i dzieci. Potem wieś została zrównana z ziemią.

Do wyjątkowo brutalnej egzekucji doszło także później, 4 lipca 1944 r. w lesie Rapy, niedaleko Biłgoraja. Zamordowano wówczas w bestialski sposób ponad 60 partyzantów schwytanych po bitwie pod Osuchami. Przed dokonaniem morderstwa skrępowano ich dłonie drutem, a potem zapędzono do dołu w ziemi, gdzie byli maltretowani (stwierdziła to specjalna komisja Sądowo-Lekarska, która 2 sierpnia 1944 r. - już po wyzwoleniu – dokonała ekshumacji zwłok). Pobitych partyzantów rozstrzelano. Stwierdzono jednak, że jeden z nich udusił się, bo został pogrzebany żywcem.

Te wszystkie, tragiczne wydarzenia będą wspominane w poniedziałek (12 lipca) w Szarajówce.

Czy Szarajówkę można porównywać z Jedwabnem?

- To ważne. Dobrze, że uda się te wojenne historie przybliżyć, bardziej spopularyzować – podkreśla dr hab. Jacek Romanek, naczelnik Oddziałowego Biura Upamiętniania Walk i Męczeństwa IPN w Lublinie. - Warto podkreślić także coś innego. Pomnik na cmentarzu w Szarajówce został przed uroczystością odnowiony, a znajdująca się na nim pamiątkowa tablica odpowiednio poprawiona, uaktualniona.

Bywa, że zbrodnia w Szarajówce porównywana jest ze słynnym mordem na obywatelach polskich żydowskiego pochodzenia w Jedwabnem? Czy jest to uprawnione?

- Powinniśmy z wielu względów bardzo delikatnie podchodzić do takich porównań – ostrzega dr hab. Jacek Romanek. - Trudno je ze sobą zestawiać choćby ze względu na dotychczasowy ciężar interpretacji oby tych zbrodni. Sposób przeprowadzenia obu mordów był jednak podobny. Jedynie pod tym względem porównanie jest zasadne.

Tegoroczne uroczystości w Szarajówce zaplanowano w ramach wojewódzkich obchodów Dnia Walki i Męczeństwa Wsi Polskiej. Uczestnicy o godz. 10.30 zbiorą się w kościele parafialnym w Chmielku. O godz. 12 odbędzie się natomiast ceremoniał wojskowy na cmentarzu pomordowanych w Szarajówce. Zaplanowano także okolicznościowe przemówienia oraz wystąpienia członków rodzin osób pomordowanych. Przypomniane zostaną także wspomnienia Władysława Wierzbowskiego. Odczyta je zebranym Jakub Buczko, prawnuk autora tych zapisków oraz syn Anny Buczko.

- Nasze uroczystości zwykle odbywają się w maju, w rocznicę pacyfikacji wsi – mówi Stanisław Furgała. - W tym roku na przeszkodzie stanęła jednak pandemia. Dobrze jednak, że się na cmentarzu spotkamy. Bo o ofiarach należy pamiętać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ludzie spaleni żywcem. Tragedia maleńkiej wioski na Zamojszczyźnie - Kurier Lubelski

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24