Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lukrowany obrazek biznesmena pełen zwykłej obłudy

Jerzy Leniart
Ciemiężeni przez fiskusa i ZUS. Tracą humor pod koniec miesiąca, gdy okazuje się, że trzeba jednak zapłacić pracownikom pensje. Nawet tę najniższą

Uwielbiają błysk fleszy i szum telewizyjnych kamer. Bardzo chętnie pojawiają się na balach dobroczynnych, gdzie mogą pokazać swoją dobroduszność i zakupić na aukcji obraz czy pióro znanego polityka. Błyszczą dowcipem, chętnie wtrącają w rozmowę przerywniki: „Kiedy jeździłem na nartach z...” (tu pada nazwisko znane z pierwszych stron gazet), „Gdy grałem w golfa z... ministrem” (aktualnym; to bardzo ważne - ten, który odpadł, już się nie liczy w towarzystwie - przyp. red.), „Żeglowałem po południowych morzach”. W kasynach w jeden wieczór potrafią przegrać wielokrotną pensję przysłowiowej kasjerki z hipermarketu. Stać ich. Oni sól tej ziemi, ojcowie rozwoju kraju nad Wisłą. Przedsiębiorcy, którzy tworzą miejsca pracy, zapewniają dobrobyt setkom, tysiącom pracowników. Wiecznie ciemiężeni przez złe podatki, fiskusa, opłaty. Tracą humor pod koniec miesiąca, gdy okazuje się, że trzeba jednak zapłacić pracownikom. I to jest dopiero ból. Dlaczego ci ludzie z hal produkcyjnych czy sklepów ciągle chcą pieniędzy, przecież biznesmeni mają poważniejsze wydatki na głowie. Zmiana samochodu na nowy model, remont domu, wyjazd na narty do ekskluzywnego kurortu. Muszą być przecież na fali, aby nie wypaść z towarzyskiego obiegu.

I tylko czasem za tą lukrowaną postacią z kolorowych tygodników pojawia się szara rzeczywistość. A ta ma postać Ukrainki zatrudnianej za najniższą stawkę. 43-letniej Oksany pracującej w podpoznańskiej renomowanej firmie związanej z przetwórstwem warzyw. Jej właściciela widzieliśmy często w telewizyjnych spotach reklamowych. Opowiadał z uśmiechem, jak dba o swoje wyroby, zapewnia najwyższą jakość warzyw, dostarczając je do znanej handlowej sieci. Oksana, zatrudniona w przetwórni, doznała wylewu w przyzakładowym mieszkaniu. Sparaliżowaną znalazła siostra. Prosiła o pomoc innych pracowników. Nikt nie zadzwonił pod 112. Wezwano szefa, który zapakował półprzytomną kobietę do samochodu i przez kilka godzin woził po mieście. Potem razem z siostrą wysadził na przystanku autobusowym. I zadzwonił na policję, że znalazł pijaną osobę. Bał się, bo zatrudniał kobietę na czarno. Teraz przeraził się, że będzie musiał pokryć koszty leczenia. Oksana trafiła do szpitala. Dotychczasowe koszty leczenia już przekroczyły 19 tys. zł. Jak podaje „GW”, biznesmen nie interesował się losem sparaliżowanej kobiety, co więcej - zwolnił z pracy jej siostrę i kazał opuścić mieszkanie. Na szczęście znalazła schronienie u jednej z polskich rodzin. Biznesmenowi jego bezduszna postawa odbiła się jednak potężną czkawką. Po publikacjach w gazetach sieć handlowa wycofała spoty z jego udziałem. To jeszcze może być przełknął, ale został też usunięty z listy dostawców. Przedsiębiorca, patrząc na warzywa, które mogły pozostać w jego firmie, a nie trafić do sklepów w całej Polsce, „zrozumiał, że źle postępował”. Spontanicznie odwiedził ambasadę Ukrainy w Warszawie, wyraził ubolewanie i oświadczył, że „jego firma pokryje koszty leczenia szpitalnego oraz rehabilitacji Oksany”. Nie ma żadnych wyrzutów sumienia, że po-rzucił sparaliżowaną swoją pracownicę na przystanku, jak coś niepotrzebnego, jak popsuty niepotrzebny nikomu stary samochód. Dziwi się, o co chodzi tym dziennikarzom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24