Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Troński: Wychowałem się w teatrze

kmularz
Fot. Marcin Kalita
Z MARCINEM TROŃSKIM rozmawia Marcin Kalita.

Urodził się 13 czerwca 1954 roku w Warszawie. Zodiakalny Bliźniak. Jest synem dziennikarza i pisarza Bronisława Trońskiego oraz aktorki Izabelli Wilczyńskiej-Szalawskiej. Znany z takich filmów jak: "Parada oszustów", "Baryton", "Jezioro Bodeńskie", "Kornblumenblau", "Pan Kleks w kosmosie", "Nic śmiesznego", "Kameleon", "Klan", "Dzień świra", "Pensjonant Pd Różą", "Pierwsza miłość" czy "Lawstorant".. Żona Marta prowadzi sad owocowy. Ma dwóch synów: Bartosza i Dominika.

- Od lat jest Pan związany z rolą Bogdana z "Klanu". Co jakiś czas pojawia się Pan i znów znika.

- Średnio raz w roku dzwoni do mnie Paweł Karpiński i proponuje napisanie wątku na parę odcinków. Tym razem moim zadaniem było znalezienie morderców Rysia. I dzięki śmierci, która wstrząsnęła całą Polską, miałem dziesięć dni zdjęciowych. Teraz pewnie mam znowu rok przerwy (uśmiech).

- Pana odejście Rysia też poruszyło?

- U mnie w domu już od dawna nikt nie ogląda "Klanu". O tym, że Ryśka mają uśmiercić dowiedziałem się z Internetu.

- Skoro jesteśmy już przy planach filmowych… Dawno nie było Pana na dużym ekranie.

- To prawda. W dobrych czasach nakręciłem wiele fabuł. Ale sam pan widzi, co dzisiaj dzieje się w polskim kinie. W życiu nie zagram u Koneckiego, Lubaszenki czy innych twórców głupawych komedyjek. Z chęcią natomiast spotkałbym się w pracy ze Skolimowskim, Smarzowskim czy Lankoszem.

- Coraz częściej aktorzy decydują się stanąć po drugiej stronie kamery. Może nadszedł czas, żeby pomyśleć o sobie i samemu coś stworzyć?

- Miałem kiedyś pomysł przede wszystkim scenariusza. Rzecz miałaby się dziać podczas wojny chorwacko-serbskiej. Rozmawiałem nawet z jednym operatorem, czy nie zechciałby tego scenariusza ze mną napisać. Ale to dopiero początek. Najgorzej jest z zebraniem funduszy na realizację. Żeby tylko ktoś zechciał zawierzyć temu projektowi…

- Panu się chyba najzwyczajniej nie chce?

- Pamiętam jak przyszedłem do teatru pełen energii, mając te 24 lata. Moim starszym kolegom, tym wygom po 50-tce czy 60-tce już nie zależało. Nie mieli ciśnienia na ten zawód, nie byli pożeraczami ról. Stali spokojnie i z godnością z boku. Od paru lat zaczynam ich rozumieć. Dlatego nie myślę o tym filmie z wielkim entuzjazmem. Choć miło by było, gdyby się zdarzyło. Może kiedyś wrócę do tego tematu.

- Co jest Panu najbliższe - teatr, film, telewizja czy radio?

- Chyba wszystkim najbliższy jest teatr. Oczywiście, granie w filmie czy telewizji też sprawia mi ogromną przyjemność. Tam, atutem jest brak stresu. Na scenie nie może się zdarzyć nic takiego, co może mieć miejsce na planie filmowym. Można zapomnieć tekstu, bo istnieje możliwość powtórzenia sceny. Uważam, że dużą satysfakcję może sprawić także dobrze nagrana reklamówka radiowa.

- Jest Pan jednym z niewielu polskich aktorów, który bez skrępowania bierze udział śmiałych scenach rozbieranych.

- W tym zdecydowanie przebija mnie Olgierd Łukaszewicz (śmiech). Owszem zdarzyło mi się kilka scen rozbieranych, ale nie przypominam sobie jednak jakichś specjalnie śmiałych.

- Chociażby ta ze Sławomirą Łozińską w spektaklu telewizyjnym "Drugie życie".

- Była to scena naszego stosunku, podczas którego grany przeze mnie główny bohater, wygłasza monolog, dotyczący pisanej właśnie pracy doktorskiej. Przez dłuższy czas byliśmy do połowy zakryci. Było widać jedynie piersi Sławki, które obcałowywałem. W pewnym momencie zrywam się z łóżka. Rzeczywiście nago. Jakby to wyglądało, gdybym w trakcie stosunku wyskoczył z niego w majtkach (śmiech). Jeżeli taka scena jest artystycznie uzasadniona, nie mam nic przeciwko.

- Kiedy wprowadzał się Pan kilka lat temu do nowego domu, powiedział, że za nim będzie mieścił się Wembley. Zrealizował Pan to marzenie?

- Trawa jakaś marna w tym roku nam się wypuściła, ale jest (uśmiech).

- Grywa Pan na nim w piłkę nożną?

- Raczej moi bratankowie jak czasem do nas wpadają.

- A synowie?
- Oni są piłkarze ręczni. Starszy gra w lidze AZS-u Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie studiuje politologię, drugi w lidze w Legionowie. A po wakacjach zaczyna studiować bezpieczeństwo wewnętrzne. Tak więc będę miał w domu agenta (uśmiech).

- Chociaż nie poszli na aktorstwo, to jednak w pewnym sensie w Pana ślady. W końcu wcielał się Pan w role mundurowych, no i był Pan nawet premierem!

- Faktycznie. Byłem premierem planety w "Panu Kleksie w Kosmosie". Scenę z moim udziałem kręciliśmy w jednym z warszawskich hoteli. Tak więc dość przyziemna była ta planeta (śmiech).

- Teraz chyba najwyższa pora szykować się do równie przyziemnej roli dziadka?

- Na dobrą sprawę, to już mógłbym nim być. Ale wierzę w to, że chłopcy będą bardziej rozsądni i zanim wpakują się w dzieci, to skończą studia i zaczną na siebie zarabiać.

- Pan w młodości też uprawiał wiele dyscyplin sportowych. Nie myślał Pan, ze względu na wysoki wzrost, o karierze koszykarza?

- Teraz to rosnę już w dół (śmiech). Poza tym, dzięki swojej niani, zawsze miałem skłonności do tycia. Faszerowała mnie niepotrzebnym tłuszczem, którego człowiek nie pozbywa się do końca życia. Tak więc, nie mając na to specjalnej ochoty, musiałem się sporo ruszać. Było judo, jazda konna, tenis ziemny, pływanie. W kosza też grałem. W końcu trafiłem do sekcji wioślarskiej Gendanii Gdańsk. To dzięki ojczymowi, który nawet jak mieszkaliśmy już w Warszawie, miał własną łódkę. W trzeciej klasie liceum zacząłem mieć jednak problemy z nauką. Trener zaproponował mi, że po ukończeniu szkoły załatwi dla mnie etat w stoczni, żebym mógł dalej wiosłować. To przekonało mnie, że muszę skończyć ze sportem.

- Ale przecież nie myślał Pan od początku o aktorstwie.

- Chciałem zdawać na medycynę, a potem na weterynarię. Jednak tam była chemia i fizyka czyli moje słabe punkty.

- Wybór szkoły teatralnej był uzależniony od tego, że wywodzi się Pan z artystycznej rodziny?

- W pewnym sensie tak. Moja mama Izabella Wilczyńska-Szalawska jest emerytowaną aktorką. Ojczym też był aktorem. To Andrzej Szalawski, znany widzom z roli Juranda w "Krzyżakach". Rodzice rozwiedli się kiedy miałem jakieś osiem lat. Ale z ojcem Bronisławem Trońskim, literatem i dziennikarzem do końca miałem świetny kontakt.

- Właściwie wychował się Pan w teatrze.

- Zgadza się. W naszym domu często bywali aktorzy. To wszystko gdzieś tam we mnie kiełkowało, aż w końcu zaowocowało. Postanowiłem spróbować. Znałem blaski i cienie tego zawodu. Wiedziałem w co się pakuję. W szkole nigdy nie paliłem się do występów na akademiach. Owszem, bawiłem się w teatr harcerski, pisałem nawet teksty, ale tylko dlatego, że lubiłem się powygłupiać. Teatr uważałem za coś poważnego. Dziwiłem się nawet rodzicom, że wychodzą do teatru właśnie wtedy, kiedy w telewizji leci fajny film albo kolejny odcinek "Kobry".

- Wspomniał Pan o ojczymie. Jakiś czas po szkole używał Pan dwóch nazwisk Troński-Szalawski. Dlaczego Pan z tego zrezygnował?

- Szalawski przyjąłem w hołdzie dla ojczyma jako podziękowanie za poświęcenie w wychowaniu. Postanowiłem zrezygnować z tego nazwiska po tym, jak zaczęto mi wytykać, że podpieram się jego popularnością.

- Przez pewien czas był Pan wykładowcą w szkole teatralnej.

- W końcu z niej odszedłem.

- Dorosły to ma dobrze. A dzieci i młodzież muszą się uczyć.

- Szczerze panu powiem, że okres studiów uważam za najpiękniejszy w swoim życiu. Tyle się wtedy działo, mnóstwo zabawy. Te kilka lat gdzieś przemknęło niepostrzeżenie.

- Nie powie mi Pan, że teraz nie lubi się bawić.

- Teraz to już nawet nie potrafię. O godzinie 22 jestem już w łóżku.

- Czyli aktorstwo to ciężki kawałek chleba.

- Jasne. Ale od 1989 roku. Wcześniej jakoś to było. Ówczesna władza kulturą się podpierała. Obecnej na kulturze nie zależy. Po prostu zbyt szybko ruszył ten pociąg, nie zdążyłem się do niego zapakować i dzisiaj samemu trudno jest mi się odnaleźć z tej rzeczywistości.

- Jest Pan zodiakalnym Bliźniakiem. Typowym?

- Mam dwie twarze, ale nie jestem dwulicowy. Zawsze mówię, to co myślę. Natomiast jestem strasznym cholerykiem. Potrafię wejść rano do łazienki w dobrym nastroju i wyjść mocno zdenerwowanym. Przed goleniem jestem uśmiechnięty, a po pokazuję swoją drugą twarz. Żona mi to zawsze wypomina (śmiech). Ale nie ma co z tym walczyć. To się ma w genach. Mój ojciec był takim nastrojowcem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24