Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mariusz Strusiewicz: Wielkie bogactwo w Bieszczadach. I jak tu nie fotografować?

Krzysztof Potaczała
Pluszcz to niezwykły ptaszek. Świetnie nurkuje, pływa i brodzi po dnie potoku w poszukiwaniu jedzenia.
Pluszcz to niezwykły ptaszek. Świetnie nurkuje, pływa i brodzi po dnie potoku w poszukiwaniu jedzenia. Mariusz Strusiewicz
Rozmowa z Mariuszem Strusiewiczem z Ustrzyk Dolnych, fotografikiem przyrody, laureatem prestiżowego Wielkiego Konkursu Fotograficznego National Geographic.
Mariusz Strusiewicz w lesie koło Leszczowatego.
Mariusz Strusiewicz w lesie koło Leszczowatego.
Archiwum

Mariusz Strusiewicz w lesie koło Leszczowatego.
(fot. Archiwum)

Mariusz Strusiewicz, rocznik 1977. Z wykształcenia technik leśnik, obecnie pracownik hurtowni spożywczej, pasjonat przyrody. Mieszka w Ustrzykach Dolnych wraz ze swoją partnerką Iwoną i trójką dzieci: Aleksandrem (4 lata), Leonardem (2,5) i Martynką (6 miesięcy).

- Coś taki niewyspany?
- O świcie wróciłem z nocnej zasiadki w lesie. Próbowałem uchwycić w obiektywie puchacza, ale znowu mi się nie udało.

- Może się zdrzemnąłeś?
- Nie, nie. Po prostu on okazał się sprytniejszy ode mnie. Ale jestem cierpliwy, kiedyś mi się uda.

- No właśnie. Cierpliwość to chyba jeden z podstawowych warunków, by w ogóle myśleć o fotografowaniu przyrody?
- Bezwzględnie. Jeśli ktoś kocha naturę i na dodatek chce ją uwieczniać na zdjęciach - powinien być przygotowany na to, że często będzie musiał spędzić wiele godzin, leżąc na ziemi, siedząc na drzewie albo koczując w zamaskowanym namiocie. Wtedy zyska szansę na wykonanie ciekawego ujęcia. Nic nie przychodzi łatwo, trzeba się namarznąć, ubrudzić, przemoknąć. Ale wtedy - jeśli fotograficzny zamysł się powiedzie - satysfakcja jest większa.

- Mijam cię czasem na chodniku i ciągle widzę z plecakiem oraz w zielonym uniformie. Jak turystę, który przyjechał powędrować po górach.
- No tak, bo ja każdą wolną chwilę spędzam w lesie. Więc albo widzisz mnie, jak się tam wybieram, albo zaraz po powrocie. Kiedy po piętnastej wracam z pracy w hurtowni spożywczej, pierwszą myślą jest, żeby wyrwać się w teren. Nie zawsze mi się to udaje, są przecież obowiązki domowe, ale radzę sobie. No i mam wyrozumiałą partnerkę…

- Odpuszcza ci opiekę nad trójką małych dzieci, abyś mógł realizować swoje fotograficzne pasje?
- Może nie aż tak, ale rozumie, że aby uzyskać pożądany efekt, muszę poświęcać na przygotowania, obserwacje zwierząt, dobranie odpowiedniego miejsca na zasiadkę wiele godzin, a czasem wiele dni.

Nagrodzone zdjęcie samicy puszczyka uralskiego przynoszącej pożywienie młodym.
Nagrodzone zdjęcie samicy puszczyka uralskiego przynoszącej pożywienie młodym. Mariusz Strusiewicz

Nagrodzone zdjęcie samicy puszczyka uralskiego przynoszącej pożywienie młodym. (fot. Mariusz Strusiewicz)- Las i dzikie zwierzęta towarzyszyły ci od kolebki.
- Urodziłem się w leśniczówce w malutkiej wiosce Leszczowate w pobliżu Ustrzyk, mój tato jest leśniczym, mieszkałem długie lata niemal w lesie. Dziadek był myśliwym, tato wciąż poluje, także wujek i kilku innych z rodziny. Niejako naturalnym biegiem rzeczy było, że po podstawówce poszedłem do Technikum Leśnego w Lesku. Też chciałem polować, ale po maturze jakoś mi przeszło. Nie podjąłem też pracy jako leśnik, natomiast nie przestałem penetrować lasu, poznawać go i rozumieć.

- Wtedy pomyślałeś, że lepszy będzie aparat niż sztucer z lunetą?
- Zacząłem pstrykać zdjęcia już w czwartej klasie szkoły podstawowej. Bawiło mnie to, ale i ciekawiło. Potem w technikum zostałem szefem ciemni fotograficznej. Godzinami w niej przesiadywałem wąchając utrwalacze i wywoływacze, bo wciąż miałem aparat analogowy. 36 klatek do wypstrykania i koniec. Ale za to jaka radość, kiedy z negatywów rodziły się zdjęcia, własnoręcznie wykonane i wywołane. Ta fotografia analogowa została we mnie na długie lata, dopiero od niedawna pracuję z cyfrówką.

- Od razu wiedziałeś, że będziesz fotografował głównie przyrodę?
- Mimo że, jak wspomniałem, byłem jakby nią nasączony od dziecka, to jednak do decyzji, że skupię się na zdjęciach natury i życia zwierząt, jakiś czas dojrzewałem. Robiłem rozmaite fotografie, ale w przyrodniczych znalazłem największą inspirację. Stały się moją pasją, choć jeszcze nie zawodem. Może nawet nigdy nie stanę się zawodowym fotografem. Mam świadomość, że wciąż się uczę i wciąż wiele przede mną. Ale cieszy mnie, że mam wspaniałych nauczycieli, jak choćby Cezary Korkosz czy Łukasz Łukasik.

- Co niezwykłego udało ci się ostatnio uchwycić w obiektywie?
- Podpatrywałem pluszcza. To pasjonujący ptaszek. Jedyny śpiewający, który potrafi dobrze nurkować i pływać. Pożywienia szuka pod wodą, umie biegać po dnie potoku nawet pod prąd. Jego obserwacja przysporzyła mi wiele radości, zrobiłem trochę fajnych ujęć. Całkiem niedawno sfotografowałem sóweczkę, najmniejszą rodzimą sowę. Nazwałem ją małym kilerem, bo miała umazany krwią dziobek. Dosłownie tuż przed moim z nią spotkaniem musiała coś upolować i ta krew na dziobie nadała jej takiego "groźnego" wyrazu. Innym razem spostrzegłem siedzącą na gałęzi sikorę modrą. Niby nic aż tak nadzwyczajnego, wykonałem serię zdjęć, ale dopiero po przerzuceniu ich do komputera szerzej otworzyły mi się oczy. Sikorka miała tylko jedna nóżkę, była inwalidką. Przez cały wieczór zastanawiałem się, jak ona radzi sobie w środowisku. W jednej chwili stała mi się ogromnie bliska. Taki kaleki maluszek z wolą przetrwania.

- Ptaki to twój główny obiekt zainteresowania?
- Skrzydlate są ogromnie ciekawe, ale oczywiście nie skupiam się jedynie na nich. Równie chętnie podchodzę ssaki, w tym drapieżniki, albo jelenie. I nie tylko w czasie rykowiska. Kiedyś udało mi się pstryknąć kilka fotek rysiowi, zresztą zupełnym przypadkiem. Nie są to zdjęcia artystyczne, nie są doskonałe, ale cenię je sobie dlatego, że "złowienie" obiektywem w naturalnym środowisku tak skrytego kota, jakim jest ryś, należy do rzadkości. Podobna sytuacja dotyczy żbika, oczywiście takiego czystej krwi, który jest już w Polsce rzadkością. To jeden z najmniej zbadanych gatunków dzikiego kota.

- Masz w swojej bazie także bogatą kolekcję zdjęć węży.
- Jako młodzieniec hodowałem węże przy leśniczówce w Leszczowatem. Miałem w zasadzie wszystkie gatunki oprócz węża Eskulapa. Nigdy nie ukąsiła mnie żmija, chociaż po wielekroć moje ręce znajdowały się bardzo blisko jej gęby. Gady są bardzo miłe w dotyku, wręcz aksamitne i to zauroczenie nimi pozostało mi do dziś. Nie rozumiem ludzi, którzy bezmyślnie zabijają nie tylko żmije, ale też całkowicie łagodne i niegroźne dla człowieka zaskrońce czy Eskulapy. To takie pożyteczne zwierzęta! Właśnie dlatego zaangażowałem się w kolejny projekt ratowania siedlisk węża Eskulapa w Bieszczadach.

- Żeby fotografować dziką naturę nie wystarczy chyba sam aparat, nawet najlepszej jakości.
- W istocie, trzeba mieć jakąś wiedzę przyrodniczą o lesie, poszczególnych gatunkach fauny i flory, biologii zwierząt, ich zachowaniach. To wręcz niezbędny warunek. Dzięki takiej wiedzy uzyskujemy większą szansę na wyśnione zdjęcie.

- Jak to samicy puszczyka uralskiego przynoszącej upolowanego gryzonia pisklakom, za które otrzymałeś w zeszłym roku nagrodę w Wielkim Konkursie Fotograficznym National Geographic?

- Na przykład, choć od razu wyjaśnię, że sesja fotograficzna puszczyka była wypracowana. Długo wraz z trójką przyjaciół obserwowałem z ukrycia tę rodzinę, zanim zdecydowałem się pewnej czerwcowej nocy, że nadszedł czas na zdjęcia. W lokalizacji gniazda puszczyka uralskiego pomógł mi ojciec. To jego leśny rewir jako leśniczego w Nadleśnictwie Ustrzyki Dolne. Kiedy dowiedział się o nagrodzie, był dumny, że i on się do niej przyczynił.

- Nie da się zrobić dobrego warsztatowo przyrodniczego zdjęcia bez wypracowania tematu?
- Pewnie się da, ale to rzadkość, prawie jak traf w grze losowej. Większość zdjęć przyrodniczych publikowanych w europejskich magazynach poprzedzają żmudne przygotowania, badanie terenu, ułożenie koncepcji w głowie. Ważne jest, żeby wiedzieć, co chcemy zrobić, na co się nastawiamy, jakie ujęcie nas interesuje.

- Podobno nie unikasz także wody i błota.
- Wlazłem niedawno w potok, cyknąłem minoga, a potem jeszcze raka szlachetnego. Ten ostatni gatunek to już rzadkość, na szczęście w bieszczadzkich strumieniach występuje.

- Bieszczady i Pogórze Bieszczadzkie obfitują w różnorodność gatunków, nie tylko faunistycznych. Dowodem coraz częstsze przyjazdy w ten teren fotografików przyrody z Anglii, Hiszpanii, Francji czy nawet Stanów Zjednoczonych.
- Mamy tu nieprzebrane bogactwo ptactwa na czele z orłem przednim, wszystkie duże drapieżniki, żubra i bobra, wszystkie gatunki rodzimej herpetofauny, wiele rzadkich, nigdzie indziej niespotykanych roślin. Więc jak tu nie fotografować?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24