Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mieszkaniec Jasła utknął w Nepalu. Do domu pomógł mu wrócić niemiecki rząd [ZDJĘCIA]

Iwona Adamek
Iwona Adamek
W restauracji w Katmandu, gdzie turyści dostawali codziennie darmowy posiłek.
W restauracji w Katmandu, gdzie turyści dostawali codziennie darmowy posiłek. Archiwum prywatne
Epidemia koronawirusa przerwała mu podróż dookoła świata. Został zatrzymany przez nepalską policję, odbywając trekking dookoła Annapurna Mountain Range, z prośbą opuszczenie kraju. Mateusz Noga z Jasła oraz grupa kilkudziesięciu Polaków wrócili do Polski tylko dzięki pomocy niemieckiego rządu.

W Mateusz Noga podróżuje od 18. roku życia. Miłość do oglądania świata z bliska odziedziczył w genach - tata jest hobbistycznym przewodnikiem górskim po Beskidzie Niskim, Bieszczadach oraz terenowym po Podkarpaciu, mama organizowała młodym harcerzom w czasach komunizmu wyjazdy m.in. do Bułgarii.

Stopem przez świat

- W każde wakacje, razem z siostrą, zakładaliśmy plecaki i jechaliśmy „stopem” zwiedzać. W ten sposób, jako młody chłopak, zobaczyłem m.in. Portugalię, Bałkany, Turcję, Szkocję - wylicza 31-latek. - Gdy skończyłem studia, poleciałem do Chin, z biletem w jedną stronę. Podróżowałem wtedy przez pół roku po Azji południowo-wschodniej i Indiach - wspomina Mateusz.

Kolejnym przystankiem była Anglia. Ale nie turystycznym, w Southampton podróżnik z Jasła zakotwiczył na dłużej. W firmie Peptide Protein Research LTD przez rok pracował jako biochemik. - Kiedy oszczędziłem trochę pieniędzy, postanowiłem realizować swoje marzenia. W mojej głowie rysował się plan podróży dookoła świata. Oczywiście autostopem - zaznacza Mateusz.

Koronawirus przerwał podróż

Rozpoczął ją końcem lutego 2019 roku, w trasie był 13 miesięcy, a przerwała ją epidemia koronawirusa.
- Nepal, gdzie utknąłem, był 52 krajem, który odwiedziłem w życiu. Dziś powinien być w Pakistanie, z którego miałem wracać autostopem do domu. Stało się jednak inaczej… - mówi.

Ale od początku. W lutym ub. roku poleciał do Meksyku, z biletem w kieszeni w jedną stronę.
- Zatrzymałem się u mojego dobrego znajomego Carlosa, którego poznałem 3 lata temu w Birmie, podczas podróży do Azji. Autostopem zjeździłem Meksyk, trwało to prawie 6 tygodni. Zawsze chciałem odwiedzić Amerykę Południową - poleciałem więc do Kolumbii. Dojechałem autostopem do Boliwii, przez Ekwador i Peru. W sumie zeszło mi tam, razem z Meksykiem 5 miesięcy - opowiada

Na chwilę przyjechał do Polski, w międzyczasie odwiedzając południowych sąsiadów: Czechow i Słowaków, by zaraz, wraz z kolegą ze studiów wylecieć ze Lwowa do Kazachstanu a następnie odwiedzić Kirgistan i Uzbekistan - oczywiście autostopem. Potem wspólnie polecieli do Gruzji.

- Tam się rozdzieliliśmy, bo Krzysiek musiał wrócić do Polski. Ja przejechałem „stopem” Gruzję, Azerbejdżan i Armenię. Ponownie wróciłem do Tbilisi i stamtąd wyleciałem do Indii - opowiada podróżnik.

„Couchsurfing”

Jego wyjazdy to nie tylko odkrywanie świata. W kilku miejscach miał okazję opowiadać m.in. o Polsce.
- W Meksyku, Kirgistanie i Azerbejdżanie robiłem prezentacje dla młodzieży szkolnej na temat Polski, Unii Europejskiej, taniego podróżowania m.in. jak i gdzie łapać stopa, co zabrać w podroż, gdzie rozbijać namiot oraz czym jest „couchsurfing”. Jego idea jest prosta: ludzie z całego świata wzajemnie oferują sobie darmowe noclegi, wspólnie zwiedzają i zmieniają świat. Dzięki stronie internetowej, podobnej do Facebooka, poznałem mnóstwo ludzi na całym świecie, którzy pomagali mi podczas moich wypraw. Byłem przez nich goszczony, ale sam też gościłem przybyszów z różnych części świata, m.in. ze Szwajcarii, Ukrainy, Czech, Litwy, Meksyku, Indii w Jaśle, w czasie studiów w Gdańsku i Wrocławiu oraz gdy mieszkałem w Anglii - tłumaczy 31-letni podróżnik.

Mateusz w Indiach spędził 3 miesiące. Stamtąd ruszył do Nepalu. Jego marzeniem było zobaczyć Annapurnę I (8091 m n.p.m.). To dziesiąty co do wysokości ośmiotysięczny szczyt na ziemi. W 1987 r. Jerzy Kukuczka i Artur Hajzer, jako pierwsi na świecie, weszli na niego zimą. - Na trekking w Himalajach trzeba mieć specjalne pozwolenie, które uzyskuje się w tamtejszych urzędach w Katmandu lub Pokharze. Należy przedstawić trasę podróży, opłacić je i można wyruszyć w góry - opowiada Mateusz.

Zatrzymani przez policję pod szczytem

W trasę poszedł z poznaną w hostelu Japonką Satomi. Autobusem wyruszyli z Pokhary do Nayapul, skąd zaczęli swoją wędrówkę. Dojście do bazy Annapurna Base Camp ( 4130 m n.p.m.) zajęło im 6 dni, powrót kolejne 6. Po drodze mijali wioski, w których mogli się zatrzymać na nocleg oraz dostać ciepły posiłek. - Lokalna ludność ma określone stawki, narzucane odgórnie przez nepalski rząd. Im większa wysokość, tym ceny są wyższe - dodaje.

Para podróżników chciała obejść ośmiotysięcznik dookoła, co zajęłoby kolejne 20 dni, ale w drodze powrotnej zostali zatrzymani przez policję. - Nie mieliśmy kontaktu ze światem, nie wszędzie jest internet, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że wybuchła epidemia koronawirusa. Policja powiedziała nam, że szlaki są zamknięte i ściągają ludzi z wszystkich partii gór - wspomina 31-latek.

Zabroniono im dalszego podróżowania, nakazując spędzić w wiosce najbliższe dni. Mateusz zaczął tłumaczyć, że mają zarezerwowany lot, choć go nie mieli, ale to nie pomogło.

-Ktoś z lokalsów pomógł nam, bo znał policjanta i dostaliśmy specjalne pozwolenie na zejście niżej. Następnego dnia było to samo - zatrzymali nas w kolejnej wiosce. Stamtąd, ze specjalną przepustką od policji, zostaliśmy przewiezieni do Pokhary, wraz z inną grupa turystów, było nas ok. 12 osób z Europy, Japonii i USA. Zatrzymaliśmy się u naszego dobrego kolegi Saroja i jego życzliwych rodziców z couchsurfingu , gdzie oczekiwaliśmy na informację, jak dostać się do Katmandu - opowiada

Krzyczeli: Wynocha!

Robiło się coraz mniej przyjemnie. Miejscowi ludzie w Pokharze, jak i wcześniej w górach, nie byli już tak mili i otwarci, jak dotychczas.
- Zaczęli się nas bać. Uważali, że to my, turyści, jesteśmy źródłem zakażenia. Jednego wieczoru podczas trekkingu w wiosce Kalapani, w 5 domach zamknięto nam drzwi przed nosem, z krzykiem, abyśmy się wynosili. Trudno było dostać jedzenie. Nawet policja, u której szukałem pomocy, kazała mi odejść. Trudno było im się dziwić - opowiada Mateusz.

Szybko okazało się, że w Katmandu są też inni Polacy, prawie 70 osób, które tak jak Mateusz potrzebowali pomocy w wydostaniu się z Nepalu. Wśród nich był Mariusz Zawada, policjant spod Wrocławia, który przyjechał do Nepalu z misją „Ubrać Nepalską wioskę”. Do jednej z wiosek przywiózł ubrania, książki, przybory szkolne. Mateusz z Mariuszem skumplowali się i zaczęli działać.

Polski konsul jest Nepalczykiem

Najpierw szukali pomocy u polskiego konsula w Katmandu, bo ambasada znajduje się w New Delhi w Indiach.
- Niestety, okazało się, że konsul niewiele może. Poza tym, to Nepalczyk - człowiek o innej kulturze, mentalności, przekonaniach - opowiada Mateusz Noga.

Jedyną nadzieją była dla nich ambasada Niemiec. Widzieli, jak Niemcy organizują powrót swoich do kraju, jak szybko i sprawnie działają, więc poprosili o pomoc. - Tłumaczono nam, że mają jeszcze długą listę obywateli Niemiec, których muszą przetransportować do kraju. Kolejny raz poszliśmy więc pod polski konsulat, ale zderzyliśmy się z drzwiami, był zamknięty. Nie pozostało nam nic innego, jak wrócić do hostelu i czekać - wspomina.

I dodaje, że jemu i innym Polakom chodziło tylko o kontakt z polską ambasadą, polskim rządem.
- Chcieliśmy się dowiedzieć, czy ktoś z Polski wie, w jakiej jesteśmy sytuacji i w jakim terminie są w stanie nam pomóc wyjechać z Nepalu. Tyle! - zaznacza Mateusz.

Inni turyści powoli opuszczali Katmandu. - Szybko zaczęli się organizować Francuzi, Czesi, Brytyjczycy oraz Amerykanie. Niestety, Polska nie robiła dla nas nic, poza informacjami na stronach od konsula, jaki samolot, z którego kraju, będzie odlatywał do Europy - dodaje.

Pomogła niemiecka ambasada

7 kwietnia z niemieckiej ambasady przyszedł e-mail, że Matusz został wpisany na listę rezerwową pasażerów lecących do Monachium. - Nie znaczyło to wcale, że polecimy. Mieliśmy się stawić na lotnisku i czekać. Jeśli zostaną miejsca, Niemcy się nie zgłoszą lub ktoś z nich już poleciał, a nie został wykreślony z listy, to my, obywatele innych krajów UE, polecimy - opowiada. Udało się - dzień później był już samolocie.

- Wraz z Mariuszem i innymi Polakami dostaliśmy się na pokład samolotu lecącego z Katmandu do Doha (stolica Kataru położonego na Półwyspie Arabskim - przyp. red.), z przesiadką z samolotu do samolotu, bez wchodzenia na lotnisko. W Monachium dostaliśmy kolejną pomoc od niemieckiego rządu - jako pasażerowie rescue plane mogliśmy przez 24 godziny za darmo korzystać z niemieckich pociągów. Na podstawie biletu samolotowego, dojechaliśmy do granicy w Zgorzelcu - wspomina.

Mateusz jeszcze nie zapłacił za podróż z Katmandu do Monachium. Na lotnisku podpisał dokumenty, w których informowano, że koszty podróży zostaną podzielone na liczbę pasażerów, którzy lecieli tym lotem.
- Leciało ok. 300 osób 24 narodowości, Niemcy pomagali wszystkim, bez wyjątku. Wykonali prace za wiele innych państw i UE. Z informacji uzyskanej przed wylotem na lotnisku w Katmandu najprawdopodobniej koszt przelotu to od 500 do 1000 euro - dodaje podróżnik z Jasła.

31-latek podkreśla, że dziś jest w domu tylko i wyłącznie dzięki dobrej organizacji niemieckiego rządu.
- Od naszego rządu nie dostaliśmy żadnej pomocy, prosiliśmy konsula polskiego w Katmandu i ambasadora w New Delhi, żeby Polacy wysłali po nas chociaż autobus do Monachium, bo w samolocie w sumie było ok. 25 Polaków. Nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi - tłumaczy.

Na kwarantannie

Kolejne zaskoczenie na granicy w Zgorzelcu.
- Odbyła się normalna odprawa, zmierzono mi temperaturę, zapytano - jak zamierzam się dostać do Jasła. Gdy odpowiedziałem, że komunikacją publiczną, bo nie mam innej możliwości, nikt nie protestował. A przecież byłem potencjalnym nosicielem wirusa. Chciałem odbyć kwarantannę we Wrocławiu, żeby nie podróżować przez pół Polski, ale mi odmówiono. Usłyszałem, że mam ją odbyć w miejscu zamieszkania - opowiada Mateusz.

W tym czasie jego tato, po kilkudniowych próbach dodzwonienia się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w końcu się z nim połączył, informując ministerstwo o sytuacji Polaków w Nepalu. Niestety, nie uzyskał żadnej konkretnej informacji. Podobnie było z telefonem do PLL LOT w sprawie akcji „Lot do domu”.

- Tato chciał się dowiedzieć, czy LOT zamierza wysłać samolot po Polaków, którzy czekają w Nepalu. Dowiedział się tylko, że spis lotów jest publikowany na bieżąco, na specjalnej stronie internetowej Lotu, o czym tato wiedział już od dawna, śledząc tą stronę codziennie - tłumaczy podróżnik.

Mateusz wrócił do domu w Wielki Piątek. Święta spędził w izolacji, na piętrze domu rodzinnego w Jaśle. Jego tata również musiał zostać wpisany na kwarantannę. Nie widywali się, posiłki zostawiał mu na schodach. Kilka dni temu obaj skończyli kwarantannę. - Jestem ogromnie wdzięczy niemieckiemu rządowi, że nie pozostawił mnie i innych Polaków bez pomocy - mówi mieszkaniec Jasła.

Pobierz bezpłatną aplikację Nasze Miasto i bądź na bieżąco!

Jak korzystać z aplikacji, by otrzymywać informacje z miasta i powiatu? To proste! Po wejściu w aplikację w prawym górnym rogu w menu wybierz swoje miasto.

Aplikacja jest bezpłatna i nie wymaga logowania. Oprócz standardowych kategorii, z powodu panującej epidemii, wprowadziliśmy zakładkę "koronawirus", w której znajdziesz wszystkie aktualne informacje związane z epidemią.


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na jaslo.naszemiasto.pl Nasze Miasto